[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Chclt ci powiedziee, ze nie jestem dla ciebie odpowiednim mltzczyznlt, nawet na przelotny romans. Jestesmy z innej bajki, ze tak silt wyrazlt. Cholera, nie mamy ze sob~ nic wspolnego. Ja jestem cynicznym bydlakiem. Pracujlt w FBI od dwunastu lat, widzialem rozne rzeczy i mozesz mi wierzye, ze na ogol nie byl to mily widok. Bylem .w kilku krotkotrwalych, polpowaznych zwiqzkach, ale wlasciwie jestem samotnikiem. - Uwolnil jej dlon i odsun~l silt na bezpieczn~ odleglose. - Ja tez nalezlt do samotnikow - wyznala. - Kilka razy zaangazowalam silt uczuciowo, ale zadna z tych znajomosci nie przerodzila silt w nic powaznego. I chociaz mam naturlt optymistki, tez widzialam ciemn~ stronlt .zycia.W moich wizjach. - Do licha, Genny, nastltpny problem. - Dallas poderwal silt na rowne nogi. Stoj~c nad nilt, spojrzal jej w twarz. - Masz sny i koszmary, ktore nazywasz wizjami. To po prostu podSwiadomose albo zwykla wyobrainia. Nic wiltcej.Ktos namieszal ci w glowie, wmawiaj~c, ze masz paranormalne zdolnosci. To chyba twoja babcia, ktora mamila okolicznych ludzi ... - Babcia miala nadprzyrodzone, zdolnosci - przerwala mu Genny. - Nikogo nie mamila. - Czy slyszysz siebie? Naprawdlt jestes swiltcie przekonana, ze masz szczegolny dar. Chyba zdajesz sobie sprawlt, ze to wariactwo? Nie mogla poj~e, dlaczego mltzczyzna, ktory jest jej pisany i w koncu pojawil silt w jej .zyciu, musi bye takim uparciuchem. - Mam szczegolne zdolnosci. Naprawdlt mam wizje. Potrafilt spojrzee w przyszlose. CZltstowiem, co silt stanie. I nie jestem wariatk~. Mam dar. Albo jarzmo. Sam zdecyduj. Czasami dalabym wszystko, zeby bye normalna jak inni. Dallas chwycil jej ramiona i poderwal j~ zkanapy. - Nie moglt sruchae tych bredni. Nie uwierzlt w te bzdury, bo to wbrew mojej naturze. - Wyswobodzil j~ gwahownie, odwrocil silt i zacz~l niespokojnie przechadzae siltpo pokoju. Wkoncu stan~l i wlepil w ni~ wzrok. - Przyznam, ze jestes inna od wszystkich kobiet, ktore do tej pory spotkalem. Masz w sobie cos wyj~tkowego, ale ... zapomnijmy 0 tym, dobrze? Grupio zrobilem, ze tu przyjechalem, w dodatku myslalem ... Przerwal w pol zdania, spojrzal na ni~ gniewnie i wyszedl z pokoju. Genny wziltla glltboki oddech. Daj mu czas, powiedziala sobie. Zmaga silt z uczuciami, bo ich nie rozumie. Nie rozumie mnie! Poszla za Dallasem. Zastala go w korytarzu, kiedy wkladal plaszcz. Podeszla do niego, ale chwycil klamklt, nie odwracaj~c silt· - Nie odchodz tak - powiedziala. Wyczula, ze jest Spiltty i wiedziala, ze chce od niej uciec, dopoki jeszcze moze. Nie rozumial, ze juz nigdy nie bltdzie w stanie od niej uciec. Bylo za pOZno, bo juz silt poznali. Ich scieZki splotly silt na zawsze. - Nie liczylem na nic ... miltdzy nami - przyznal. - Nie chclt tego, nie mam na to czasu. - Mozesz odejse, ale i tak nie uciekniesz. Odwrocil gwahownie glowlt i spojrzal na ni~ srogim wzrokiem. - W kazdym razie moglt sprobowae. Otworzyl drzwi i wyszedl, zatrzaskuj~c je za sob~ a Genny przez kilka minut stala w korytarzu i wsruchiwala siltw odglos odjezdzaj~cego samochodu. Otulila silt welnianym swetrem i zalo.zyla rltce na piersiach. Przez cale .zycie roznila silt od innych ludzi, od dziewcz~t, ktore znala. Niektore mialy j~ za wariatklt, inne zazdroscily jej wyj~tkowych zdolnosci. Wielu ludzi z miasteczka akceptowalo j~ b~di ignorowalo, a wielu traktowalo jak nast~pczyni~ starej .czarownicy. Podejrzewala, ze tak wlasnie jest. Dopoki Zyla babcia, chronila j~ najlepiej jak umiala. I tylko babcia rozumiala, co to znaczy miec rzadki dar. Te zdolnosci najwyrainiej byly dziedziczne, przekazywane z babki na wnuczk~, podobnie jak czarne wlosy i niebieskie oczy, ktore odziedziczyla po rodzicach. Westchn~la, obudzila Drudwyna z drzemki i wyprowadzila go na tylny ganek. Zanim wyszla z nim na dwor, wlozyla grub~kurtk~, czapk~ i r~kawiczki. Czarne niebo mienilo si~ od gwiazd - migocz~cych punkcikow oddalonych 0 miliony kilometrow: Temperatura zd~Zylajuz spasc ponizej zera, ale nie bylo wiatru, wi~c nie odczuwala mrozu. Kiedy Drudwyn zalatwial swoje sprawy, Germy zajrzala do szklarni. Nad jej glow~ przeleciala sowa, ukryla si~ na pobliskim drzewie i zacz~la przerailiwie pohukiwac. Ze skraju lasu, slepiami podobnymi do bursztynow, przygl~dala jej si~ para szarych wilkow. Kiedy skonczyla wieczorny obchod i skierowala si~ w stron~ tylnego ganku, nagle ogarn~lj~niepokoj. Przystan~la, sprobowala gl~boko oddychac i czekala. Jej powieki zacz~ly mrugac we wlasnym rytrnie. Nie, nie teraz. Nie tutaj. Starala si~ zmusic stopy do posluszenstwa, usilowala isc, ale nie byla w stanie zrobic kroku. Do jej glowy zakradly
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|