[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wybranym przez Carverów na ich nową siedzibę. Był to ten sam dom, w którym Eva Gray,
jedyna kobieta, którą rzeczywiście kochał, urodziła Jacoba Fleischmanna. Patrząc na białą
fasadę willi, poczuł, iż w jego sercu otwierają się stare rany, które uznawał za zagojone na
zawsze. W domu nie paliło się żadne światło, jakby nikogo nie było. Uznał, że dzieci
Carverów są jeszcze z Rolandem w miasteczku.
Podszedł bliżej i przeszedł przez furtkę w otaczającym dom białym ogrodzeniu. W tak
dobrze mu znanych drzwiach i oknach odbijały się ostatnie promienie słońca. Przez ogród
skierował się w stronę tylnego podwórza i wyszedł na łąkę za domem. W dali widać było las,
a na jego skraju ogród posągów. Dawno już tu nie zaglądał, więc ponownie się zatrzymał,
pełen obaw przed tym, co kryje się na jego terenie, i przyjrzał mu się z dystansu. Spośród
ciemnych prętów ogrodzenia wypełzała w kierunku domu gęsta mgła.
Victor Rray poczuł się zalękniony i stary. Strach, który trawił mu duszę, był
nieodmiennie tym samym lękiem, jakiego doświadczył dziesiątki lat temu w zaułkach
przemysłowego przedmieścia, gdzie po raz pierwszy usłyszał głos Księcia Mgły. Teraz, gdy
jego życie dobiegało kresu, wszystko zdawało się zataczać krąg i po tylu ruchach i
zagrywkach stary latarnik czuł, że do ostatniego boju przystępuje bez żadnego już atutu.
Pewnym krokiem ruszył ku wejściu do ogrodu posągów. Mgła sunąca z wewnątrz
szybko sięgnęła mu do pasa. Victor Kray wsunął drżącą dłoń do kieszeni płaszcza i wyciągnął
z niej stary rewolwer, z pełną premedytacją naładowany przed wyjściem z domu, oraz dużą
latarkę. Trzymając broń przed sobą, wszedł na teren ogrodu, zapalił latarkę i poświecił w
głąb. Snop światła wydobył z ciemności rzecz niespodziewaną. Victor Kray opuścił rewolwer
i przetarł oczy, sądząc, że padł ofiarą halucynacji. Coś było nie tak albo przynajmniej ujrzał
nie to, co spodziewał się ujrzeć. Raz jeszcze przeczesał mgłę padającym z latarki snopem
światła. To nie było złudzenie: ogród posągów był pusty.
Latarnik, zdezorientowany, podszedł bliżej przyjrzeć się nagim piedestałom. Gdy
usiłował jakoś zebrać myśli, doszły go odgłosy kolejnej nadciągającej burzy. Uniósł wzrok i
spojrzał ku niebu. Horyzont spowity był kłębowiskiem ciemnych i groznych chmur,
rozlewających się jak ogromna plama atramentu. Błyskawica przecięła niebo na pół i echo
grzmotu dotarło do lądu niczym odgłos bębnów przed bitwą. Victor Kray wsłuchał się w
litanię burzy dobywającą się z głębi morza. I przypomniawszy sobie, że ten widok oglądał już
z  Orfeusza , dwadzieścia pięć lat temu, zrozumiał, co się szykuje.
* * *
Max obudził się zlany zimnym potem i w pierwszej chwili nie bardzo wiedział, gdzie
jest. Czuł, że serce wali mu jak młotem. Kilka metrów od siebie dostrzegł twarz Alicji leżącej
obok Rolanda i przypomniał sobie, że są w chatce na plaży. Mógłby przysiąc, że zdrzemnął
się zaledwie na kilka minut, chociaż w rzeczywistości przespał ponad godzinę. Wstał
bezszelestnie i wyszedł na zewnątrz, by pooddychać głęboko świeżym powietrzem i odegnać
obrazy męczącego koszmaru. Zniło mu się, że razem z Rolandem nie mogą się wydostać z
wnętrza zatopionego  Orfeusza .
Fale przypływu zalewające bezludną plażę zniosły łódkę Rolanda w głąb morza. Tam
niebawem miała zostać wydana na pastwę wpierw silnego prądu, pózniej zaś bezmiernego
oceanu. Max stanął na brzegu, nabrał w dłonie chłodnej wody i obmył sobie twarz i ramiona.
Potem podszedł do cypelka tworzącego maleńką lagunę i usiadł pośród skał, z nogami w
wodzie. Miał nadzieję, że jakoś odzyska spokój, którego nie mógł mu przynieść sen.
Intuicja podpowiadała mu, że za wydarzeniami ostatnich dni kryje się jakaś logika.
Miał wrażenie czającego się niebezpieczeństwa. Rozważywszy zaś wszystko dokładnie,
zauważył coraz intensywniejszą obecność doktora Kaina. Z każdą godziną stawała się
wyrazniejsza. W oczach Maxa kolejne elementy stanowiły składniki złożonego mechanizmu,
budowanego wokół ciemnej przeszłości Jacoba Fleischmanna: od enigmatycznych wizyt w
ogrodzie posągów, oglądanych na starych filmach, do tego niewyrażalnego stwora, który dziś
o mało nie pozbawił go życia.
Podsumowując wydarzenia dnia, Max zrozumiał, że żadną miarą nie mogą czekać z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl