[ Pobierz całość w formacie PDF ]

heurystyczny. Ale na przyszłość wolałbym to sobie darować.
 No, myślę  rzekł Muller. Poczuł dziwny przypływ dobrej woli. A już prawie za-
pomniał, jak przyjemnie jest pomagać ludziom. Czy też jak przyjemnie jest móc prowa-
dzić swobodną rozmowę. Zapytał:
111
 Czy ty pijesz, Ned?
 Alkohol?
 Właśnie to miałem na myśli.
 Umiarkowanie.
 To jest nasz trunek miejscowy  powiedział Muller.  Produkowany przez ja-
kichś gnomów gdzieś we wnętrzu tej planety.  Wyciągnął misterną płaską butel-
kę i dwa szerokie pucharki. Starannie nalał do pucharków nie więcej niż po dwadzie-
ścia centylitrów.  Zdobywam to w Strefie C  wyjaśnił podając jeden pucharek
Rawlinsowi.  Tam tryska ten napój z fontanny. Doprawdy powinien mieć etykietkę
 Pij mnie!
Rawlins skosztował ostrożnie.
 Mocne!
 Około sześćdziesięciu procent alkoholu. Właśnie. Pojęcia nie mam, co się składa
na pozostałość, ani jak to jest wytwarzane i po co. Po prostu smakuje mi to. Jest jedno-
cześnie słodkie i wytrawne. Bardzo odurzające, oczywiście. Przypuszczam, że to jeszcze
jedna pułapka. Można upić się cudownie... a reszty dokona labirynt.  Podniósł pucha-
rek w ręce.  Na zdrowie!
 Na zdrowie!
Uśmieli się obaj z tego archaicznego toastu i wypili.
Baczność, Dickie, upomniał siebie Muller. Zaczynasz się z tym chłopcem bratać. Nie
zapominaj, gdzie jesteś. I dlaczego. Ależ z ciebie potwór!
 Czy mogę wziąć trochę tego trunku do obozu?  zapytał Rawlins.
 Bardzo proszę. Dla kogo?
 Dla kogoś, kto by go w pełni docenił. On jest koneserem. Podróżuje z zapasem
najrozmaitszych trunków, może ma ich ze sto rodzajów i to, przypuszczam, ze stu róż-
nych planet. Trudno mi nawet spamiętać wszystkie nazwy.
 Jest tam coś z Marduk?  spytał Muller.  Z planet Deneb? Z Rigel?
 Doprawdy, nie wiem. To znaczy, lubię pić, ale nie znam się na gatunkach.
 Może ten twój przyjaciel chciałby jakiś trunek wymienić...  Muller urwał.
 Nie, nie  rzekł po chwili.  Zapomnij o tym, co powiedziałem. Nie chcę żadnych
transakcji.
 Mógłbyś teraz pójść ze mną do obozu  powiedział Rawlins.  On by cię poczę-
stował wszystkim, co ma w konsoli. Z pewnością.
 Bardzo jesteś chytry. Nie  Muller już patrzył ponuro w swój pucharek.  Nie
dam się nabrać, Ned. Nie chcę mieć nic wspólnego z tamtymi ludzmi.
 Przykro mi, że tak do tego podchodzisz.
 Wypijesz jeszcze?
 Nie. Muszę już wracać. Nie przyszedłem tu na cały dzień i będę miał w obozie pie-
kło, bo nie zrobiłem tego, co do mnie należało.
112
 Przesiedziałeś większość tego czasu w klatce. O to nie mogą mieć do ciebie pre-
tensji.
 Mogliby jednak. Trochę mi się dostało za dzień wczorajszy. Chyba nie podoba im
się to, że przychodzę do ciebie.
Muller poczuł nagle, jak coś w sercu mu się zaciska. Rawlins ciągnął dalej:
 Zmarnowałem dziś cały dzień, więc wcale bym się nie dziwił, gdyby mi zabroni-
li tu przychodzić. Będą dosyć zli na mnie. To znaczy, skoro już wiedzą, że ty nie palisz
się do współpracy z nami, uważają te moje wizyty tutaj po prostu za stratę czasu, który
mógłbym wykorzystać obsługując nasz sprzęt w Strefie E bądz w Strefie F.
Wychylił pucharek do dna i wstał trochę pochrząkując. Spojrzał na swoje gołe nogi.
Jakaś rozpylona z diagnostatu substancja odżywcza o barwie skóry pokryła ranki, aż
trudno było poznać, że te nogi były pokaleczone. Z trudem wciągnął swoje wystrzępio-
ne kamasze.
 Butów nie włożę  oświadczył.  Są w opłakanym stanie. Chyba zdołam dojść
do obozu boso.
 Bruk jest bardzo gładki  powiedział Muller.
 Dasz trochę tego trunku dla mojego przyjaciela?
Bez słowa Muller wręczył Rawlinsowi flaszkę do połowy jeszcze napełnioną.
Rawlins przypiął ją do pasa.
 To był bardzo interesujący dzień. Mam nadzieję, że będę mógł przyjść znowu.
4
Gdy Rawlins kulejąc szedł do Strefy E, Boardman zapytał:
 Jak twoje nogi?
 Zmęczone. Ale obrażenia goją się szybko. Nic mi nie będzie.
 Uważaj, żeby ci nie upadła ta butelka.
 Nie bój się, Charles. Dobrze ją przymocowałem. Nie chciałbym cię pozbawiać ta-
kiego przeżycia.
 Ned, posłuchaj. Naprawdę wysłaliśmy mnóstwo robotów po ciebie. Patrzyłem
przez cały czas na te twoje okropne zmagania ze zwierzętami. Ale nic nie mogliśmy po-
radzić. Każdego robota Muller zatrzymywał i niszczył.
 W porządku  powiedział Rawlins.
 On jest rzeczywiście niezrównoważony. Nie chciał ani jednego naszego robota
wpuścić do stref środkowych.
 W porządku, Charles. Przecież wyszedłem z tego z życiem.
Boardman jednak nie przestawał o tym mówić.
113
 Przyszło mi na myśl, że gdybyśmy wcale nie próbowali wysyłać tam robotów, by-
łoby znacznie lepiej, Ned. Bo one zbyt długo absorbowały Mullera. Przez ten czas Muller
przecież mógłby wrócić do ciebie. Wypuścić cię. Czy też pozabijać te zwierzęta. On...
Boardman urwał, wydął usta i skarcił się w duchu za to bredzenie. Przejaw starości.
Poczuł fałdy tłuszczu na brzuchu. Pora znów poddać się przeobrażeniu. Nadać sobie
z powrotem wygląd mężczyzny sześćdziesięcioletniego, jednocześnie odzyskując do-
bre samopoczucie fizyczne z czasów, gdy się miało lat pięćdziesiąt. W ten sposób chy-
try człowiek ukrywa chytrość.
Po długiej chwili powiedział:
 Myślę, że Muller już się z tobą zaprzyjaznił. Miło mi. Nadchodzi czas, żeby go sku-
sić do opuszczenia labiryntu.
 Jak mam to zrobić?
 Obiecaj mu wyleczenie  rzekł Boardman.
Rozdział dziesiąty
1
Spotkali się po dwóch dniach w południe w Strefie B. Muller powitał Rawlinsa z wy-
razną ulgą, o co właśnie chodziło. Rawlins podszedł przemierzając na skos owalną
salę  balową chyba  pomiędzy dwiema szafirowymi basztami o płaskich dachach.
Muller skinął głową:
 Jak nogi?
 Zwietnie.
 A twój przyjaciel... smakował mu ten trunek? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl