[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- No to ruszajmy, zanim... Z ciemności obok dobiegł upiorny jęk, przedśmiertelne rzężenie, od którego włosy stanęły mi dęba. Ten dudniący, zgrzytliwy charkot nie mógł się dobywać z gardła człowieka, lecz jakiejś innej istoty, z pewnością wielkiego dorosłego mężczyzny albo większej. - Co to było? - wyszeptała Helena. - Nie wiem - odrzekł Jessie, choć miał niejasne wrażenie, że już gdzieś coś podobnego słyszał. Rzężenie rozległo się ponownie. Tym razem towarzyszył mu odgłos podobny do szurania, jakby coś bardzo dużego i ledwo odrywającego nogi od ziemi posuwało się do przodu, rozgarniając nimi na boki opadłe, zeschnięte liście palm. - Zabierajmy się stąd w diabły - wymamrotała Helena, kuląc się w sobie i wstrząsając w reakcji, na następny jęk niewidzialnej bestii. Jessie nie skulił się w sobie, ale zadrżał, ponieważ wydawało mu się że gdzieś na samym dnie tego żałośnie nieludzkiego głosu usłyszał dojmujące, opanowane i beznadziejne cierpienie, rozpacz tak bezgraniczną, że choć była zupełnie nieludzka, poruszała w nim coś do głębi. - Tędy - zawołał Brutus. Odwrócił się, machnął swym ogromnie długim ogonem i skoczył płynnie w kierunku drugiego usianego grobami pagórka, znikając w atramentowej, otulonej mgłą nocy, rozpływając się w niej bez jednego dzwięku, zostawiając Jessiego i Helenę samych. Zdążyli zrobić ledwie dwa szybkie kroki w tym samym kierunku, kiedy coś olbrzymiego wyrosło tuż przed nimi, po lewej stronie Heleny - jaśniejszy cień na czarnej jak sadza kurtynie nocy. Cień wysunął się spomiędzy dwóch wysokich maseńskich pomników nagrobnych, jęcząc coraz głośniej, na jakąś nową, przebiegle niegodziwą nutę i nagle Helena ujrzała, że wyciągają się ku niej dwie monstrualne, zniekształcone, pokryte rogowatymi naroślami ręce. Wstrzymała w przerażeniu oddech i wtuliła się rozpaczliwie w Jessiego, zupełnie tak samo jak on w nią. Monstrum ruszyło do przodu niby falująca ameboidalna masa, wysunęło się w całości na otwartą przestrzeń i zawisło nad nimi jak wieża. W tym momencie ciężkie, burzowe chmury - rozstąpiły się odrobinę i przepuściły promień księżycowego światła, który oświetlił miejsce gdzie się znajdowali na kilka sekund nim zalały je z powrotem ciemności równie nieprzeniknione jak przedtem. Zjawa wzdrygnęła się przed błyskiem światła, po czym wydała z siebie ochrypły dzwięk i natarła na nich jeszcze raz, przypierając oboje do następnego rzędu pamiątkowych głazów. - Jessie, co to jest? - zatrwożyła się Helena wstrzymując oddech i wysuwając przed siebie ręce z dłońmi na płask jakby chciała odepchnąć potwora od siebie. - Mabel? - powiedział Jessie pytająco. - %7łe co? - spytała z niedowierzaniem Helena. - Mabel? - powtórzył Jessie, robiąc ostrożnie krok w kierunku tego czegoś, mimo iż Helena wczepiła mu się rozpaczliwie w ramię, próbując w tym przeszkodzić. Monstrum zatrzymało się, jego cętkowany, brunatno-czarny kadłub zafalował pokrywając się naroślami i wypustkami, które natychmiast ustąpiły miejsca wklęsłościom. same pojawiając się jednocześnie w zupełnie innym miejscu, co nieodmiennie przywodziło na myśl worek żywych węgorzy. - Czy to ty, Mabel? - dopytywał się Jessie, postępując jeszcze jeden krok do przodu i czując, że część przerażenia go opuściła. - Używam tego imienia, owszem - odparła Chwieja. - Ale jakoś zupełnie nie mogę pana umiejscowić, sir. - Zdaje się, że zwariowałam - stwierdziła Helena. - Skądże znowu - wyjaśnił Jessie: - Mabel jest hostessą w Czterech Zwiatach wiesz, w tej kawiarni w mieście. - Hostessą? - Nocną hostessą. W ciągu dnia musi przebywać w ukryciu. - Inaczej uległabym unicestwieniu - dodała Mabel. - Nie widziałaś jej nigdy w Czterech Zwiatach? - zdziwił się Jessie. - Nie - odparła Helena. - A chodzę tam niemal w każdą sobotę. - Mabel ma wolne weekendy - przypomniał sobie Jessie. - Mam wolne weekendy ze względu na dzieci - potwierdziła Mabel. - Dzieci? - spytała Helena. - Ona je straszy - wyjaśnił Jessie. - Swoje własne dzieci? - Och, nie, nie - zaprzeczyła Mabel, - Dzieci w ogóle, każde dzieci, na jakie tylko podpiszą ze mną kontrakt. - Mabel jest maseńskim zaświatowcem -ciągnął Jessie podczas gdy chwieja gulgotała, przelewała się i nieustannie zmieniała kształty. - Zgodnie ze swym mitem straszy niegrzeczne dzieci. - Ach tak - odetchnęła Helena - rozumiem. To znaczy, nie rozumiem. Przecież my nie jesteśmy dziećmi, więc... Mabel westchnęła głośno i osadziła na ziemi swój wielki kadłub. Jej nogi przestały po prostu istnieć oblane ze wszystkich stron galaretowatym brzuchem, co nadało całemu ciału kształt bardzo zbliżony do kropli dość gęstego kleju. - Wiem, że nie jesteście dziećmi - powiedziała. I słowo daję, że ja też nie bardzo się tu dzisiaj ubawiłam. - Co tu się dzieje? - odezwał się nagle Brutus, wyłaniając się z mgły z prawej strony, z oczyma rozjarzonymi wściekłą purpurą. Spojrzał na Mabel i powiedział: - Jak się masz, Mabel? - Nie najlepiej - odparła chwieja. - Dlaczego nie straszysz dzieci ? - Właśnie ją o to pytaliśmy - wtrąciła się Helena. - Dziś w nocy przydzielili mi cmentarz. - zaczęła wyjaśniać Mabel. Wypuściła z kadłuba wielką bańkowatą głowę, po czym wessała ją szybko do wnętrza, zaczynając jednocześnie przekształcać inne partie swego ciała. - Przyszli i powiedzieli, że dziś moje usługi potrzebne będą tutaj i że mam postraszyć dwójkę dorosłych. - Jacy oni? - Kilku takich bardzo wysoko postawionych w hierarchii maseńskich zaświatowców - rzekła Mabel. - Takich, co to znają zaklęcia, które mogłyby mnie unicestwić, nie grozili mi wprost, ale wyraznie dali do zrozumienia, że jeżeli nie będę z nimi współpracować, to zle skończę. - To zwykłe świństwo - zauważył Brutus. Mabel zatrzęsła się z oburzenia: zadygotała z oburzenia i zafalowała z oburzenia. - Prawda? - mruknęła, - Dokładnie tak właśnie sobie pomyślałam: zwykłe cholerne świństwo. - Przelała się nieco na bok. jakby po to, by spojrzeć bezpośrednio na Jessiego, choć nie miała żadnych oczu, którymi mogłaby patrzeć i pewnie wyczuwała go doskonale każdą stroną swego ciała. - Już wiem, sir - powiedziała, - Pan był w Czterech Zwiatach nie dalej niż dwie noce temu i jadł obiad z demonem... chyba Kanastorousem, prawda? Dostałam od pana niezwykle hojny napiwek. Dwadzieścia stóp ponad nimi przemknął niewidzialny w nieprzeniknionych ciemnościach wampir-nietoperz, którego przelot zdradził, jedynie szereg rozgorączkowanych, niezwykle przenikliwych pisków, pozwalających mu komunikować się z resztą jego piekielnych towarzyszy zaprzątniętych poszukiwaniami w innych częściach cmentarza, nie wypatrzył ich tym razem skrytych pod podwójnym rzędem nachylonych ku sobie maseńskich nagrobków. Nie było jednak wątpliwości, że następnym razem przeleci niżej, by przeszukać już najgłębsze z ciemności, z którymi nawet jego wampirze oczy miały pewne kłopoty; i wtedy zostaną schwytani. - Słuchaj - zwrócił się Jessie do chwiei - nie ma chwili do stracenia. Lada moment
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|