[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do naszych. Nigdy nie przestaniemy krytykować tych, co zniekształcają przeszłość, piszą ją na nowo, fałszu- ją, podnoszą znaczenie jednego wydarzenia, przemilczając inne; krytyki te są słuszne (nie mogą nie być słuszne), lecz nie mają większego znaczenia, jeśli nie poprzedzi ich bardziej elementarna krytyka: krytyka ludzkiej pamięci jako takiej. Cóż bowiem biedaczka może naprawdę? Nie jest zdolna zatrzymać z przeszłości więcej niż nędznej, maciupkiej cząsteczki i nikt nie wie, dlaczego tej właśnie, a nie innej, gdyż u każdego z nas ten wybór dokonuje się w tajemniczy sposób, poza naszą wolą i naszymi interesami. Nie zrozumiemy nic z ludzkiego życia, jeśli będziemy uparcie skrywać pierwszą ze wszystkich oczywistości: rzeczywistość taka, jaka była, już nie istnieje; jej odtworzenie nie jest możliwe. Nawet najbardziej bogate archiwa nic tu nie poradzą. Rozpatrzmy dawny dziennik Josefa jako dokument archiwalny z zachowanymi notatkami autentycznego świadka przeszłości; notatki mówią o wydarzeniach, których autor nie ma powodu podawać w wątpliwość, lecz których jego pamięć nie może też potwierdzić. Z tego wszystkiego, o czym dziennik mówi, jeden tylko szczegół rozpalił wspomnienie wyrazne i istotnie dokładne: zobaczył siebie na leśnej drodze, kiedy kłamał licealist- ce, że przeprowadza się do Pragi; ta mała scena, a dokładniej cień tej sceny (gdyż pamięta tylko ogólną wymowę swych słów i to, że skłamał), jest jedyną cząsteczką życia, które zostało uśpione i złożone w jego pamięci. Ale jest odizolowana od tego, co ją poprzedziło, i od tego, co po niej nastą- pi: jakimi słowami, jakim postępkiem licealistka skłoniła go do wymyślenia takiej bzdury? I co się potem stało? Ile czasu trwał w oszustwie? I jak z niego wybrnął? Gdyby chciał opowiedzieć to wspomnienie jako krótką sensowną anegdotkę, musiałby wprowad- zić ją w przyczynowy łańcuch innych wydarzeń, innych uczynków i innych snów; a że o nich za- pomniał, nie miałby innego wyjścia, jak je wymyślić; nie po to, by oszukiwać, lecz by wspomnienie stało się czytelne; co zresztą zrobił spontanicznie dla siebie samego, kiedy przed chwilą pochylał się nad dziennikiem. Smarkacz był zrozpaczony, że w miłości licealistki nie znajduje żadnych oznak uniesienia; kiedy dotykał jej tyłka, cofała jego rękę; aby ją ukarać, powiedział, że przeprowadza się do Pragi; pogrą- żona w smutku, pozwoliła się pomacać i oznajmiła, że rozumie poetów, którzy do śmierci pozostają wierni; wszystko zatem odbywało się jak najbardziej po jego myśli, tyle że po tygodniu czy dwóch dziewczyna z zapowiedzianej przeprowadzki do Pragi wywnioskowała, że trzeba go będzie w od- powiednim czasie zastąpić kimś innym; zaczęła tego innego szukać, smarkacz domyślił się i nie mógł poskromić zazdrości; pod pretekstem pobytu w górach, na który musiała wybrać się bez ni- ego, urządził jej scenę histerii; ośmieszył się, rzuciła go. Choć Josef chciał być jak najbliżej prawdy, nie mógł twierdzić, że jego anegdota była tożsama z tym, co naprawdę przeżył; wiedział, że zapomniane zakląjstrował możliwym. Wyobrażam sobie uczucia dwóch osób, które spotykają się po latach. Niegdyś przebywali ze so- bą i myślą, że łączy ich to samo doświadczenie, te same wspomnienia. Te same wspomnienia? Tu właśnie zaczyna się nieporozumienie: nie mają tych samych wspomnień; oboje ze swych spotkań zachowują w pamięci parę drobnych sytuacji, lecz każde z nich inne; ich wspomnienia nie są po- dobne, nie stykają się; i nawet ilościowo nie dają się przyrównać; jedno z nich pamięta więcej o drugim niż drugie pamięta o pierwszym; przede wszystkim dlatego, że zdolność pamięci u każdego jest inna (co byłoby jeszcze dla obojga możliwym do przyjęcia wyjaśnieniem), lecz także (i to jest trudniejsze do zaakceptowania) dlatego, że nie mają oni dla siebie podobnego znaczenia. Kiedy Ire- na ujrzała Josefa na lotnisku, przypomniała sobie każdy szczegół ich dawnej przygody; Josef nie pamiętał nic. Od pierwszej chwili ich spotkanie opiera się na niesprawiedliwej i oburzającej nierów- nowadze. 36 Jeśli dwie osoby mieszkają pod jednym dachem, codziennie się widują i w dodatku kochają, ich codzienne rozmowy dopasowują obie pamięci, oboje milczącą i nieświadomą zgodą rzucają w za- pomnienie szerokie połacie ich życia i mówią 0 wciąż tych samych zdarzeniach, z których tkają tę samą opowieść, szumiącą niczym wietrzyk w gałązkach nad ich głowami i przypominającą im nie- ustannie, że żyli razem. Kiedy Martin umarł, gwałtowny prąd trosk porwał Irenę daleko od niego i tych, którzy go znali. Zniknął z rozmów i nawet jego obie córki, małe, gdy jeszcze żył, już się nim nie interesowały. Pew- nego dnia spotkała Gustafa, który, chcąc podtrzymać rozmowę, wyjawił, że poznał jej męża. Po raz ostatni Martin był z nią, mocny, istotny, wpływowy, służąc jej za most, po którym przeszła na stro- nę nowego kochanka. Wypełniwszy tę misję, zniknął na zawsze. Wiele lat wcześniej, w dniu ich ślubu w Pradze, Martin wprowadził Irenę do swej willi; poni- eważ na pierwszym piętrze mieściły się jego gabinet i biblioteka, życie małżeńskie 1 ojcowskie toczyło się na parterze; przed wyjazdem do Francji zostawił willę teściowej, która dwadzieścia lat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|