[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zmniejszenie nacisku na kość i zapobieżenie obrzękom i doskonale spełniły swoje
zadanie. Przez kilka dni przyglądałam się z bliska jego nodze. Czarna maść, którą
54
położono na ranę, zaschła, a potem zaczęła odpadać. Po pięciu dniach nie było już
po niej śladu, a w miejscu, gdzie kość przebiła skórę, widać było tylko cieniutkie
linie blizny. Wielki Aowca ważył ponad siedemdziesiąt kilogramów. Jak to się stało,
że niczym się nie podpierając, mógł stać na złamanej kości i że nie doszło do
ponownego uszkodzenia w tym samym miejscu? Dla mnie graniczyło to z cudem.
Zdawałam sobie sprawę, że członkowie tego plemienia są z natury wyjątkowo
zdrowymi ludzmi, ale teraz się przekonałam, że gdy ich zdrowie jest zagrożone,
potrafią także bardzo skutecznie interweniować. Umieli leczyć choroby i zapobiegać
im, choć nigdy nie studiowali biochemii ani patologii. Zawsze jednak działali w
dobrej wierze i byli szczerze oddani ratowaniu ludzkiego zdrowia.
Dowiedziałam się potem od Oooty, że chociaż nie wyzywali losu i wypadek,
jaki się zdarzył, nie był przez nikogo zawiniony  jego ludzie uznali, iż widać było
wolą Opatrzności, żebym stała się jego naocznym świadkiem i mogła nauczyć się od
nich sztuki uzdrawiania. Nie zastanawiali się, czy nad kimś z ich grona ciąży jakieś
fatum. Byli radzi, że dzięki temu zdarzeniu miałam możliwość nauczenia się czegoś,
a oni mogli podzielić się z odmieńcem, który przybył do nich z daleka, swoimi
wiadomościami i doświadczeniem.
Ja ze swojej strony byłam im niezmiernie wdzięczna, że zechcieli odkryć przede
mną tajemny skarbiec swojej wiedzy, o którą by tych rzekomo niecywilizowanych
ludzi nikt nie podejrzewał.
Chciałam oczywiście poznać więcej stosowanych przez nich technik
uzdrowicielskich, ale nie śmiałam żądać, by wzięli na siebie jeszcze dodatkowe
obowiązki. Mieli i bez tego dość własnych problemów. Walka o przeżycie stanowiła
w outbacku wystarczające wyzwanie.
Zapomniałam jednak, że oni czytają w moich myślach i wiedzieli, czego pragnę,
zanim jeszcze to powiedziałam.
Tego wieczoru zastanawialiśmy się nad związkiem między ciałem a duszą. Przy
tej okazji wypłynęła nowa sprawa, której dotąd nie poruszaliśmy, a mianowicie
wpływ, jaki nasze uczucia i emocje mają na zdrowie i dobre samopoczucie.
Aborygeni wierzą, że najważniejsze jest to, co człowiek czuje, jaki jest jego
emocjonalny stosunek do rzeczy, ludzi i zdarzeń. Ich zdaniem tylko to się liczy.
Nasze stany emocjonalne rejestruje każda komórka ciała. Pozostawiają one trwały
ślad w naszej osobowości, w naszym umyśle i duszy.
Podczas gdy inne religie nauczają, że należy nakarmić głodnych i podać wodę
spragnionym, to plemię głosi, że nieważne jest dawanie jadła czy napoju i nieistotne,
komu się je daje. Liczy się tylko to, co ty czujesz dając.
Jeśli podlejesz ginącą roślinę, dasz wody chcącemu pić zwierzęciu lub dodasz
komuś odwagi, to czyny te w takim samym stopniu zbliżają cię do istoty życia i do
Boga co napojenie spragnionych i nakarmienie głodnych.
Opuszczając ziemski padół, zabierzemy ze sobą  świadectwo ze sprawowania ,
na którym będzie odnotowane, jak w każdym momencie życia rządziliśmy się
naszymi uczuciami. To one właśnie, te niewidzialne uczucia, kryjące się w głębi
naszej duszy, świadczyć będą o tym, kto z nas był dobry, a kto zły. Czyny zaś to
jedynie tuba, przez którą uzewnętrzniamy nasze uczucia i intencje.
55
Myślałam o dwojgu aborygeńskich lekarzach, którzy tamtego dnia nastawiali
nogę Wielkiemu Aowcy Kamieni. Oboje w czasie zabiegu apelowali w myśli do
złamanej kości pacjenta, prosząc ją, by wróciła do swej pierwotnej formy.
Angażowali w leczenie nie tylko ręce, lecz także głowę i serce.
Zaczęłam się zastanawiać nad sytuacją, jaką mamy w Stanach Zjednoczonych.
Czy to, że cierpimy, chorujemy i padamy ofiarą przemocy, nie wynika z
niewłaściwego zaprogramowania naszych uczuć? Nie zdajemy sobie z tego sprawy,
ponieważ to się odbywa poza naszą świadomością. Jak by to było dobrze, gdyby
amerykańscy lekarze równie silnie wierzyli w samoregulację i ozdrowieńczą moc
ludzkiego organizmu, jak wierzą w leki, które mogą albo nie mogą wyleczyć!
Przywiązuję teraz znacznie większe znaczenie do związku, jaki łączy lekarza z
pacjentem. Jestem przekonana, że jeśli lekarz sam nie wierzy w wyzdrowienie
pacjenta, jego leczenie nie odniesie żadnego skutku. Wiem z doświadczenia, że gdy
lekarz mówi pacjentowi, iż nie ma dla niego lekarstwa, w rzeczywistości oznacza to,
że nie wie, jak ma ten przypadek leczyć, że nie dysponuje wiedzą potrzebną do
wyleczenia. Nie jest prawdą, że nie ma na chorobę lekarstwa i nie można twierdzić,
że nie jest uleczalna, jeśli kiedykolwiek ktoś potrafił tę chorobę przezwyciężyć.
Długo rozmawiałam z Medykiem i Uzdrowicielką i wyrobiłam sobie nowy
pogląd na procesy związane ze zdrowieniem i zachorowaniem.
 Powrotu do zdrowia  powiedzieli mi  nie mierzy się czasem. Zarówno
wyzdrowienie, jak i zachorowanie następuje w jednej sekundzie.
Rozumiem to w taki sposób: nasz organizm jest wtedy zdrowy, gdy wszystkie
jego komórki działają właściwie. Choroba zaczyna się w momencie, gdy nagle
pojawia się jakaś dezorganizacja, jakaś anomalia  która dotyka komórkę lub tylko
jej część. Zanim ukażą się kolejne symptomy choroby i zostanie postawiona
diagnoza, mijają nieraz miesiące, a nawet lata. Zdrowienie zaś jest podobnym
procesem, tyle że w odwrotnym kierunku. Tracimy siły, podupadamy na zdrowiu,
chorujemy... I oto w pewnej chwili otrzymujemy pomoc medyczną. Jaką? To już
zależy od tego, w jakim społeczeństwie żyjemy. Zaczynają nas leczyć. Od razu
zatrzymuje się spadek sił i robimy pierwszy krok w kierunku poprawy.
Plemię Ludzi Prawdziwych uważa, że nie jesteśmy przypadkowymi ofiarami
choroby, ale że to, co spotyka nasze ciało, jest sygnałem przekazywanym naszej
świadomości przez Opatrzność. Choroba, spowalniając aktywność naszego
organizmu, pozwala nam się rozejrzeć dookoła i spokojnie przemyśleć, gdzie leży
zło, które należy naprawić. Mamy więc szansę przyjrzeć się niezdrowym stosunkom
społecznym, jakie u nas panują i zobaczyć wzajemne urazy, brak zaufania,
niepewność i strach, słabnącą wiarę w Boga, zatwardziałość naszych serc i
niezdolność do przebaczania...
Pomyślałam o tych amerykańskich lekarzach, którzy ostatnio próbują leczyć
chorych na raka za pomocą  pozytywnego myślenia . Większość z nich bynajmniej
nie cieszy się popularnością wśród swoich kolegów. To, co robią, wydaje się zbyt
nowatorskie. Tymczasem właśnie tutaj, w outbacku, zobaczyłam, że aborygeni,
będący najstarszym ludem świata, używają tej znanej od wieków metody, której
skuteczność została wielokrotnie stwierdzona. My zaś, tak zwani ludzie
cywilizowani, nie stosujemy  pozytywnego myślenia tylko dlatego, że boimy się
ośmieszenia. Boimy się, że metoda ta mogłaby się okazać jedynie przejściową
56
modą... Wolimy zachować ostrożność i jeszcze trochę poczekać, zobaczyć, jak działa
w pewnych wyselekcjonowanych przypadkach.
Gdy ciężko chory odmieniec przeszedł już wszystkie zalecone przez lekarzy
kuracje i znajduje się na krawędzi śmierci, wówczas lekarz mówi jego rodzinie, że
zrobił, co było w jego mocy. I to jest prawda. Wiele razy przecież słyszałam: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl