[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mi wpijającemi mu się w dłonie od szalonego, tłu- mionego bólu. Ona powtarzał szeptem i jakby bezmyśl- nie ona... ona... Tymczasem w ciemnej szyi podziemia rozległy się stąpania, czterej słudzy kościelni wynieśli po- malowaną na biało drewnianą trumnę, za którą okazało się kilka kobiet i dziewczynek, zapewne dawnych uczennic biednej Wandy, a w tejże chwili na schodach, ponad ruchomą masą głów za- kołysała się hebanowa, wykładana bogato sre- brem i zarzucona wieńcami trumna żony Karo- la.%7łałobne dzwięki dzwonów jęczały w powietrzu zarówno nad jedną i nad drugą, jakby im za to jednakowo zapłacono; liczny kler wyciągnął się dwoma długiemi szeregami w ulicy i napełnił ją swym chóralnym, poważnym śpiewem. Karol zdawał się tego nie widzieć, nie słyszeć. 157/239 Patrzył, jak stawiano prędko trumnę Wandy na nędznym karawanie; jak powożący ze znud- zoną miną poprawiał się na siedzeniu, jak chrząknąwszy szarpnął konie, żeby pośpieszyć zanim ruszy tamten jaśnie oświecony pogrzeb, któremu nie należało przecież zawadzać! Za trumną bez galonów stanęło może dziesięć osób i podjechały dwie dorożki, które z trudem utorowały sobie drogę wśród karet. Karol nie ruszał się z miejsca dopóki stał miz- erny karawanik. Lecz gdy smutne i ociężałe szkapy pociągnęły go z głuchym turkotem po bruku drgnął znowu, podniósł rękę do czoła i ze spuszczoną głowę zaczął iść za nim, jakby pchany nieprzepartą siłą. Przez cały ten ciąg czasu ustawiono na- jostrożniej na kilkustopniowem wyniesieniu zwłoki Eugenii. W orszaku ci i owi oglądali się... spostrze- gając nieobecność męża. Zaczęto już szeptać półsłówka gdy nareszcie ujrzano go, jak szedł trupio blady i zmieniony za drewnianą, białą trum- ną, chwiejącą się na nizkiem, obszarpanem rusz- towaniu. Obecni spojrzeli na siebie i wszystkim jedna myśl przebiegła po głowach: ten nieszczęśli- wy stracił zmysły z rozpaczy. 158/239 Któryś z bliższych przyjaciół Karola przecisnął się ku niemu i ujął go za rękę. Karolu, upamiętaj się rzekł takim głosem, jakim się mówi do nieprzytomnego człowieka. Pójdz ze mną. Tam twoje miejsce. Mówiąc to, odciągnął go lekko ku sześciokon- nemu karawanowi, któremu przypatrywali się ludziska, i kiwając głowami, szeptali: jak to dobrze być bogatym i jak ten pan musiał kochać nie- boszczkę, skoro jej taki suty pogrzeb sprawił. Karol podniósł głowę, jakby ze snu zbudzony, i nieopisany jakiś wyraz przemknął po jego twarzy. Prawda rzekł tam moje miejsce. I nie dodawszy już słowa, pozwolił się za- prowadzić przez tłum, który poglądał na niego ze współczuciem i ciekawością... Młody człowiek posłusznie stanął tuż za trumną żony i szedł za nią na Powązki, znowu na pozór spokojny, zmartwiały. Ale przez całą drogę widział tamten drugi karawan, tę garstkę obojętnych ludzi za nim, i dwie te dorożki wiozące otyłe i drzemiące mamy uczennic jego kochanki. III. PAMITASZ? I. Weleganckim cabinet particulier pierws- zorzędnej restauracyi biesiadowało grono, złożone z trzech mężczyzn i dwóch kobiet, które przed niedawną chwilą wróciło z dosyć ekscentrycznej zamiejskiej wycieczki, odbytej dla uczczenia os- tatnich dni cudownej jesiennej pogody. Wszystkie twarze dyszały ową wesołością sui generis, co jak preparat chemiczny potrzebuje tylko swoich składowych części, by się z nich wyt- worzyć, mniejsza gdzie i kiedy... choćby na ru- inach serca, choćby na pogrzebie najdroższych uczuć. Tu... wszystko było w komplecie. Po majonezach z homara, zwierzynie i pasztetach, oblanych doskonałym burgundem i sauternem, pojawił się na stole szampan, kremy, owoce, kawa czarna, likiery i tytunie. Obie kobiety były młode i piękne i za patronkę obrały sobie Wenus Pandemos. Mężczyzni byli także młodzi, 160/239 bogaci i hojni. Jakże więc bóstwo wesołości, nie to uśmiechnięte pogodnie greckie bóstwo, ale zden- erwowane, sceptycznie blade, naprędce po- dróżowane dziecię naszych czasów, nie miało tam panować? Z pomiędzy młodzieży wyróżniał się jeden o szafirowych oczach, które pomimo płonącego w nich podniecenia wyglądały tak, jakby były zdolne patrzeć chwilami marząco i melancholijnie, i bu- jnych, ciemnych włosach. Usta miał świeże, tch- nące zmysłowością i ironią, cerę z lekka przeżytą i pewne znużenie w postawie. Siedział zarzuciwszy jednę rękę na poręcz krzesła swojej sąsiadki, a drugą bawił się od niechcenia jedwabną frendzlą jej kosztownego szala, co się zsunął z ramion modelowo utoczonych. Pochylał się ku niej często i patrzył jej w oczy z zajęciem amatora, który ogląda jakiś nowy obraz, mający powiększyć jego zbiory. Ona śmiała się i szczebiotała, mrużąc śliczne, piwne oczy z długie- mi wywiniętemi jak u dziecka rzęsami, i pokazując drobniutkie, ostre ząbki. Młody człowiek słuchał i odpowiadał; czasem przysunął jej jakiś owoc, nalał kieliszek, podniósł upuszczoną chusteczkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|