[ Pobierz całość w formacie PDF ]

on sam zdawał sobie z tego sprawę, jaki jest dzi-
wny. Ale wszyscy wiedzieli, że czuwam nad nim
z życzliwością. Dlatego też doszło mnie ostrzeże-
nie, które sprawiło, że zawróciłem z drogi w środ-
ku podróży i popłynąłem do Samburanu; ale ni-
estety przybyłem już za pózno.
189/194
Nie rozwodząc się nad tym szeroko, Daviidson
wyjaśnił dygnitarzowi słuchającemu go z uwagą,
że pewna kobieta, żona niejakiego Schomiberga,
właściciela hotelu, usłyszała, jak dwóch
rzezimieszków-szulerów wypytywało jej męża o
dokładne położenie wyspy. Doszło jej uszu tych
kilka słów tyczących się sąsiedniego wulkanu, ale
to wystarczyło, aby obudzić jej podejrzenia,
 którymi  ciągnął Davidson  podzieliła się ze
mną, ekscelencjo. Okazało się, że te podejrzenia
były aż nadto słuszne!"
 To bardzo sprytnie ze strony tej kobiety 
zauważył wielki człowiek.
 Ona jest daleko sprytniejsza, niż ludzie na
ogół przypuszczają  rzekł Davidson.
Ale powstrzymał się od wyjawienia właściwej
przyczyny, która pobudziła władze umysłowe pani
Schomberg. Biedna kobieta bała się śmiertelnie,
aby Lena nie znalazła się znowu w pobliżu zadur-
zonego Wilhelma. Davidson powiedział tylko
ekscelencji, że niepokój Schombergowej i jemu się
udzielił; wyznał także, iż w drodze na Samburan
ogarnęły go wątpliwości, czy podejrzenia jej są
ugruntowane.
 Dostałem się w jedną z tych głupich burz,
które krążą często koło wulkanu, i z trudnością
190/194
przybiłem do brzegu  opowiadał Davidson. 
Musiałem wjechać wolniutko i prawie po omacku
do Zatoki Diamentów. Zdaje mi się, że nikt nie
mógłby usłyszeć, jak spuszczałem kotwicą, nawet
gdyby mię oczekiwano.
Przyznał, że powinien był wysiąść natychmi-
ast; ale na brzegu panowała zupełna ciemność
i spokój absolutny. Zawstydził się swej impulsy-
wności. Jakby to głupio wyglądało, gdyby obudził
człowieka wśród nocy tylko po to, aby go zapytać,
jak się miewa! A przy tym, wobec tego że na
wyspie przebywała kobieta, obawiał się, by Heyst
nie uznał jego wizyty za niczym nie usprawiedli-
wione natręctwo.
Pierwszą oznaką świadczącą, że dzieje się coś
niedobrego, była wielka, biała łódz z trupem bard-
zo kudłatego człowieka, niesiona prądem i obija-
jąca się o kadłub parowca. Davidson spostrzegł
ją i nie tracąc już czasu, wysiadł natychmiast na
brzeg  sam, naturalnie, przez delikatność.
 Przyszedłem w samą porę, aby być przy
śmierci tej biednej dziewczyny, opowiadałem już
o tym ekscelencji  ciągnął Davidson.  Nie będą
mówił, co działo się potem z Heystem. Rozmawiał
ze mną. Zdaje się, że jego ojciec miał lekkiego bzi-
ka i przewrócił w głowie synowi jeszcze w czasach
wczesnej młodości. Ciekawy był człowiek z tego
191/194
Heysta. Ostatnie słowa, które powiedział do mnie,
gdy wyszliśmy na werandę, były:
 Ach, panie Davidson  biada człowiekowi,
którego serce nie nauczyło się za młodu ufać,
kochać  i pokładać w życiu nadzieję!"
 Gdy staliśmy tam, chwilę przedtem, nim
go opuściłem (powiedział mi bowiem, że chce po-
zostać sam ze swoją zmarłą), usłyszeliśmy burkli-
wy głos wołający od strony krzaków porastających
wybrzeże:
 Czy to pan, proszę pana?"
 Tak, to ja."
 Ojej! Myślałem, że ten łotr skończył już z
panem. Stanął dęba i o mało co nie dał mi rady.
Od tej chwili skradałem się tędy i owędy, szukając
pana."
 A ja tu jestem"  wrzasnął nagle drugi głos,
po czym rozległ się strzał.
 Tym razem nie chybił go"  rzekł do mnie
Heyst z goryczą i odszedł do pokoju.
Wróciłem na pokład, tak jak Heyst sobie tego
życzył. Nie chciałem być natrętem wobec jego
cierpienia. Pózniej, około piątej rano, kilku z moich
majtków przybiegło do mnie z krzykiem, że pali
się na wybrzeżu. Wylądowałem oczywiście naty-
192/194
chmiast. Główny dom był w ogniu. Zar nie poz-
wolił nam się zbliżyć. Pozostałe dwa domu zapaliły
się jeden za drugim jak łuczywo. Do samego
południa nie można było posunąć się dalej niż do
końca pomostu u brzegu.
Davidson westchnął spokojnie.
 Pan chyba jest pewien, że baron Heyst nie
żyje? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl