[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Chcesz o tym porozmawiać? - Nie! Zerwała się z krzesła i zaczęła wędrować po pokoju. Od spotkania na cmentarzu nie widziała Maca. Gdzie mógł się podziewać? O czym myślał? Jak go zmusić, by ją wysłuchał? - Chyba jednak chcę o tym porozmawiać - powiedziała bez zastanowienia. Próbowała się skoncentrować. Bezwiednie zgodziła się na rozmowę z Lincolnem, ale teraz czuła, że będzie to bardzo trudne. - Nie wiem, od czego zacząć. - 97 - S R - Wszystko ma swój początek. - Chyba masz rację. - Uśmiechnęła się smutno. - Więc jak to się zaczęło? - Tego wieczoru, gdy poznałam Maca... - zaczęła mówić. Potem opowieść biegła gładko. Mówiła o ich czasach studenckich. O różnych środowiskach, z jakich się wywodzili. O jego powściągliwości, swojej determinacji i niedojrzałości. Nie oszczędzała siebie. Słuchając jej, Lincoln zastanawiał się, jak ta egoistyczna, rozpuszczana przez wszystkich dziewczyna mogła stać się tą kobietą, którą znał. Zrozumiał to, gdy usłyszał o Sarze. Poznał historię jej krótkiego życia, a potem śmierci. I jaki miało to wpływ na Jennifer. - Nie mogłam pogodzić się z jej utratą - mówiła. - Każdego roku, kiedy zbliża się rocznica jej śmierci, nie mogę sobie poradzić ze sobą, nie potrafię wtedy ani myśleć, ani pracować. Wyjeżdżam więc. - A kiedy ból łagodnieje, wracasz. - Tak. - A co się dzieje teraz? - Nie wiem. - Nieprawda, wiesz bardzo dobrze. Jennifer znowu zaczęła wędrować po pokoju. - Nie, chyba nie znam prawdy. - A więc ja ci powiem. - Głos Lincolna był cichy i pełen współczucia. - Chcesz wreszcie przezwyciężyć swój smutek, by pomóc Macowi uporać się z jego bólem. Jennifer nie zaprzeczyła. Była zbyt uczciwa, by wypierać się prawdy. - Możesz mi powiedzieć, dlaczego pragnę mu pomóc? - Mogę, ale lepiej będzie, jeśli odpowiesz sobie sama na to pytanie. - Co mam dalej robić? - Przecież dobrze wiesz. - Mac odnalazł mnie, bo bał się, że mnie zranił. Teraz on cierpi i ja muszę mu pomóc. Powiem mu wszystko i mam nadzieję, że zrozumie i wybaczy. - 98 - S R - Jestem pewien, że zrozumie, a jeśli chodzi o wybaczanie, to w niczym nie zawiniłaś. - Chciałabym, żebyś miał rację. - Oczywiście, że mam. Uwierz mi na słowo. A poza tym mam do ciebie sprawę. Pomógł jej. Dzięki niemu ujawniła swe uczucia. Reszta zależała tylko od niej. Opowiedziała mu o swojej tragedii. Pojawiła się nadzieja. - Jaką? - Była mu tak wdzięczna za pomoc, że nie przerażał jej żaden problem. - Jestem głodny. Może zjemy razem kolację? - Wiesz, że ja też. Z przyjemnością coś zjem, ale nie w Cichym Kąciku. Nie mogłabym tam teraz pójść. - Znam bardzo miłe miejsce nad rzeką, gdzie hamburgery smakują jak ambrozja, a ciasto czekoladowe jest lepsze niż u mojej mamy. - Przekonałeś mnie - roześmiała się Jennifer i oboje wyszli z gabinetu. Jennifer przemykała się wśród dzwigów i maszyn. Była zadowolona, że włożyła odpowiednie buty. Wszędzie pełno było kurzu i hałasu. Tuż obok warczała jakaś maszyna, wyrzucając z siebie tony piasku. Czyjeś opalone ramię odsunęło Jennifer na bok. - Przepraszam, pani doktor, ale gdy ktoś stanie zbyt blisko, może udusić się pyłem. - Dziękuję. - Przez chwilę nie mogła złapać oddechu. - Pan nazywa się Sam, prawda? Poznaliśmy się w Cichym Kąciku. - Zgadza się. Co panią tu sprowadza? Znowu nadjechał jakiś dzwig. Hałas przerwał rozmowę. W tym momencie Jennifer uświadomiła sobie, że nie potrafi zapytać bezpośrednio o Maca. - Przyszłam do Małego. Jest gdzieś w pobliżu? - Mały? Oczywiście! Zawsze jest na miejscu. Przed chwilą widziałem, jak wchodził do baraku szefa. Tam obok tej szarej ciężarówki. - Dziękuję. - Pomachała mu dłonią i już chciała odejść, kiedy podał jej niebieski kask. - Nie bardzo pasuje, ale takie są przepisy. - 99 - S R Zcieżka prowadząca do baraku była łatwiejsza do przebycia. Po chwili była już w środku. - Witam, pani doktor. Poznałem panią z daleka. - Dzień dobry. - Skinęła mu głową, a kask zsunął się jej na twarz. - Mamy kłopoty? - zażartował Mały, ale kiedy zobaczył wyraz jej twarzy, spoważniał natychmiast. - A teraz proszę mi powiedzieć, co się stało. - Szukam Maca. Dawno go nie widziałam - przy Małym nie krępowała się mówić szczerze. - Mac wyjechał. Nie ma go już od tygodnia. - Wyjechał? A praca? - Swoją część roboty już skończył. Był tu zatrudniony jako konsultant. Mieliśmy kłopoty z ziemią i fundamentami. Mógł wyjechać już kilka tygodni temu. - Ale nie wyjechał. - Oboje wiemy, dlaczego - powiedział Mały łagodnie. - Czy powiedział, dokąd jedzie? - zapytała. - Był jakiś nieswój. Cichy i zamknięty w sobie. Kiedy przyszedł parę dni temu, wyglądał tak, jakby mu się zawalił cały świat. Powiedział tylko, że wyjeżdża. Robił wrażenie człowieka, którego głęboko zraniono. - Przyszłam za pózno. - Jennifer nawet nie starała się ukryć swej rozpaczy. - Po raz drugi w życiu się spózniłam. - Czy mogę pani jakoś pomóc? - Mały czuł się zupełnie bezradny. - Dziękuję, ale nikt już nie może nic zrobić. - Odprowadzę panią do szpitala. - Nie trzeba, pójdę sama. Jestem przyzwyczajona do samotności. Kiedy jej drobna postać zniknęła w obłokach kurzu, Mały zaklął i z niechęcią wrócił do pracy. Padał deszcz. Na dworze było okropnie. Jennifer nie zwracała na to zupełnie uwagi. Wszystko wydawało jej się ostatnio szare i ponure. Podniosła kołnierz płaszcza. Biegła przez parking. Było już pózno. Samochody wyglądały jak olbrzymie, czające się cienie. W ciszy słychać było tylko echo jej kroków. Nagle jakaś postać stanęła przed nią. - 100 - S R - Znowu pracujemy do pózna. - Mac?!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|