[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ależ skąd! - odparła stanowczo. I znów coś ją podkusiło,
więc dodała: - Naprawdę nie miałabym ochoty podróżować po
caÅ‚ej Anglii z czyimiÅ› prochami na brzuchu. To byÅ‚oby dość ry­
zykowne i świadczyło o wyjątkowym braku szacunku!
Tym razem pułkownik pozostał poważny. Wciąż jeszcze
był bardzo zły.
- Aha, już rozumiem! - wykrzyknęła nagle. - Czy to pan
Fennybright użył słowa  prochy"?
- To możliwe.
- SÄ…dzÄ™, że pan Turner z premedytacjÄ… zaciemniÅ‚ znacze­
nie swoich słów. Nie oszukaÅ‚, lecz celowo minÄ…Å‚ siÄ™ z pra­
wdą. Mój dziadek napisał do pana Turnera, że tylko to, co
wiozÄ™, po nim pozostanie. StÄ…d zapewne pan Turner zaczerp­
nął pomysł. W każdym razie żadnych prochów nie ma. Mój
dziadek został pochowany na cmentarzu w Kingston przed
kilkoma miesiącami... zresztą bardzo uroczyście.
Na to przykre wspomnienie odwróciła głowę. Nie chciała
pokazać, jak bardzo przeżyła tę śmierć.
- WspółczujÄ™. - GÅ‚os puÅ‚kownika zÅ‚agodniaÅ‚, ale wkrót­
ce odzyskał poprzednie brzmienie. - Czyli jedzie pani do
Yorkshire w związku z prośbą dziadka, a nie w związku
z mężem. WyglÄ…da na to, że istotnie ma pani powody do nie­
pokoju. - Przez chwilę milczał. - Czy nikt inny nie mógł te-
go zrobić za panią? Dziwię się, że dziadek zlecił wykonanie
niebezpiecznego zadania kobiecie.
- Nie miał więcej krewnych na Jamajce. Nikomu innemu
nie mógÅ‚ zaufać. Mój dziadek i ja... ByliÅ›my sobie bardzo bli­
scy. ZrobiÅ‚abym dla niego wszystko, a on miaÅ‚ podstawy uwa­
żać, że jestem w stanie wypełnić tę misję. Mam doświadczeme
w postępowaniu z mężczyznami pozbawionymi skrupułów.
Pułkownik spojrzał na nią.
- Nie zaskoczyła mnie tym pani - stwierdził oschle. - Na
pewno ma pani swoje metody.
Caroline nie pozwoliła wyprowadzić się z równowagi.
W Kingston mówiono jej gorsze rzeczy. Uśmiechnęła się
szelmowsko do pułkownika i odparła:
- Jeśli ma pan na myśli to, co mi się zdaje, pułkowniku,
muszę pana zapewnić, że kobieta używa takiego oręża, jakim
dysponuje. Rzadko posługuje się siłą.
Skinął głową.
- Dlaczego nie opowiedziała mi pani całej tej historii
przed wyjazdem z Londynu?
Caroline zawahała się.
- Nie ufaÅ‚am nikomu. Nawet pan Turner nie wie wszyst­
kiego. - Spojrzała mu prosto w oczy. - A co pan zrobiłby na
moim miejscu, pułkowniku? Byłam bliska rozpaczy. Mój
sÅ‚użący, a wÅ‚aÅ›ciwie przyjaciel, zostaÅ‚ ciężko zraniony, lu­
dzie Edmunda deptali mi po piętach, a mnie groziło, że lada
chwila stracÄ™ skarb dziadka, coÅ›, co dla mnie stanowi Å›wiÄ™­
tość. W Anglii jestem obca, jedyna osoba, z jaką mogłam się
tu skontaktować, to adwokat dziadka. Powiedziano mi, że
jest pan dzielnym i honorowym człowiekiem, i teraz jestem
skłonna w to wierzyć. Wtedy tego nie wiedziałam.
Zapadło milczenie. Po chwili Caroline dodała:
- Nie powiem, żeby było mi przykro z powodu podstępu,
ale za resztÄ™ przepraszam. Za to, że nazywaÅ‚am pana  kapi­
tanem", drażniÅ‚am pana tonem gÅ‚osu i zadawaÅ‚am gÅ‚upie py­
tania.
Pułkownik chrząknął znacząco.
- Po co pani to robiła?
Caroline zawahała się, a potem szczerze odrzekła:
- IrytowaÅ‚y mnie paÅ„skie listy. ByÅ‚y takie protekcjonal­
ne. ZupeÅ‚nie jakbym byÅ‚a bezradnÄ… idiotkÄ…. Nie mogÅ‚am pa­
nu powiedzieć, co naprawdę myślę, więc panu dokuczałam.
- Do diabła, przecież mnie opisano panią właśnie jako
bezradną idiotkę! Przede wszystkim dlatego zgodziłem się
pomóc. Nie chciałem wziąć na siebie tego zadania, ale nie
bardzo potrafiłem odmówić Tunerowi, kiedy zaapelował do
mojego honoru dżentelmena. W końcu zobowiązałem się, że
bezpiecznie dowiozÄ™ paniÄ… do Yorkshire.
- Chyba ma pan racjÄ™. Nie powinnam byÅ‚a tak postÄ™po­
wać. Chociaż... - SpojrzaÅ‚a na niego spod na wpół przy­
mkniętych powiek. - Niewątpliwie przyczyniło się to do
ożywienia nudnych chwil.
- No, owszem. - ZerknÄ…Å‚ na niÄ… i omal znowu siÄ™ nie
uÅ›miechnÄ…Å‚. WstaÅ‚, podszedÅ‚ do krawÄ™dzi stromizny i zapa­
trzył się przed siebie. Po chwili znowu się do niej odwrócił,
- Kiedy mi pani powie, dokÄ…d jedziemy?
- Wciąż jest pan gotów mi towarzyszyć? - Skinął głową.
Caroline poczuÅ‚a tak olbrzymiÄ… ulgÄ™, że omal go nie uÅ›ciska­
ła. Musiała jednak bardzo uważać, żeby swoim zachowaniem
nie przypomnieć mu incydentu w Buckden. Nie wspomnieli
o tym do tej pory i Caroline miała wrażenie, że pułkownik
wolałby wyrzucić to zdarzenie z pamięci.
Znowu usiadł przy niej.
- No, więc dokąd?
- To miejsce nazywa siÄ™ High Hutton. Niedaleko zamku
Marrick. Zciślej mówiąc, w sąsiedniej dolinie. Co się stało,
pułkowniku? - Ancroft zerwał się, a gdy na nią spojrzał,
w jego szarych oczach malowała się zgroza. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl