[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poszukiwania. Każda dodatkowa łódz się przyda. Trzeba też sprawdzić, które z mniejszych łodzi korsarskich mogłyby posłużyć za szalupy. -Już nad tym myślałem.- Angbor rozłożył ręce.- Ale większość z nich jest zbyt duża i za toporna, by manewrować między ciasno zacumowanymi okrętami. Musimy wysłać ludzi po poręczniejsze łodzie. - Z tego, co rozumiem trzeba ich będzie wysłać w szalupach - odezwał się Boromir. - Nie lepiej zachować je do przewożenia wojska? A co jeśli nie znajdą żadnych porzuconych łodzi? Stracimy tylko czas. Proponuję skupić się na jak najszybszym przewożeniu ludzi tym, co mamy. - Sam powiedziałeś, że to będzie przypominać przelewanie rzeki za pomocą łyżki - przypomniał mu Aragorn. - Musimy zaryzykować. Idz wydać rozkazy, Angborze. Władca Lamedonu skinął głową. - Zaraz wracam - oznajmił wychodząc pospiesznie. - Nie ma szans, żebyśmy zdołali załadować wszystko do świtu - Boromir potrząsnął głową i dolał sobie wina. - Wypiłeś prawie całą butelkę - zauważył Aragorn. - Może już wystarczy? - Jestem zdenerwowany - warknął syn Denethora. - Tym bardziej nie pij już więcej - i Strażnik sięgnął po butelkę. - Nie zachowuj się jak Faramir. Wiem, ile mogę wypić. Zapewniam cię, że jestem idealnie trzezwy! - oświadczył Boromir z urazą. - I chcę byś takim pozostał - Aragorn usunął wino z zasięgu jego rąk. Potem ukradkiem przetarł oczy, które od pewnego czasu same mu się zamykały. Póki jeszcze chodził i działał, jakoś wytrzymywał. Kiedy jednak zasiadł w ciepłym i dusznawym pomieszczeniu, z najwyższym trudem bronił się przed zaśnięciem. Chyba właśnie osiągał kres wytrzymałości. - Skoro liczymy po pięćdziesięciu wojowników na okręt to nie obsadzimy wszystkich jednostek - ciągnął Boromir, opierając kielich na oparciu krzesła. - Myślę, że obsadzimy - odezwał się Elladan, zajęty obieraniem jabłka za pomocą swego ostrego jak brzytwa sztyletu. - Pięćdziesięciu ludzi na pięćdziesiąt okrętów, a i tak liczę tylko te duże, to w moim obrachunku daje dwa i pół tysiąca. A Angbor przyprowadził niecałe dwa tysiące wojska. - Nie wszędzie trzeba pięćdziesięciu ludzi - Elladan wciąż nie odrywał wzroku od jabłka, a i obecni zaczęli z zainteresowaniem obserwować wydłużającą się, cienką jak listek obierkę. - Niektóre okręty są mniejsze. Mają po dziesięć par wioseł. Spokojnie wystarczy tam trzydziestoosobowa załoga. Nie wiem tylko, co zrobić z końmi. Te okręty w większości nie są przystosowane do transportu zwierząt, a trochę ryzykownie jest tłoczyć je na pokładzie. - Konnicę chcę pchnąć lądem - wtrącił się Aragorn. - Pojadą wzdłuż rzeki. Przekażę Angborowi, żeby ruszyli jeszcze przed świtem. Przy tej pogodzie i przy braku wiatru mają spore szanse, by być w Minas Tirith przed nami. - O ile nie napotkają wroga po drodze - zauważył Boromir. - O ile nie napotkają - zgodził się Aragorn. - Poza tym okrętów jest mniej niż pięćdziesiąt. Tamten niewielki, niedaleko nas, ma zwalony maszt, wątpię byśmy zdołali to naprawić. Dwa okręty zderzyły się burtami, łamiąc wiosła. To już o trzy mniej. - Możemy spróbować przełożyć wszystkie nieuszkodzone wiosła do jednego z nich - zaproponował Boromir. - Skoro zderzyły się burtami to znaczy, że teoretycznie każdy z nich powinien mieć komplet nieuszkodzonych wioseł z jednej strony. - To prawda. Możemy spróbować, o ile czas pozwoli - Aragorn pokiwał głową. - Wolę wypłynąć z mniejszą ilością okrętów, ale za to wcześniej. Nie będę czekał, aż wszystkie zostaną przygotowane...- przerwał mu odgłos kroków i skrzypnięcie drzwi. - Rozkazy wydane - oznajmił Angborn i zasiadł na swoim miejscu. - Niedługo powinniśmy mieć więcej szalup. - Doskonale - Aragorn podziękował mu skinieniem głowy. - Mówiłem właśnie, że o świcie musimy wypłynąć i to nie podlega dyskusji. Okręty muszą być gotowe na czas. - Zrobimy, co tylko w naszej mocy - obiecał władca Lamedonu. - Na to liczę. Minas Tirith potrzebuje pomocy, Nieprzyjaciel nie będzie czekał, aż zagospodarujemy flotę. Lordzie Angborze, to twoje ziemie i twoje wojsko. Pozostawię ci organizację i przygotowanie okrętów. Nie ukrywam, że ja i moi towarzysze jesteśmy zdrożeni po czterech dniach podróżowania bez wytchnienia. Aha, jeszcze jedno, na okrętach są galernicy, trzeba ich rozkuć i nakarmić. -Zajmę się tym - Angbor pokiwał głową. - Idzcie na spoczynek, dostojni panowie. Trudno byście po takiej drodze i bitwie pracowali jeszcze w porcie. O świcie będziemy gotowi, macie na to moje słowo. - Gondor ci tego nie zapomni - Aragorn uśmiechnął się do niego ciepło, a potem spojrzał na towarzyszy. - Idzcie się przespać. Macie czas do świtu. Boromirze?- zagadnął, bowiem syn Denethora zdawał się go nie słuchać, zatopiony w myślach. - A może by tak na przykład... - zaczął Boromir, patrząc w dal, jakby rozmawiał ze sobą - spróbować podpłynąć większymi okrętami do tych mniejszych, stojących przy brzegu, przycumować i przerzucić trapy nad burtami? Można by wtedy w miarę sprawnie przejść z okrętu na okręt. Da się tak zrobić?- zwrócił się z pytaniem do Angbora. - Czemu nie - władca Lamedonu pokiwał głową. - Niegłupi pomysł - przyznał Aragorn z uznaniem. - A widzisz - Boromir rzucił mu swoje tukowe spojrzenie. - Najlepsze pomysły mam zawsze przy czwartym kielichu. - Aż strach pomyśleć co będzie przy piątym - zaśmiał się Gimli. - Przy piątym zaśpiewam ci o jarzębinie - wycedził Boromir lodowatym tonem. - Zaraz ci doleję. - Panowie, naradę uznaję za skończoną - Aragorn wstał. - Pozwólcie, że pożegnam was na parę godzin. Zaszurały krzesła. Angbor skłonił się zebranym i wyszedł. - Kto gdzie śpi?- ziewnął Gimli. - Ja nie będę się kładł. Pokręcę się po porcie - oznajmił Legolas i narzucił płaszcz na ramiona. - Ja też - dodał Boromir, biorąc ze stołu jabłko. - Ty się lepiej połóż - poradził mu Aragorn. - Jesteś biały jak kreda. - I tak teraz nie zasnę - Boromir wzruszył ramionami. - A przynajmniej na coś się przydam. Pomogę Angborowi - I z tymi słowy wyszedł. - Biedny Angbor - mruknął Gimli. Władca Lamedonu dotrzymał danego słowa. Okręty były gotowe o świcie. Kiedy Aragorn stanął na pokładzie w pierwszych promieniach dnia, ujrzał równe szeregi masztów i ludzi krzątających się wszędzie niczym mrówki. Nawet na jego okręcie kręciło się mnóstwo wojska, żołnierze zaczęli kłaniać mu się w pas i pozdrawiać go serdecznie. Odpowiedział im skinieniem głowy i podszedł do relingu. Niestety pogoda nie zmieniła się przez noc. Wiatru nadal nie było. Aragorn zadarł głowę i spojrzał na królewski sztandar. Ciemna tkanina wisiała bez najmniejszego choćby ruchu. Za to port tętnił życiem. Nocą przybyły do Pelargiru niezliczone tłumy. Zdaje się, ze wieść o przybyciu Dziedzica Isildura błyskawicznie rozeszła się po Lamedonie. - Gdzie jest lord Angbor? - zagadnął najbliższego wojownika. - Na sąsiednim okręcie, panie. - Możecie go przywołać? - Już to zrobiliśmy, dostojny panie. Lada chwila tu będzie. Aragorn podziękował mu i przeszedł się wzdłuż relingu. Ludzie na brzegu ożywili się i zaczęli pokazywać go sobie nawzajem. Niektórzy machali rękami, znalezli się nawet gorliwcy z proporczykami. Przy dziobie napotkał Legolasa i wypytał go o nocne wieści. Przy okazji dowiedział się też, że Boromir jest nadal z Angborem i że całą noc spędził na nogach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|