[ Pobierz całość w formacie PDF ]

klatki piersiowej Tashka. Ten zaczął się osuwać, a Chavasse uderzył jeszcze kolanem w
opadającą twarz, odrzucając Albańczyka do tyłu.
Tashko zachwiał się nad brzegiem basenu. Jego twarz była pokryta maską krwi.
Chavasse wyskoczył wysoko do góry, wymierzając w locie frontalne kopnięcie,
niszczące mae-tobigeri, prosto w twarz Albańczyka, którym odrzucił go do tyłu. Tashko
wpadł do basenu.
Chavasse skoczył za nim z półobrotem, niezdarnie zanurzając się pod
powierzchnię, a ciepła woda zdawała się ciągnąć go w dół. Dłońmi wyhamował wstrząs
o brodatą, mozaikową twarz i wynurzył się pośpiesznie.
Tashko znajdował się o jakieś sześć metrów od niego, nieporadnie płynąc na
środek basenu, gdzie wrzucił mauzera, a Chavasse podążył za nim. Wdrapał się na
wielkie plecy Albańczyka, przesunął ramiona pod jego pachami i splótł dłonie na jego
karku. Zaczął cisnąć i Tashko wrzasnął. Nie czując ani cienia litości, Chavasse
utrzymywał swój nieubłagany nacisk i wielka głowa zanurzyła się w wodzie.
Ciało wroga podskakiwało i falowało, dłonie młóciły wodę, aż zakipiała, ale
Chavasse tylko wzmocnił chwyt i pchał dalej. Koniec nastąpił z zaskakującą nagłością.
Tashko po prostu zwiotczał, a gdy Chavasse wypuścił go, opadł w dół, odwracając się
na plecy, gdy dotarł do dna.
Chavasse szybko zaczerpnął powietrza i popłynął po mauzera. Klucze leżały
nieco dalej i musiał przewrócić Tashka na bok, by je podnieść. Oczy Albańczyka
wpatrywały się w wieczność, z jego zmiażdżonej twarzy krew spływała brązowymi
strumyczkami. Chavasse odwrócił się i popłynął ku brzegowi basenu.
Na jego skraju odpoczywał przez jakieś pięć minut, z ciężko falującą piersią,
pompując powietrze do swych umęczonych płuc. Gdy poczuł się trochę lepiej, wstał i
68
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
poszedł po schodach. Musiał spróbować aż czterech kluczy, nim natrafił na właściwy.
Otworzywszy drzwi, po raz ostatni spojrzał w dół na Tashka, który stamtąd patrzył na
niego, teraz już tylko jako jedna z postaci mozaiki. Zgasił światła, zamknął drzwi i
przekręcił klucz w zamku.
Korytarze stały ciche, w drodze powrotnej nie natrafił na nikogo. Przed
magazynem krzesło, na którym spał wartownik, nadal leżało przewrócone. Postawił je
na nogi, nim wsunął mauzera do kieszeni i zaczął gmerać wśród kluczy. Gdy je
przebierał, przy kracie pojawił się Guilio Orsini. Rzucił okiem w jedną i drugą stronę
korytarza, a na jego twarzy pojawił się wyraz zdumienia.
- Co się stało z Tashkiem?
- Popełnił błąd - rzekł Chavasse, otwierając drzwi. - Swój ostatni. Ruszajmy.
Poszedł korytarzem, przypominając sobie drogę, jaką tu przyszli. Kamienne
kręcone schody prowadziły w dół na pierwsze piętro, drugie do piwnicy. Wszędzie
panował spokój.
Poprowadził ich wąskim, bielonym korytarzem, zatrzymując się na jego końcu,
by zbadać hol wejściowy. Nie było tam posterunku, ale po cóż miałby być? Budowlę
otaczały dwa dziewięciometrowe mury, głównych bram w obu z nich strzegły silne
oddziały wartownicze.
Już wcześniej wytłumaczyli Orsiniemu, jak przeniknęli do klasztoru, więc Włoch
bez wahania podążył za Chavasse em, prowadząc za sobą dziewczynę.
Trzymali się cienia muru, obchodząc dziedziniec od przeciwnej strony niż
wartownia, gdzie w oknie było widać światło, aż przedostali się do krużganków przez
dziurę w zrujnowanym murze. Było bardzo ciemno, więc Chavasse ostrożnie przeszedł
między filarami i skręcił w korytarz, prowadzący do cel.
Musiał zbadać aż trzy, nim trafił na tę, w której znajdowała się kamienna krata,
zaÅ› Orsini jÄ… wyciÄ…gnÄ…Å‚, zaczepiwszy swe wielkie palce jak stalowe haki w otworach.
- Pójdę pierwszy - zarządził Chavasse. - Następnie Liri. Ty, Guilio, ostatni, a
schodząc, połóż kratę na miejsce.
Ześlizgnął się po kamiennej pochylni na plecach, uniósłszy przedramiona dla
osłony twarzy i z pluskiem wylądował w tunelu na dole. Liri zsunęła się na dół tak
szybko, że z rozpędu wpadła na niego, gdy wstawał. Orsini dołączył do nich w chwilę
pózniej. Zbili się w małą grupkę.
W tunelu było tak ciemno, że nie mogli dostrzec swych twarzy. Chavasse
odezwał się spokojnym tonem:
- To nie będzie żaden piknik. Cokolwiek się zdarzy, trzymajcie się blisko. Jeśli
uda nam się przedostać do głównego kanału, nie możemy zabłądzić, bo prąd w nim
musi płynąć w kierunku rzeki.
- Każde miejsce jest lepsze od tego, które właśnie opuściliśmy - rzekł Orsini. -
Lepiej się pośpieszmy.
Chavasse ruszył wzdłuż tunelu skurczony we dwoje, z Liri trzymającą się poły
69
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
jego ceratowej kurtki. Ogarnęło go dziwaczne, klaustrofobiczne uczucie, niepodobne do
niczego, co przeżył dotychczas, a przecież nie bał się. Ciemność była ich przyjacielem,
ponieważ osłaniała ucieczkę. Czuł za to wdzięczność.
W kilka chwil pózniej wynurzyli się z tunelu w centralnej jaskini. Chavasse stał
po uda w śmierdzącej wodzie, wpatrując się w mrok.
- Paul, ojciec Shedu odliczył osiem otworów w lewo od przejścia, przez które tu
weszliśmy - powiedziała Liri.
Skinął głową.
- Oboje trzymajcie się za mną. Mam pomysł.
Wyciągnął mauzera, wycelował w wodę i strzelił. W nagłym, jasnym błysku
światła wyloty tuneli ujawniły się jak ciemne rany. Wystrzelił ponownie, szybko licząc,
a potem ruszył przez zbiornik.
Badając otoczenie dłonią, natrafił na otwór i mruknął zadowolony. Pięćdziesiąt
metrów dalej tunel wylewał swą zawartość głównego kanału. Chavasse usłyszał plusk i
bulgot wody, spływającej w dół, do rzeki. Już tutaj smród wydawał się lżejszy.
Posuwając się wzdłuż ściany, Chavasse odetchnął głęboko, by oczyścić mózg od ciężaru
wyziewów.
W ciemności zamajaczyła przystań w świetle płynącym od palących się świec
przy ikonie, stojącej w niszy u podnóża schodów. Płaskodenka Liri nadal tkwiła tam,
gdzie ją zostawili. Chavasse usiadł na skraju przystani i zmęczony przetarł oczy
wierzchem dłoni.
- Ile paliwa masz w tym czymś? Dość, by zawiozło nas do wybrzeża?
- Tak myślę. W każdym razie przez większą część drogi.
- %7łeby dostać się do Buona Esperanza, potrzebny nam jeszcze kompas -
powiedział Orsini. - Przynajmniej, jeśli mamy wyruszyć teraz, w ciemności.
- Nie możemy sobie pozwolić na wyczekiwanie do świtu - odrzekł Chavasse. -
Wtedy właśnie Kapo wyśle Francescę w pontonie. Jeśli mamy ich wyprzedzić, musimy
ruszać natychmiast.
- Ojciec Shedu będzie miał kompas - stwierdziła Liri. - Poczekajcie tutaj. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl