[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wąskim pasku między terytorium Fortu a Mglistego. Ale zimno! I jak zawsze tutaj - noc. Czarne niebo, punkciki gwiazd... Niebo rzeczywiście było zupełnie czarne, a duże gwiazdy ledwie zauważalnie migotały zielonkawymi iskierkami. Otrząsnąłem się, wypuściłem z ust obłok pary i zrobiłem dwa kroki w przód. Potem jeszcze jeden. Las po tamtej stronie znalazł się nagle tuż przy mnie. I - co charakterystyczne - nie czułem żadnego wstecznego ciśnienia. Niedobrze, bo przecież czytałem, że trzeba wybierać drogę w stronę największego oporu. A gdyby spróbować pójść z powrotem? Znów to samo - las wydający się już tylko wąską linią na horyzoncie, zbliżył się na najwyżej pięć kilometrów. Zimno zaszczypało w uszy. Szlag, jeszcze trochę, a zamarznę! Podniosłem kołnierz kurtki, wciągnąłem szyję w ramiona i zakręciłem się w miejscu, obserwując otoczenie. Nigdzie nie widać drzwi z napisem EXIT ? Niestety. Ale chociaż nie znalazłem tych drzwi, zobaczyłem przynajmniej coś, na co przedtem nie zwracałem uwagi. Pas zasypanej śniegiem ziemi ciągnął się między przestrzeniami Fortu i Mglistego. A co będzie, jeśli pójdę po nim? Tylko jaki wybrać kierunek? A, co tam, zaryzykuję w lewo. Taki już mój los. Poszedłem po śniegu wzdłuż Granicy i poczułem, że każdy następny krok wymaga coraz większego wysiłku. Zaczęło mnie znosić na boki. Miałem wrażenie, jakbym szedł pod prąd bystrej rzeki, a nurt targał mną to ku jednemu, to ku drugiemu brzegowi. Zimno też stawało się z każdą chwilą dotkliwsze. Mróz przenikał na wskroś, a szron, w jaki zamieniał się oddech, osiadał nawet na rzęsach. Tylko srebrny łańcuszek z krzyżykiem palił skórę, Krok - mrożący oddech mrozu. Krok - zwalające z nóg uderzenie rozszalałej przestrzeni. Krok - przenikające ciało igły lodu. Krok - zderzenie z bryłą granitu. Przypomniałem sobie zepchnięte do podświadomości koszmary o pogrzebaniu na dnie morza chłodu, zaczęła mnie ogarniać panika. Jednak szedłem wciąż naprzód, wbrew sobie. Wszystkie siły traciłem na to, żeby wyrwać but ze śnieżnej niewoli, wyrzucić zrywem nogę, by zrobić krok właśnie tam, gdzie nie puszczała kurcząca się przestrzeń. Do przodu pchały mnie nie wiara w powodzenie i pragnienie wyrwania się do normalnego świata, ale strach i upór. A jeśli nie dam rady zrobić tego jeszcze jednego, jedynego kroku? Nie, skoro przeszedłem już tyle, ten krok okaże się na pewno ostatnim. Nie? W takim razie następny już na bank! I tak za każdym razem. Za każdym razem musiałem toczyć walkę z samym sobą. Za każdym razem przełamywać się w największym trudzie. Za każdym trudem zaczynać wszystko od początku. Poczułem, że nie mogę się ruszyć, spojrzałem w dół i zobaczyłem, że srebrna nakładka na czubku buta świeci oślepiającym blaskiem. Nogę porwało w bok, przewróciłem się. Błysk i ciemność... ... Ocknąwszy się, przez dłuższy czas nie mogłem pojąć, gdzie się znalazłem. %7łe w lesie, to widziałem doskonale. %7łeby dojść do takiego wniosku nie trzeba było mieć umysłu geniusza - wokoło miałem drzewa i trawę, Nie chodziło o to, co mnie otacza, ale gdzie to jest. Tutaj czy tam. A dokładniej: gdzie jest to tutaj? Wciąż przebywam w Przygraniczu, czy wyrwałem się do normalnego świata? Odpowiedz na to pytanie mogła dać zwyczajna obserwacja. Wystarczyło stwierdzić, czy otaczająca mnie przyroda posiada charakterystyczne wyłącznie dla Przygranicza formy flory i fauny. Kurwa mać! Jest. Tam kocie łzy, a na drzewie szary mech. Diabli! Ni czorta nie wyszło! Chociaż, dlaczego niby nie wyszło? Eksperyment można w sumie zaliczyć do udanych - zasady przejścia między światami zawarte w notatkach konduktora potwierdziły się na sto procent. Wyrzucić mnie stamtąd wyrzuciło, bo przecież nie odzyskałem przytomności na Granicy. I wiedziałem nawet, dlaczego stało się tak, a nie inaczej - krok postawiłem nie tam, gdzie trzeba. Nie dotarłem do wyjścia... A właśnie, co z butami? A niech to! Srebrne nakładki całkiem ścięło. Na podeszwie zostały jedynie zwęglone ślady. Cóż, za to przekonałem się, dlaczego konduktorzy nie przenoszą srebra. Tylko łańcuszek z krzyżykiem ocalał. Dziwne. Nie wiedziałem nawet, co wzbudziło moją czujność: trzask gałązki, uchwycony kątem oka cień, czy też może po prostu szósty zmysł wyczuwający czyjąś obecność. Nie wstając, przetoczyłem się, skoczyłem na równe nogi, wydobyłem szablę. Wydobyć wydobyłem, ale nic więcej nie zdążyłem zrobić, bo ciężki wojskowy but wybił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|