[ Pobierz całość w formacie PDF ]

może zbyt pokazna, ale on sam był już tak często nagabywany przez troskliwe mamusie, które szukały przyszłych
mężów dla swoich córek, że doskonale zdawał sobie sprawę, iż stanowi całkiem niezłą partię. Poza tym spotykał
się z przedstawicielkami płci pięknej w bardziej intymnych warunkach już wiele razy, i wiedział, że jest
atrakcyjnym mężczyzną. Panna Hartfield, wysoka, chuda i niezrównoważona, byłaby z pewnością uradowana,
gdyby tylko zechciał okazać jej swe względy.
Kilka dni pózniej Rowland siedział w bibliotece sir Johna Parminstera. Właściwie pomieszczenie to było
biblioteką tylko z nazwy, gdyż mieściło w sobie zaledwie kilka książek. Na ścianach było jednak sporo trofeów
13
myśliwskich - lisie pyski i kilka rycin o tematyce myśliwskiej, zaś w jednym rogu leżał porzucony bicz do jazdy
konnej sir Johna. Pan Parminster przywitał Rowlanda całkiem uprzejmie, poczęstował go brandy, wypowiedział
kilka jowialnych uwag na temat polowania, które ominęło Rowlanda. Jednak gdy chodziło o sprawę ewentualnego
małżeństwa, był niewzruszony.
- Przykro mi, chłopcze, że tak to wyszło. Naprawdę diabelnie mi przykro, że stary Hartfield tak cię rozczarował.
To było zagranie niegodne dżentelmena. Powinien był zostawić ci Hartfield Hall, co zawsze obiecywał, a dla
twojej kuzynki przeznaczyć część corocznego dochodu z majątku. Albo dać jej kilka tysięcy. Wnuczka, powiadasz,
hę? Nie wygląda to dobrze.
- Bardziej żal mi Kitty - powiedział Rowland, wpatrując się tępo w kieliszek.
- Tak, tak - odparł sir John łagodnym tonem. - Ale teraz to zupełnie nie wchodzi w rachubę. Musisz się z tym
pogodzić. - Spojrzał na przygnębione oblicze Rowlanda i dodał: - Może w tej chwili myślisz zupełnie inaczej, ale
Kitty to nie jest żona dla ciebie. Wierz mi, ona nie odróżnia jednej partii politycznej od drugiej. A przy tym jest
rozrzutna. Ktokolwiek poślubi Kitty, musi być przygotowany na to, że ona zupełnie nie liczy się z pieniędzmi! -
Roześmiał się głośno.
Rowland zdobył się na smutny uśmiech.
- Kitty zasługuje na wszystko, co najlepsze - powiedział. - Nie mógłbym jej odmówić niczego. Miałem jednak
nadzieję, że jako moja żona dzieliłaby moje zainteresowania i być może...
- Bzdura! - Przerwał mu sir John gwałtownie. - Kitty to mała samolubna pieszczoszka i zapewniam cię, że nie
widziałaby najmniejszego powodu, dla którego miałaby sobie kupować mniej sukienek i świecidełek niż
dotychczas. Mężczyzni zawsze myślą, niech ich Bóg wspomoże, że kobiety można zmienić. To nonsens. Tak samo
zresztą jak w przypadku kobiet, które myślą, że mogą zmienić mężczyznę, kiedy go poślubią. Nie mogą. Trzeba
zaakceptować partnera takim, jaki jest. Kompromis, to właśnie jest istota małżeństwa. Kompromis i dostosowanie.
Rowland uśmiechnął się smutno.
- Nigdy nie przychodziło mi łatwo zaakceptować rzeczy takimi, jakie były. Zawsze chciałem zmieniać świat.
Merab była zdumiona efektem, jaki wywarło na niej zaledwie kilka dni wolnych od uciążliwych obowiązków w
Hartfield Hall. Przez pierwszy tydzień pobytu u Wincantonów właściwie tylko spała. Aóżko z baldachimem,
wykonanym z ufryzowanego perkalu w kwiatki i wygodny materac wydawały się jej niezwykłym luksusem,
którego nie miała okazji zaznać nigdy dotąd. Co rano po przebudzeniu z przyjemnością odkrywała je na nowo.
Wiedziała, że nie wolno jej tu zostać dłużej niż kilka miesięcy, a posępna przyszłość groziła jej palcem niczym
jakaś przerażająca nauczycielka lub guwernantka, jednak na razie mogła się jeszcze cieszyć wszystkim, co
ofiarowywał jej uporządkowany, ciepły dom Wincantonów. Amelia kilkakrotnie znalazła ją śpiącą na kozetce w
salonie, z otwartą książką przy boku.
- Nie wiem, co się ze mną dzieje! - wykrzyknęła Merab, przebudziwszy się gwałtownie, gdy do pokoju wszedł
lokaj z herbatą.
- Po prostu jesteś zmęczona i niewyspana, to wszystko - powiedziała Amelia. - Przez tyle lat musiałaś się
zajmować tym starym zrzędą, nie wspominając już o pracy w majątku. Jestem pewna, że nigdy nie przyszło mu do
głowy, że ty też możesz potrzebować odpoczynku. Masz sporo do nadrobienia. Napijesz się herbaty?
Merab usiadła prosto i wzięła filiżankę.
- To dziwne. Kiedy jeszcze żyła mama, też miałam mnóstwo pracy i zmartwień, ale przynajmniej dostawałam coś
w zamian. Rozmawiałyśmy o starych dobrych czasach. Mama chciała wiedzieć, jak sobie radzę z kwiatkami, które
posadził dla mnie Tom Tilling, i jeszcze mnóstwo innych rzeczy. Z dziadkiem to zupełnie co innego. Nie
pamiętam, by kiedykolwiek odezwał się do mnie z własnej woli. Zupełnie nie obchodziło go to, co robię i co
myślę. To właśnie ten chłód, ta obojętność były takie przygnębiające. Często zastanawiałam się, czym sobie na to
zasłużyłam. Starałam się robić wszystko jak najlepiej, naprawdę Amelio, starałam się jak mogłam. Nawet pod sam
koniec... - Merab uczyniła bezradny gest i umilkła.
Po chwili Amelia powiedziała:
- Słyszałam to i owo o panu Sandifordzie.
- Na przykład? - spytała ostrożnie Merab. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl