[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Otwórz te drzwi! - Już pózno - rzekł Paul. - Czwarta rano. Nie poznawał ani jej głosu, ani oka, które wpatrywało się w niego, ciężko umalowane. - Chcę ten pokój co zawsze - powiedziała. - Czwórkę. Pół godziny mi wystarczy. Najwyżej godzina. Paul potrząsnął głową. Dlaczego, pomyślał, ta kobieta mu nie da spokoju? Wyglądało na to, że dobrze zna hotel. - No słowo daję - upierała się. - Jak brakuje miejsc, to się wywiesza tabliczkę. Ja wiem. Mam już dość tego włóczenia się. Zawołaj właścicielkę. Ale już! Właścicielka nigdy mi nie odmówiła. Paul otworzył drzwi z klucza i uchylił je. Zobaczył grubą prostytutkę w średnim wie- ku, z błękitnymi skrzydłami makijażu nad oczyma. Za nią stał jakiś facet w płaszczu, trwoż- nie zerkając w jedną i w drugą stronę ulicy, najwyrazniej bojąc się, żeby ktoś go nie zobaczył. - Rosa to moja stara przyjaciółka - mówiła kobieta. - Otwieraj. Wpuść mnie, bo się jej poskarżę. Gdy to mówiła, mężczyzna się ostrożnie wycofał, a potem odwrócił i odszedł, ona zaś tego nie zauważyła. Paul otworzył jej drzwi, a kobieta wepchnęła się czym prędzej do środka. - W porządku - powiedziała odwracając się. - Entrez. Zobaczyła, że klient uciekł, i ze złością zwróciła się do Paula. - Wystawił mnie! Jesteś zadowolony? - Przepraszam - powiedział Paul. Czuł się jakby uczestnik snu, jakby nierzeczywisty, on i tamci również. Może uraził jedną z przyjaciółek Rosy? Znów obudziło to w nim sentymentalne poczucie winy. Kobieta czegoś od niego chciała, ale czego? Nie rozumiał dokładnie, nawet kiedy go popchnęła ku drzwiom. - Leć i złap go - zażądała, przybliżając twarz do jego twarzy. Paul nie widział jej zbyt wyraznie, ale czuł stęchły, słodkawy zapaszek jak gdyby zwiędłych kwiatów. - Na pewno daleko nie odszedł. Sprowadz go tutaj. Powiedz mu, że wszystko w porządku. Paul wypadł na ulicę. Właśnie zaczęło świtać, czuł się wymęczony i zagubiony. Może powinien spełnić jej prośbę. Ten facet pewnie zgodził się, że z nią pójdzie. Więc słusznie bę- dzie, jeżeli do niej wróci, a Paul go do tego nakłoni. Pobiegł truchcikiem wzdłuż ulicy, a poranne, chłodne powietrze wypełniało mu płuca. Dopiero co przeżywał żałobę po swej żonie, a teraz biegnie na posyłki dla jakiejś kurwy, ba- wiąc się w alfonsa ku pamięci nieboszczki. Poczucie winy zaczęło się ulatniać i znów obudzi- ła się w nim dawna wściekłość. Może to jeszcze jeden z tych żartów Rosy, jakby czyhających na niego, gdziekolwiek się obrócił. Mignęło mu przelotne pytanie: dlaczego prostytutki tak lgnęły do jego żony? Faceta w ciemnym płaszczu nigdzie nie było widać. Paul przystanął, aby odetchnąć. Stał przysłuchując się, jak ciężarówki rozwożą produkty po wąskich uliczkach, wąchając wilgotny smród śmietników zalegający w sąsiedniej alejce. Czuł, że przeżywa naj- głębsze poniżenie i nie może o to nikogo winić, nawet samego siebie. Nawet i w tym byłby jakiś cień satysfakcji, coś mogącego złagodzić jego wściekłość. Zacisnął pięści i zawrócił w stronę hotelu, zapomniawszy już o prostytutce. I wtedy w alejce spostrzegł tego faceta w płaszczu, próbującego się ukryć w ciemnej bramie. Paula prze- jął wstręt na widok tego tchórzostwa. Dlaczego najpierw zgadza się iść z tą babą, a potem się rozmyśla, sprawiając Paulowi kłopot? - Jednak znalazł mnie pan - rzekł mężczyzna, siląc się na uśmiech. Był szczupły i de- likatny z wyglądu, z melodyjnym głosem jak u aktora. - Proszę jej nie mówić, że mnie pan znalazł. Czy widział pan, jaka ona jest brzydka? Cofał się przed Paulem z błagalnie wyciągniętymi rękoma. - Dawniej wystarczała mi moja żona - powiedział - ale dostała jakiejś choroby i teraz ma skórę jak u węża. Niech pan się postawi w moim położeniu. Paul wziął go za ramię. - Idziemy - rzekł. Nie wiadomo dlaczego ta opowieść jeszcze bardziej go rozzłościła. - Byłem zawiany - tłumaczył się facet. - Wziąłem pierwszą, jaka się nawinęła, a potem przeszliśmy z nią kawałek i kiedy otrzezwiałem... Próbował się wyrwać i Paul w nagłym, bezsensownym wybuchu wściekłości rzucił nim brutalnie o metalowe drzwi sklepu rzeznika. Tamten upadł na zapaskudzony bruk i zaczął się tyłem odczołgiwać, próbując przed nim uciekać. - Zostaw mnie! - krzyknął. - Wariat! Zostaw mnie! - Usiłował wstać i Paul kopnął go z rozmachu, aż tamten pojechał po oślizgłym bruku. - To spierdalaj - rzekł Paul. - Ty pedale! Facet puścił się biegiem, z lekka kulejąc i oglądając się w popłochu przez ramię. Paul wrócił z wolna do hotelu, wykończony. Jakże prędko się osunął z adoracji zmar- łej małżonki w plugawe mechanizmy życiowe dnia codziennego. Kobieta czekała w holu, siedząc na ławce i paląc papierosa. W cieniu jarzył się czer- wony ognik. - Wiedziałam - rzekła. - Nie udało ci się go sprowadzić, gdzie ja znajdę o tej godzinie drugiego? - Ile przeze mnie straciłaś? - Sięgnął do kieszeni. Roześmiała się. - Daj, co możesz. Ja nie robię tego dla forsy. Lubię, rozumiesz? Robię to, bo lubię fa- cetów. Położyła dłoń na jego dłoni. - A wiesz - powiedziała ochryple - jesteś fajniutki. Jak chcesz, możemy to zrobić zaraz tutaj. Ja się ubieram praktycznie, mam pierwszorzędny suwak. Na całą długość, nie muszę się nawet rozbierać. No chodz, nie wstydz się. Nachyliła się do światła i Paul zobaczył coś w rodzaju maski pośmiertnej. Odskoczył, osłupiały i przerażony, i zaczął odsuwać się od niej idąc do tyłu. - Nie patrz tak na mnie! - Ruszyła w kierunku drzwi. Zanim wyszła, odezwała się: - Nie jestem już młoda. I co z tego? Twoja żona też będzie kiedyś tak wyglądała, jak ja. Rozdział XX Jeanne zastanawiała się, czy Paul na nią czeka i jaka spotkają kolejna niespodzianka po raz ostatni, jak sądziła, jadąc windą do góry. Uznała, że niczego już na tym nie może zy- skać i że przekroczyli razem ostatnią z granic. Mimo to przygoda dla niej trwała nadal, cho- ciaż uświadamiała sobie, że staje się to w jakiś sposób coraz to bardziej niebezpieczne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|