[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Prawników  stwierdził z przekonaniem Zbrhl  powinno się w młodości
wywałaszać. Bo jak się rozmnożą, to świat trafi szlag.
Nikt nie zaprotestował.
Vensuelli przeszedł w kąt, zważył w dłoni jakiś stary oszczep, odstawił na sto-
jak. Schylił się i ze stołu, służącego najwyrazniej za warsztat, podniósł krótki drą-
żek z drewnianą półkulą na końcu. Od dołu osadzony był w niej krzemień, niżej
drugi, a jeszcze dalej podłużny, obejmujący kij woreczek, zawiązany na końcu.
 Widzieliście kiedyś coś takiego?
 Może to jakie kuchenne urządzenie? Jak myślicie, panieneczko?
 Panie Zbrhl, ja jestem baronówna, nie kuchta. To białe to chyba pęcherz?
Nie, jelito raczej. Fuj, paskudztwo. Może to do nabijania kiełbas, wujku Debren?
Debren rozmasował czoło.
 Nie. Guzów.  Popatrzyli na niego zdziwieni.  Czymś takim chyba po
łbie dostałem.
 Myślałem, że smok cię ognistym charknięciem poczęstował.  Rotmistrz,
nagle zainteresowany, sięgnął po drewniano-krzemienno-jelitowe cudo.
 Tak też myślałem. Ale tam, gdzie z kuszy strzeliłem, krew znalezliśmy. 
Ronsoise pokiwała skwapliwie główką.  A dalej ślady, ludzkie chyba. Pomyśla-
łem, że człowiek szedł najpierw, a smok pózniej, ale zdaje się, że to była jedna i ta
sama osoba. Która nie zabiła nas, chociaż miała przeciw sobie nieprzytomnego
mężczyznę i dziewczynkę z rozładowaną kuszą. Pytanie: dlaczego? Odpowiedz:
bo trafiłem i raniłem mocno. Pytanie: jak mocno ranić i nie rozjuszyć smoka,
strzelając bełtem z lekkiej kuszy? Odpowiedz: nie da się. Szlag by to. . . Dobrzy
są. Zlady pazurów na ścieżce badałem. Magia w nich była, typowo smocza. Mu-
szą mieć sztuczną łapę z prawdziwymi smoczymi pazurami i tymi ślady robią.
A ta ognista strzałka, którą rotmistrz tak zaciekle obwąchuje, to prawdziwe cudo.
W połowie w locie się spala, a gdy leci, to wygląda, wypisz, wymaluj, jak smocze
charknięcie. Pęcherz czymś palnym napełniają. A krzesiwo samo iskrę daje, kiedy
z kuszy wylatuje. Ależ ktoś łeb miał. . . I to bez czarowania.
 Ale po co?  zapytał Vensuelli.  Po co ktoś miałby. . . ?
138
 Ktoś idzie  przerwała mu Ronsoise. Stała przy oknie, a oczy miała nie-
wiele mniejsze niż to okno.  Machrusie słodki. . . Ktoś tu idzie. Po nas.
* * *
 A ja wam mówię, że to Luwanec  szeptał Vensuelli, przepychając się
z Ronsoise przy okienku. Debren odnotował mimochodem, że przy sąsiednim
oknie z nikim o miejsce walczyć nie było trzeba, a im ta wymuszona bliskość
jakoś nie sprawia przykrości.  Zebrał ludzi i z odsieczą nam ciągnie.
Krzaki, różowe u góry, ale zupełnie już czarne niżej, gdzie nie sięgały resztki
słońca, poruszyły się. Spłoszone ptaki wracały na swe gałęzie.
 Twój Luwanec albo z drakkarem dalej walczy, albo rozejrzał się, zobaczył,
że dowódca nie patrzy i chlać poszedł.
 Głupiś, Zbrhl. To moja lewa ręka, ta od tarczy. Sam tu przyjdzie, jak będzie
trzeba, ale przyjdzie. Nie wierzysz?
 Zbrhl wierzy  uprzedził rotmistrza Debren.  W intencje. Ale nie
w obecność twego Luwaneca w owych zaroślach. Zacznijmy od tego, że lewa
ręka nie ma pojęcia, go się przytrafiło prawej. Krasnoludki ciche są i dyskretne.
 Mówisz o tych siedmiu?  upewnił się Vensuelli, zerkając na prycze. 
Ha, masz trochę racji, Podeszli nas jak duch pijanego; czort wie, ilu drwali tak
oporządzili, jak tych, coście ich po drodze znalezli. Ale ci, co uciec zdążyli. . .
 Nikt nie uciekł  mruknął Debren.
 Skąd możesz wiedzieć? Nigdy tak na wojnie nie jest, żeby wszystkich. . .
 To nie wojna, Vensuelli. To łowy. Zawodowcy, najlepsi w fachu, polują
na nieszczęśników, nie mających pojęcia, co się dzieje. A raczej polowali. 
Admirał otworzył usta, próbował coś powiedzieć.  Słyszałeś jeden krzyk? Jeden
chociaż?
Vensuelli milczał dłuższą chwilę. Godził się z faktami.
 Nikt nie przyjdzie nas ratować?  pociągnęła nosem Ronsoise.  Wujku?
 Nie.
 Nie strasz jej  uśmiechnął się nieoczekiwanie Vensuelli. Musnął palca-
mi ozdobną zapinkę do płaszcza lub opończy, teraz przypiętą do wykładanego
kołnierza.  Wiesz, co to jest?
 Babska brosza.  Zbrhl to zerkał przez okno, to chował głowę, świadom,
że nawet w najmniejsze okno da się wpakować strzałę, miał więc okazję do rzuca-
nia szyderczych spojrzeń.  Miłujący inaczej też takie noszą. Nie pytałem o nią, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl