[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przytaknąłem. Trzymając mnie za rękę przyklękła i odpaliła. Przez chwilę w
wyobrazni powróciła woń jej dawnych per fum. Już jednak od dawna nie używała
kosmetyków i nie robiła makijażu.
Bawiąc się z braćmi cały czas myślałem o zmianie, jaka zaszła w postępowaniu
Matki. Chce się ze mną pogodzić? - zastanawiałem się -Czy to koniec życia w
piwnicy? Powrót na łono rodziny? Na razie było mi wszystko jedno. Bracia chyba
pogodzili się z moją obecnością, i czułem w stosunku do nich sympatię, co mnie
nawet zdziwiło.
Po chwili mój fajerwerk wystartował. Zwróciłem oczy w kierunku zachodzącego
słońca. Od dawna nie oglądałem takiego widoku. Zamknąłem oczy, by chłonąć jak
najwięcej ciepła. Na ulotną chwilę zniknęły cierpienie, głód i żałosne życie.
Otworzyłem oczy, chcąc na zawsze utrwalić ten moment.
Przed pójściem spać Matka dała mi jeszcze wody i trochę jedzenia. Czułem się jak
okaleczone zwierzę, które wraca do formy, ale było mi to obojętne.
W garażu położyłem się na starej wojskowej pryczy. Usiłowałem zapomnieć o
bólu, który jednak ogarniał całe ciało. Na koniec pokonało go wyczerpanie i
zapadłem jakoś w sen. Dręczyły mnie koszmary. Obudziłem się zlany zimnym
potem. Zza pleców doszedł mnie przerażający odgłos. To Matka. Nachyliła się i
położyła mi na czole zimny kompres, zmoczywszy ściereczkę do naczyń.
Powiedziała, że w nocy miałem gorączkę. Niemoc i zmęczenie nie pozwoliły mi
zdobyć się na jakąkolwiek reakcję. Wszystkie myśli skupiły się na bólu. Pózniej
Matka wróciła do sypialni braci na dole, bliżej garażu. Czułem się bezpiecznie,
wiedząc, że jest w pobliżu i ma nade mną dozór.
Niebawem pogrążyłem się w ciemność i niespokojne sny, z których
najokropniejsza była wizja ulewnego, czerwonego deszczu ognia. Padał na mnie,
przemaczając do szpiku kości. Próbowałem zmyć z siebie krew, która wkrótce na
nowo zalewała ciało. Gdy się nazajutrz przebudziłem, popatrzyłem szeroko
otwartymi oczami na pokryte zakrzepłą krwią dłonie. Koszulka na piersi była
cała czerwona. Krew zaschła też na twarzy. Usłyszałem dzwięk otwieranych
drzwi i odwróciwszy się zobaczyłem idącą do mnie Matkę. Oczekiwałem z jej
strony jakiegoś większego współczucia, ale były to próżne nadzieje. Była
obojętna. Chłodnym głosem kazała mi się umyć i zabrać do roboty. Słysząc jej
kroki, gdy schodziła po schodach wiedziałem już, że nic się nie zmieniło. Byłem
wciąż zakałą rodziny.
4. Dziecko...
49
Gorączka trwała przez trzy dni po "wypadku". Nie śmiałem prosić Matki choćby o
aspirynę, zwłaszcza kiedy Ojciec był w pracy. Wiedziałem, że Matka jest znowu
sobą. Sądziłem, że gorączka jest wynikiem rany. K
wielokrotnie się otwierało. Powoli podkradałem się do kranu w garażu, nie chcąc,
żeby usłyszała mnie Matka. / kupy swoich podartych i brudnych łachów
wybrałem najczystszy. l) siadłem i podwinąłem czerwoną, wilgotną koszulkę.
Dotknąłem rany i aż wzdrygnąłem się z bólu. Zaczerpnąłem tchu i możliwie
najdelikatniej ścisnąłem rozcięcie pomiędzy dwoma palcami. Ból był tak
nieznośny, że opadłem głową na zimną, betonową podłogę, niemal tracąc od tego
uderzenia przytomność. Gdy ponownie spojrzałem na brzuch, z czerwonego,
rozpalonego nacięcia ciekła żółtobiała substancja. Nie bardzo się na tym znałem,
ale wiedziałem, że wdało się zakażenie. Próbowałem wstać, żeby pójść do Matki i
poprosić ją o opatrzenie rany. Zatrzymałem się w pół drogi. Nie - pomyślałem -
nie będę prosił tej suki o pomoc. Zdawałem sobie sprawę, iż należy jak
najszybciej opatrzyć ranę i zrozumiałem, że jestem zdany tylko na własne siły.
Chciałem sam panować nad sytuacją i nie zdawać się na Matkę.
Zmoczyłem szmatę i dotknąłem rany. Ręce trzęsły mi się ze strachu, po
policzkach płynęły łzy. Czułem się jak małe dziecko i wcale mi się to nie podobało.
Zapłaczesz się na śmierć - strofowałem siebie. - No już, zabieraj się za tę ranę.
Wierzyłem, że uraz nie zagraża życiu. Wmówieniem tego stworzyłem sobie
blokadę bólu.
Działałem szybko, żeby wykorzystać resztki motywacji. Złapałem jeszcze jedną
szmatę, zwinąłem ją i zatkałem sobie usta. Całą uwagę skupiłem na kciuku i
pierwszym palcu lewej ręki, chwytających skórę w okolicach rany. Drugą ręką
wytarłem ropę. Powtarzałem tak długo ten sam zabieg, aż z rany wylatywała tylko
krew. Wycisnąłem większość białej cieczy. Nie mogłem już dłużej znieść
straszliwego bólu. Z całej siły zagryzałem zęby na szmacie, która tłumiła krzyk.
Czułem się jak człowiek zwisający z urwiska nad morzem. Górę koszulki miałem
przemoczoną od łez.
Bojąc się, żeby Matka nie przyłapała mnie w takim miejscu, wytarłem krew i
ropę, po czym pół idąc, pół czołgając się dotarłem do swojego punktu u stóp klatki
schodowej. Obejrzałem koszulkę: prowizoryczny bandaż zaplamiło zaledwie kilka
kropel krwi. Rozkazywałem ranie się zagoić. Jakimś siódmym zmysłem
wiedziałem, że mnie posłucha. Odczuwałem dumę. Byłem niby jakaś komiksowa
postać, która pokonała piętrzące się przeszkody i przeżyła. Po chwili głowa
opadła mi na piersi i zasnąłem. We śnie leciałem przez kolorowe powietrze.
Miałem na sobie czerwoną pelerynę... byłem Supermanem.
Rozdział 6
Gdy Ojca nie ma w domu
Po incydencie z nożem Ojciec coraz rzadziej zaglądał do domu i spędzał coraz
więcej czasu w pracy. Wymyślał różne powody, ale nic a nic mu nie wierzyłem.
Często siedziałem w garażu i trząsłem się ze strachu, licząc jednocześnie, że z
jakiegoś powodu zostanie w domu. Pomimo wszystkiego, co między nami zaszło,
wciąż traktowałem go jak swego obrońcę. W jego obecności Matka nie
wyrządzała mi tyle krzywdy.
Zaczął mi też regularnie pomagać wieczorem w zmywaniu naczyń. On mył, a ja [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl