[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ubranie. Stracił wszelkie panowanie nad sobą i wkrótce już leżeli spleceni w miłosnym uścisku. Niecierpliwie badali swoje ciała, ich palce napierały, usta rozchylały się łapczywie. Nie wystarczał dotyk, chcieli jeszcze spróbować smaku wilgotnej, słonawej skóry, rozgrzanej namiętnością. Ulegli nieokiełznanym pragnieniom, zaspakajając się nawzajem, czerpiąc ze swoich ciał niczym ze studni bez dna. Kiedy Gennie się obudziła, zaczynało świtać. Różowawy blask wróżył pogodny dzień, ale na szybach dostrzegła cieniutką warstewkę szronu. Od razu uświadomiła sobie, że jest sama Prześcieradło obok niej było już całkiem zimne. Usiadła i zawołała Grania. Zmartwiło ją, że to on obudził się pierwszy. Zwykle to ona wstawała przed nim. Przypomniała sobie, w jakim był wczoraj nastroju, i zawahała się, czy powinno ją to cieszyć, czy martwić. Wciąż było mu jej mało i za każdym razem ich miłość smakowała równie dziko i namiętnie. W pewnej chwili, kiedy jego ręce i usta błądziły gorączkowo po całym jej ciele, odniosła wrażenie, że chce ją sobie zapisać w pamięci, jakby wybierał się gdzieś daleko i mógł ze sobą zabrać tylko wspomnienia. Potrząsnęła głową i wstała z łóżka. Co za głupie myśli przychodzą jej do głosy. Grant przecież nigdzie nie wyjeżdżał. Jeśli wstał tak wcześnie, to pewnie dlatego, że nie mógł już spać i nie chciał jej przeszkadzać. Wielka szkoda. Na pewno znajdzie go na dole, domyśliła się, wychodząc z sypialni. Pewnie siedzi przy stole w kuchni, pije kawę i czeka na nią Kiedy doszła do schodów, usłyszała radio. Grało cicho i niewyraznie. Dzwięk dobiegał z góry, nie z dołu. Zdziwiona, uniosła głowę. To dziwne, wydawało jej się, że Grant nie korzysta z trzeciego piętra Nigdy o nim nie wspominał. Wiedziona ciekawością zaczęła się wspinać po schodach. Głos spikera stawał się coraz donośniejszy, a czytane przez niego wiadomości brzmiały w cichej latarni jakoś dziwnie i całkowicie nie na miejscu. Dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę, jak bardzo zapomniała o zewnętrznym świecie. Nie licząc jednego weekendu u MacGregorów, spędzała czas głównie w towarzystwie Granta. Stanęła w progu jasnego pomieszczenia, które okazało się obszerną pracownią, zalaną odpowiednim do rysowania północnym światłem. Gennie dostrzegła stosy gazet i czasopism, telewizor i wysiedzianą kanapę. Nie było tu sztalug ani płócien, ale od razu poznała, że to pracownia artysty. Grant siedział przy desce do rysowania, odwrócony do niej plecami. Stojąca obok przeszklona szafka kryła w sobie najróżniejsze przybory do rysowania. Wyczuła zapach tuszu i chyba kleju. Czyżby był architektem? Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Nie, to chyba nie to. Zresztą architekt natychmiast zainteresowałby się pobliskim domem latarnika. Grant mamrotał coś do siebie, skupiony na pracy. Gdyby nie była tak zaskoczona, na ten widok pewnie by się uśmiechnęła. Kiedy poruszył ręką, spostrzegła, że trzyma w niej pędzelek, drogi i w dobrym gatunku. Trzymał go wprawnym ruchem. Ale przecież powiedział, że nie maluje, przypomniała sobie Gennie. I rzeczywiście. Po co malarzowi cyrkiel i ekierka? No i nikt nie maluje zwrócony twarzą do ściany, ale... Co więc robił? Zanim zdołała się odezwać, Grant uniósł głowę. Ich oczy spotkały się w wiszącym przed nim lustrze. Grant przyszedł rano do pracowni, ponieważ nie mógł już spać. Nie mógł też leżeć bezczynnie obok Gennie. Sam nie wiedział, jak to się stało, ale w ciągu nocy doszedł do wniosku, że każde z nich powinno pójść swoją drogą i że on będzie w stanie jakoś się z tym pogodzić. Gennie należała do innego świata. Otaczał ją splendor sławy i tłumy ludzi. On żył samotnie, pośród surowej przyrody, i jak mógł, unikał rozgłosu. Ich światy nigdy się nie spotkają. Wstał, kiedy było jeszcze ciemno. Wmawiał sobie, że będzie mógł trochę popracować. Po dwóch godzinach próżnych wysiłków, wreszcie zaczęło mu coś wychodzić. Teraz ona stanęła w progu pracowni, jedynego miejsca, które jeszcze mu się z nią nie kojarzyło. Myślał, że kiedy odjedzie, zostanie mu chociaż to sanktuarium. Gennie była zbyt zaintrygowana, żeby zauważyć jego rozdrażnienie. - Co robisz? - zapytała ciekawie. Nie odpowiedział, więc stanęła obok niego i ze zmarszczonymi brwiami spojrzała na rozłożony na desce papier. Był podzielony na równe prostokąty i poprzecinany jasno- niebieskimi liniami. Grant zaczął już zapełniać rysunkiem pierwszy prostokąt, ale Gennie i tak nie domyślała się, na co patrzy. To na pewno nie był plan architektoniczny. Może jakaś sztuka użytkowa? Zafascynowana pochyliła się nad pierwszym obrazkiem. Nagle rozpoznała tę postać. - Och! To komiks. - Zadowolona z odkrycia przysunęła się bliżej. - Ależ ja już go widziałam, i to chyba ze sto razy. Uwielbiam go! - Roześmiała się i odrzuciła do tyłu włosy. - Więc rysujesz komiksy. - Zgadza się. - Wcale mu nie zależało na jej zachwycie i pochwałach. To był po prostu jego zawód i tyle. Wiedział też, że jeśli teraz się z nią nie rozstanie, to już nigdy się na to nie zdobędzie. Powoli odłożył pędzelek. - A więc tak przygotowujesz się do rysowania - ciągnęła, zainteresowana jego warsztatem. - Te niebieskie linie są po to, żeby łatwiej ci było zachować perspektywę, tak? Jak ci się udaje codziennie wymyślać nowy odcinek, siedem razy w tygodniu? Wcale nie chciał, żeby to zrozumiała. Jeśli zrozumie go do końca, nie będzie potrafił się z nią rozstać. - To mój zawód - oznajmił beznamiętnie. - Teraz jestem zajęty. Zbliża się termin oddania nowego materiału. - Przepraszam - odrzekła mechanicznie. Nagle dostrzegła jego chłodne, pełne rezerwy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|