[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dlaczego? Była nieznośna, potrafiła doprowadzić go do szału. Zagryzł wargi. Z drugiej strony była też zabawna, inteligentna, miała dużo wdzięku. Potrafiła być dzielna, choć czasem stawała się przerażona jak mała myszka. 75 RS - Szeryfie, dlaczego się tak na mnie gapisz? - Gapiłem się? - Tak. Jakbyś był ludożercą - odpowiedziała i zajęła się nartami. Dan powiódł za nią spojrzeniem. Z zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że martwi go sympatia, jaką dla niej czuł. Mogła sprawić, że znowu zaczęłoby mu na kimś zależeć. W tym kryło się spore ryzyko. Bał się, że zostanie zraniony. Dlaczego Joan miałaby go zranić? Bo go potrzebowała? A może to on potrzebował jej? Zupełnie otrzezwiał, kiedy zobaczył zafrasowaną minę Joan. Przyglądała mu się z zatroskaniem. Ze strachu ugięły się pod nim kolana. A co będzie, jeśli nie zdoła jej ocalić? Jeśli zostanie skazana na śmierć? Poczuł rosnący ucisk w gardle. Nie można sobie na coś takiego pozwalać, pomyślał. Trzeba zapomnieć o tej dziewczynie. %7ładnych związków! - Ruszajmy w drogę - powiedział i poszedł nałożyć swoje narty. Był wściekły. Nie wiedział ani na co, ani na kogo. Czy przyczyną jego gniewu była Joan, czy on sam? - Tam, dokąd idziemy, będą inni ludzie - powiedział ozięble, chociaż musiał się do takiego tonu zmusić. - Nie zapominaj, że nadal dotyczy cię nakaz sądowy. Kiedy dotrzemy na miejsce, będę cię musiał zakuć w kajdanki i trzymać w odosobnieniu. To mój obowiązek. Zrozumiano? - Tak - usłyszał głos Joan. - Mam nie zapominać, kim jestem i co tutaj robimy. Jakby to było możliwe - dodała i zamilkła na chwilę. - Słuchaj, Dan, co się ze mną pózniej stanie? Szeryf zacisnął zęby. Na usta cisnęły mu się przekleństwa. Za jakie grzechy przyszło mu znalezć się w takiej sytuacji? Nie wstając z klęczek, spojrzał na Joan przez ramię. Drżał jej podbródek, w oczach kręciły się łzy. Serce stanęło mu w piersiach. Poczuł ogarniającą go nową falę gniewu. Tym razem nie miał wątpliwości, na kogo. Ta dziewczyna wkroczyła w jego świat, dała mu nadzieję, a nie pozwala sobie w żaden sposób pomóc. 76 RS - Co się z tobą stanie? - powtórzył pytanie. - To samo, co stałoby się bez tego wypadku, Joan. Kiedy pogoda się poprawi i drogi będą już przejezdne, zjedziemy do Taos. Tam oddam cię w ręce prokuratora. I prawdopodobnie kata. Zmarszczyła czoło. Bez wątpienia ugodził ją swymi słowami w najczulszy punkt. Spuściła głowę i wlepiła wzrok w czubki nart. Dan zacisnął pięści najmocniej, jak umiał. Chciał wziąć ją w ramiona, pocieszyć. Chciał wyrwać z niej prawdę. Poczuł strach przed sobą samym, przed tym, do czego byłby zdolny. Wziął kilka głębokich oddechów. Odezwał się dopiero wówczas, kiedy trochę się uspokoił. - Joan, popatrz, proszę, na mnie. Uniosła głowę, odrzucając do tyłu koński ogon. Nie powiedziała ani słowa. Czekała. - Porozmawiajmy szczerze. Jesteśmy tu sami. Powiedz prawdę: zabiłaś Tony'ego LoBianca? Tak czy nie? Cokolwiek odpowiesz, będę się starał ci pomóc. Pomogę ci, słyszysz? Westchnęła głęboko. Była upiornie blada. - Tego właśnie nie rozumiem. Dlaczego miałbyś mi pomagać? Co będziesz z tego miał? Dan spojrzał na zachmurzone niebo. Czuł ucisk w piersi. Co on będzie z tego miał? Joan zaskoczyła go tym pytaniem. Postawiła sprawę ostro, szczerze, poważnie. Zbyt poważnie, jak na jego gust. Spojrzał na nią i wzruszył ramionami. - Nic nie będę z tego miał. Dajmy sobie spokój z tą rozmową. Chwycił wolny koniec liny, którą Joan była obwiązana w pasie i owinął nią siebie. Na twarzy czuł palący wzrok swojej podopiecznej. Kiedy w końcu na nią spojrzał, serce znowu zabiło mu gwałtownie. - Małe są szanse, że taki tandem narciarski pobije rekord, ale nie mamy specjalnego wyboru. Gotowa? Joan zmarszczyła brwi i zagryzła dolną wargę. - Tak. Zawsze będę. 77 RS Kolejny raz musiał pomóc jej wstać. Była coraz bardziej rozdrażniona. Poprawił łączącą ich linę i ruszył do przodu. Odkąd cztery godziny temu opuścili chatę, cała sytuacja powtórzyła się już dziesiąty raz. Joan słyszała, jak Dan ją przedrzeznia. - Powiedziała, że jest gotowa. Oczywiście, że jest. Dlaczego nie miałaby być gotowa? Mówi, że zawsze będzie. Ha, ha. - Słyszę cię - zawołała z tyłu. - Mówiłam ci, że nie umiem jezdzić na nartach. Czy to moja wina, że przez cztery godziny udało nam się pokonać jakieś trzy metry? Nic na to nie poradzę, że wciąż w ciebie wjeżdżam i ścinam cię z nóg. W końcu kto wpadł na pomysł z liną?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|