[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szło więc dalej logicznym torem. Porucznik Frere będzie niewątpliwie komendantem surowszym niż major Vickers, a ponieważ nieszczęsny więzień miał już zupełnie dosyć surowości, zdecydował, że skończy śmiercią samobójczą. Nie potępiajmy tego grzesznego zamiaru. Spróbujmy najprzód uprzytomnić sobie, ile biedak wycierpiał w ciągu ubiegłych sześciu lat. Mamy wyobrażenie o okręcie-więzie- niu i wiemy, jakie męki przeżył Rufus Dawes, nim stanął na jałowym wybrzeżu Bramy Piekieł. Aby jednak w pełni zrozumieć jego straszliwe cierpienia, musimy pomnożyć stokrotnie ohydę znaną z międzypokładzia Malabara". Do tamtego więzienia przenikał mdły promyk światła. Nie 117 wszystko przejmowało odrazą, nie wszyscy znajdowali się nieodwołalnie poza nawiasem społeczeństwa i uczuć ludz- kich, niedola przygnębiała, towarzystwo budziło wstręt niepokonany, ból sprawiały wspomnienia utraconego szczę- ścia. Pozostawała jednak iskierka nadziei, gdyż przyszłość była niewiadoma. Ale do Macąuarie Harbour trafiały męty z tego szaflika pomyj. Przybywali tam i musieli pozostawać na zawsze najgorsi spośród najgorszych. Otchłań piekielna sięgała tak głęboko, że nie jaśniał nad nią bodaj skrawek nieba. Do końca życia nie mogła błysnąć iskierka nadziei, bo tylko śmierć dzierżyła klucz od przeklętej wyspy. Czy podobna ogarnąć wyobraznią udrękę, jaką człowiek niewinny, ambitny, przywykły do miłości i szacunku przeży- wa w ciągu tygodnia takiej kazni? Nędza to niepojęta dla nas, zwyczajnych ludzi, co spacerują, odbywają przejażdżki, śmieją się, żenią, wydają córki za mąż. Mętnie zdajemy sobie sprawę z dobrodziejstw wolności lub z obrzydzenia, jakie musi rodzić nikczemne towarzystwo, lecz na tym koniec. Wiemy, że umarlibyśmy albo ulegli szaleństwu, gdybyśmy byli żywieni jak psy, traktowani gorzej od zwierząt pociągo- wych, co dnia pędzeni do pracy nad siły obelgami i razami batów; gdyby zmuszano nas do obcowania z łotrami, pośród których wszystko szlachetne, dobre i prawdziwie ludzkie zasługuje na jawną pogardę. Nie zgłębiamy natomiast i nie możemy zgłębić całej ohydy życia pośród najnikczemniej- szych skazańców, co przykuci do pni drzewnych brzęczą kajdanami i do wtóru bluznią Bogu z piekielnej pustki Wyspy Sary. Nie zrozumiemy i nie możemy zrozumieć, ile rozpaczy, ile wstrętu do samego siebie budzi kilka dni takiej egzystencji. %7ładen skazaniec nie zdoła tego opisać, bo gdyby nawet pisać potrafił, cofnie się na wspomnienie haniebnej męki niby ktoś, kto szukając na pustyni ludzkiej twarzy napotka kałużę świeżej krwi i w jej purpurze zobaczy własne odbicie. Czy można zatem ogarnąć wyobraznią podobne tortury znoszone w ciągu sześciu długich lat? Rufus Dawes nie domyślał się, że niezwykłe zjawiska oznaczają likwidację kolonii, a Biedronka" zawinęła do portu, by zabrać więzniów, postanowił więc zrzucić ciążące mu nieznośne brzemię. Sześć lat był drwalem i bydlęciem pociągowym, sześć lat żywił nadzieję, sześć lat spędził 118 w dolinie cienia i śmierci. Nie śmiał wspominać cierpień. Otępiał na rozpacz i mękę. Pamiętał tylko jedno: został skazany na dożywocie! Daremnie zrazu marzył o wolności i robił wszystko, by przykładnym zachowaniem zyskać ułaskawienie. Vetch i Rex wydarli mu podstępem owoce starań, a ujawnienie spisku na Malabarze" na nic się nie przydało. Uznano go winnym, a chociaż bronił się rozpacz- liwie, osądzono i ukarano surowo. Zdrada bo za zdradę uważali jego postępek skazańcy nie przyniosła Dawesowi uznania władz, otoczyła go natomiast nienawiścią i wzgardą potworów, wśród których się znalazł. Po przebyciu Bramy Piekieł został napiętnowany i odtąd byl pariasem pomiędzy istotami, co za pariasów uchodzą w oczach zewnętrznego świata. Trzykrotnie więzniowie próbowali go zamordować, ale bronił się, bo nie był jeszcze zmęczony życiem. Obronę dozorcy uznali za bójkę i Rufus odzyskał kajdany zrzucone przed niewidoma dniami. Siła fizyczna nie tylko go ocaliła, lecz zyskała mu również specyficzny respekt. Towarzysze niedoli pozostawili go w spokoju, co odpowiadało mu na razie. Stopniowo jednak stało się zródłem nowej udręki. Mozoląc się przy wiośle, kopiąc po pas w błocie, uginając się pod ciężarem zrąbanej sosny, samotnik pragnął gorąco, aby go ktoś zagadnął. Kiedy był częścią ludzkiej gąsienicy sunącej wolno pod brzemieniem ogromnego kloca, rad wziąłby na barki podwójną wagę, byle usłyszeć życzliwe słowo. Za serdeczny uśmiech towarzysza zgodziłby się harować w dwójnasób. Pogrążony w bezdennej rozpaczy, tęsknił do przyjaciół, bandytów, morderców. Z kolei na- stąpiła reakcja i Dawes ze wstrętem słuchał dzwięku głosów towarzyszy. Nie odzywał się nigdy i nie reagował, gdy ktoś przemówił do niego. Chętnie jadałby na uboczu skąpe wieczorne posiłki, gdyby łańcuchy pozwoliły mu na to. Rychło zyskał opinię ponurego, niebezpiecznego łotra i półwariata. Poprzednik Vickersa, kapitan Barton, ulitował się nad nim i zatrudnił odludka jako ogrodnika. Z początku Dawes korzystał pokornie z tej litości, po tygodniu jednak komendant zobaczył w swoim ogródku dziwny widok. Kiedy rano wyszedł z domu, mizerne krzewy były powyry- wane z korzeniami, grządki kwiatowe zdeptane, a ogrodnik 119 siedział na szczątkach połamanych narzędzi. Ze ten świado- mie złośliwy postępek został oczywiście skazany na chłostę. Przed trójkątem zachowywał się osobliwie: płakał, prosił 0 zmiłowanie, klękał przed Bartonem, obiecywał poprawę. Kapitan nie chciał go słuchać, a więzień umilkł posępnie po pierwszym razie batoga. Od tej pory jeszcze bardziej zamknął się i tylko czasami, w samotności, rzucał się na ziemię 1 szlochał niby pokrzywdzone dziecko. Powszechnie mnie mano, że załamał się i cierpi na zaburzenia umysłowe. Kiedy Vickers objął komendę, Rufus Dawes poprosił o posłuchanie i błagał, by odesłać go do Hobartu. Naturalnie spotkał się z odmową, ale major przeniósł petenta do pracy przy budowie szkunera Rybołów". Potem czas pewien zachowywał się przykładnie, niebawem jednak wykorzystał zwolnienie z łańcuchów. Ukryty pod pochylnią doczekał nocy i popłynął na drugi brzeg zatoki. Pościg ujął zbiega, który został ukarany chłostą i wrócił do najcięższych robót. W łańcuchach wypalał wapno, dzwigał pnie sosen, harował na łodzi przy wiośle. Bojkotowany i znienawidzony przez współwięzniów, budził lęk dozorców i nieżyczliwość władz kolonii, toteż staczał się na samo dno upadku i nędzy. Przywiedziony do ostatecznej rozpaczy zwąchał się z Gab- bettem i jego trzema niefortunnymi wspólnikami, ale próbu-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|