[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ufortyfikowane. Możemy przez cały dzień bombardować je z katapult. Wcześniej czy pózniej
powstanie w nich wyłom.
- Może wkrótce nadejdzie wiadomość od króla? - wtrącił się ojciec Leo.
- Jest jesień - ciągnął Daniel. - Byłeś pod Antiochią, Hugues, więc wiesz, że oblężenie
nie trwa jeden dzień. Stephan zostawił spaloną ziemię. Nie mógł zgromadzić zapasów
żywności i wody na całą zimę.
- Czy ktoś zgadza się na warunki Stephana? - spytałem dla formalności.
Rozejrzałem się, czekając na odpowiedz. Wszyscy milczeli.
Po chwili Georges dzwignął się z ziemi.
- Urodziłem się, by mleć ziarno, a nie żeby być żołnierzem. Ale przybywając tu,
dokonaliśmy wyboru. Każdy z nas stracił bliskich: ja - syna, Wół - przyjaciół, oprócz nich jest
jeszcze Odo... Cóż warta byłaby ich śmierć, gdybyśmy się teraz poddali?
- O czyjej śmierci mówicie? - zagrzmiał czyjś głos. Spojrzeliśmy w tamtą stronę. Z
mroku wyłoniła się ogromna, zwalista postać. Z początku myślałem, że to duch.
- Wielki Boże! - Młynarz potrząsnął głową. Potężny kowal, kuśtykając, przywlókł się
do naszego ogniska, Jego skórzany kaftan był podarty i zakrwawiony, a gęsta, kasztanowata
broda zmierzwiona i sklejona Bóg wie czym. Spotkaliśmy się wzrokiem. Oczy Odona
odzwierciedlały okropności, których doświadczył. Byłem tak zmęczony, że nie miałem nawet
siły go uściskać.
- Gdzieś ty się, u diabła, tak długo podziewał?
- Cholernie trudno wyczołgać się spod tego zielono - złotego gówna. - Westchnął i
uśmiechnął się mimo zmęczenia. - Jest coś do picia?
W końcu dzwignąłem się, objąłem go i poklepałem czule po plecach. Wzdrygnął się:
ramiona miał pokryte oparzeniami, a jedną nogę odartą do żywego mięsa i
zakrwawioną. Ktoś wetknął mu do ręki kubek z wodą, którą wypił jednym haustem.
Kiwnął głową, co oznaczało: jeszcze jeden.
Patrzył na nasze niedowierzające miny.
- Kiepski dzień, prawda?
Gapiliśmy się nań w milczeniu, nie umiejąc znalezć odpowiednich słów.
- No, cóż... - Podniósł zakrwawioną nogę. Widok rozciętego uda spowodował, iż
nawet Wół się wzdrygnął. Odo wziął do ręki drugi kubek i wylał całą wodę na ranę, sycząc z
bólu. - Nie przejmujcie się. - Widząc nasze oniemiałe spojrzenia, wzruszył ramionami. - Jutro
dobierzemy im się do skóry.
ROZDZIAA 138
W ciągu następnych dni atakowaliśmy zawzięcie Boree. Nasze katapulty kruszyły
mury ciężkimi głazami, a najpotężniejsze tarany waliły w bramy. Szturmy piechoty kończyły
się odepchnięciem drabin i śmiercią atakujących.
Pod murami rosły stosy ciał naszych poległych towarzyszy. Zacząłem się obawiać, że
nie zdobędziemy miasta. Było zbyt potężne, zbyt dobrze ufortyfikowane. Po każdym
bezowocnym ataku nadzieja na zwycięstwo malała. Kurczyły się zapasy żywności i wody.
Odpowiedz od króla nie przychodziła. Nasza determinacja zaczynała słabnąć.
Zdawałem sobie sprawę, że o to właśnie chodziło Stephanowi. Do ostatecznego
zwycięstwa wystarczyło mu uderzyć konnymi na naszą uszczuploną i wyczerpaną armię.
Zwołałem przywódców do rozpadającego się spichlerza zbożowego, w którym
zbieraliśmy się w celu opracowywania strategii. Panował smutek - wielu przyjaciół padło na
polu walki. Wszyscy byli przygnębieni, nawet Daniel.
Podszedłem do olbrzymiego Langwedota.
- Wole, ilu masz jeszcze ludzi?
- Dwustu - odparł ponuro. - Kiedyś miałem trzystu.
- W takim razie chcę, żebyś w nocy opuścił z nimi obóz. Ty, Aloise, zrobisz to samo z
ludzmi z Morrisaey.
Obaj się zdziwili.
- Chcesz, żebyśmy zrezygnowali? Pozwolisz, żeby Stephan triumfował?
Nie odpowiedziałem. Stojąc w środku grupy, czułem na sobie zawiedzione spojrzenia
Odona i Alphonse'a.
Langwedota pokręcił głową.
- Przebyliśmy tak długą drogę nie po to, żeby teraz uciekać. Chcemy walczyć.
- Tak samo my - zaprotestował Aloise. - Zasłużyliśmy sobie, żeby zostać.
- Oczywiście. - Kiwnąłem głową. - Wszyscy zasłużyliście. - Spojrzałem na każdego
po kolei dla podkreślenia mojej wdzięczności. - Będziecie nadal mieli tę samą szansę co wasi
polegli przyjaciele... żeby zginąć.
Gapili się na mnie, widziałem na ich twarzach mieszaninę uczuć: od konsternacji do
niepokoju.
- Och, gówno - zaklął Odo. - Znów jakiś twój podstęp. - Spojrzał na mnie, próbując się
domyślić moich intencji. - Wszystkiemu winna Emilie. Co to za plan, Hugues?
Zachowałem kamienny wyraz twarzy. Po chwili powiedziałem:
- Zdobędziemy miasto, ale nie szturmem. Próbowałem je zdobyć jako dowódca armii,
choć w rzeczywistości jestem błaznem... Za to w roli błazna nie prześcignie mnie nawet sam
Karol Wielki.
- Nie jestem pewny, czy tego rodzaju kwalifikacje wystarczą, żebym zawierzył swoje
życie twojemu nowemu pomysłowi. - Wół spojrzał na mnie sceptycznie. - Ale zamieniam się
w słuch. Powiedz, jaki wymyśliłeś fortel.
ROZDZIAA 139
Poranne światło wpadało przez okno do komnaty, w której Stephan jadł śniadanie.
Właśnie nakładał sobie na talerz pierwszy płat szynki, gdy usłyszał wołanie giermka: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl