[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszystko wydawało mu się nieistotnymi szczegółami. Naprawdę chciał znać odpowiedz tylko na jedno pytanie - czy Rose zgodzi się chodzić z nim na poważnie. Starał się być cierpliwy, ale przecież każda cierpliwość ma granice. - ... i okazało się, że babcia wcale nie przywiozła mnie tam po to, aby sprawdzić moją znajomość kultury wietnamskiej! - Rose w końcu doszła do konkluzji, więc Paul czujnie nadstawił uszu. - Jak to? - Kątem oka dostrzegł jej triumfalny uśmieqh. -W takim razie po cholerę była ci potrzebna ta cała nauka? - Okazało się, że równie dobrze mogłam niczego się nie uczyć. To był jeden wielki pic! - Dziwne, ale wcale nie sprawiała wrażenia zmartwionej. Co więcej, po chwili z satysfakcją dorzuciła: - A raczej kolejna randka w ciemno! Paul zjechał właśnie z szosy stanowej na podjazd do domu Rose. Miał złe przeczucia. - Co przez to rozumiesz? - uściślił. - Babcia wcale nie chciała, żeby Lailu przepytywała mnie z historii Wietnamu. Do dziś nie wiem, jak mogłam się na to nabrać! - zachichotała. - Chciała tylko zapoznać mnie z jej synem i doprowadzić do tego, żebym się z nim umówiła! Paul poczuł, że przechodzą go ciarki. - Dziwię się, że tak spokojnie o tym mówisz - skomentował obojętnie. - Na początku byłam wściekła - wyznała Rose, a Paul odetchnął z ulgą, lecz nie na długo, bo usłyszał ciąg dalszy -dopóki nie poznałam tego jej syna. - A wtedy... - podsunął Paul, starając się patrzeć na szosę tak uważnie, jakby od tego zależało jego życie. - Słuchaj, można boki zrywać... Czekaj, skręć tutaj -wskazała mu uliczkę wiodącą do jej domu. - A wiesz, co się potem okazało? %7łe ten jej niby syn nie jest nawet Wietnamczykiem, bo ona go adoptowały Wygląda jak Wiking z plakatu, wysoki blondyn z niebieskimi oczami! - To twoja babcia musiała się niezle zdziwić! - skomentował Paul Z wymuszonym uśmieszkiem. - Jeszcze jak, o mało nie udławiła się sztuczną szczęką! - zaśmiewała się Rose. - Wiem, że to brzydko z mojej strony, ale ona nie powinna była mnie oszukiwać i naprawdę mogłaby dać już sobie spokój z tymi swatami! Paul podjechał właśnie pod dom. Wyłączył silnik i zwrócił się wprost do niej: - Czyli że masz to wszystko poza sobą, tak? - Coś w tym rodzaju - uśmiechnęła się szeroko, odpinając pas. - Jeszcze tylko umówiłam się z nim na jutro na kolację. Potem mam nadzieję, że babcia da mi wreszcie spokój, bo przecież dotąd robiłam to, czego chciała. Paul poczuł się tak, jakby dostał pałką w głowę. - Zaraz, co zrobiłaś? - zapytał ze złością. Wystarczył rzut oka na jego minę^ a doskonały humor Rose zniknął jak zdmuchnięty. - Och, przepraszam cię, Paul, na pewno pomyślałeś sobie coś strasznego. Wydawało mi się, że to zrozumiesz... - Jak to, umawiasz się na kolację z innym facetem i wy- magasz ode mnie, żebym to zrozumiał? - wycedził niedowierzającym tonem. - Ależ to naprawdę nic wielkiego! - Zmarszczyła czoło, usiłując dociec, co właściwie wyprowadziło go z równowagi. - Jeśli to dla ciebie nic wielkiego, możesz odwołać to spotkanie - zażądał ostro. Spojrzała na niego szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. - Chyba nie mówisz poważnie? - A wyglądam na żartownisia? - odparował. Przez chwilę oboje siedzieli w milczeniu. - Może nie wyraziłam się jasno? - Rose próbowała dalszych tłumaczeń. - Przecież to tylko jedna kolacja, nic poważnego. Nie mam wobec niego żadnych zobowiązań. - Zacząłem już się zastanawiać, czy w ogóle możemy mówić o jakichś zobowiązaniach - burknął ponuro Paul. - Rose, myślalem, że między nami coś się zaczęlo. - Ależ oczywiście! - zamrugala powiekami. - Co ma z tym wspolnego... - Ma to, że nie chcę, abyś chodziła na kolacje z obcymi facetami. - Paul, nie jesteś chyba zazdrosny? - A załozymy się? - Niemozliwe! - wybuchnęla, otwierając z trzaskiem drzwi samochodu. Paul podążyl za nią i słyszał, jak idąc nieoświetlonym korytarzem powtarzala: - Nie, po prostu nie mogę w to uwierzyć! - A jak, wedlug ciebie, mam się czuć? - zapytał, kiedy ją dogonił. - Na tydzien wyjechałem z miasta, żeby dać ći czas do namysłu, a ty tymczasem umowiłaś się na randkę z kim innym! Co mam o tym myśleć? - Sądziłam, że mi ufasz - przekonywala. - I że zrozu- miesz, że to nic poważnego. Przecież spotkam się z nim tylko raz, i to publicznie, w jakimś lokalu. - A czy między nami jest coś poważnego? - podchwycił, czując, jak powoli ogarnia go gniew. - Owszem, ja traktuję cię poważnie, do tego stopnia, że jeśli chcesz spotykać się ze mną, nie życzę sobie, żebyś jednocześnie umawiała się z innymi! Zatrzymała się gwałtownie, oczy płonęły jej gniewem. - Czy to ma być ultimatum - wycedziła - czy zwykła pogróżka? - Zostawiam ci wybór - odparował Paul. - I lepiej zdecyduj się od razu, bo tym razem nie dam ci tygodnia do namysłu. - Taki z ciebie wzór cierpliwości? - zaszydziła. - Oj, Paul, myślałam, że znasz mnie lepiej. - Ja też myślałem, że znam cię lepiej. - Jeśli tak, to powinieneś wiedzieć, że nie znoszę, kiedy się mnie do czegoś zmusza, bez względu na to, kto to robi. - A ja nie znoszę, kiedy traktuje się mnie jak zabawkę. -Założył ręce na piersiach. - No więc co nam pozostaje? - Jeśli'chodzi o mnie, to pozostaje mi tylko podziękować ci za podwiezienie - wyszeptała. - Aha, i jeszcze powiedzieć ci, że nie mam zamiaru więcej się z tobą widywać. Poczuł ucisk w gardle, ale tylko zacisnął zęby. - Tylko tyle? Nie powiesz mi nic więcej? - Dobranoc, Paul. - Otworzyła kluczem mieszkanie, weszła do środka i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|