[ Pobierz całość w formacie PDF ]

salą, gdzie debatuje czołówka strajku. Bogdan Boru-sewicz ostrzega, że
władza wystrychnie jeszcze Solidarność na dudka. Lech Kaczyński dla
odmiany broni linii Wałęsy zębami i pazurami. My, młodzi z redakcji
gdańskiej  Regionówki", nie wierzyliśmy w dobre intencje szefa MSW. Gdy
skończyła się narada i wiadomo już było, że następnego dnia opuścimy
stocznię - spróbowaliśmy jakoś dać do zrozumienia naszemu nowemu
mentorowi, że nas rozczarował.
- Puknijcie się w głowę, mało kto w Polsce podjął strajk. Pójdzcie na świeże
powietrze, to może trochę otrzezwiejecie - rzucił w odpowiedzi zmęczony i
rozdrażniony Leszek. Już podążał za Wałęsą na jakąś kolejną i jeszcze
bardziej wąską naradę. Tym razem nie było mowy o ironicznym uśmiechu.
Leszek sam w sobie zagłuszał jakieś wątpliwości. Nasi stoczniowi drukarze -
chłopy jak dęby - płakali przed bramą z bezsilnej złości. Strajk był skończony.
Patrzyłam na niego ze zdumieniem i
podziwem
Krystyna Olszewska
Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą
ks. Jan Twardowski
Po raz pierwszy spotkałam Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego latem
1989 roku. Był wówczas wiceprzewodniczącym NSZZ Solidarność i zastępcą
Lecha Wałęsy.
Leszek, jak nazywali go wszyscy znajomi, przeprowadzał rozmowy z
osobami, które wówczas miały być zatrudnione w Solidarności.
Sądziłam, że może mam szansę na zatrudnienie w dziale za-granicznym, ale
Leszek, ku mojemu zaskoczeniu, zaproponował mi pracę u siebie, w
sekretariacie. Bardzo się z tego ucieszyłam, choć obawiałam się, że moje
kwalifikacje nie są wystarczające.
Pamiętam dokładnie ten upalny czerwcowy dzień. Rozmowa odbywała się
w gabinecie Lecha Wałęsy. Stało tam jedno potężne biurko przy oknie i
rozłożysta kanapa po prawej stronie. Jak się potem zorientowałam, inne
pomieszczenia były prawie puste. Budynek został dopiero co przydzielony
Solidarności. Brakowało biurek, nie było krzeseł do siedzenia, nie mówiąc już
o telefonach, które były wielkim luksusem i praktycznie nie istniały.
Uderzyła mnie jednak atmosfera panująca w budynku. Było tak, jakbym
wkroczyła do innego świata - ludzie, chociaż w nieco zniszczonych ubraniach,
zachowywali się bardzo elegancko, wręcz wytwornie. Poczułam się jak w
przedwojennej Polsce.
Język, którym się posługiwali, był zupełnie inny od tego, jaki słyszało się w
zakładach komunistycznych - słownictwo było nadzwyczaj bogate, wolne od
wulgaryzmów, jakie szerzyły się w naszym kraju na co dzień. Temu
wszystkiemu ton nadawał Leszek, który w dodatku był bardzo wyczulony na
to, aby darzyć kobiety należytym szacunkiem. Przywoływał do porządku
młodych pracowników, którzy temu uchybiali.
Wymagał rzetelności i pracowitości od innych, ale najbardziej od siebie.
Patrzyłam na niego ze zdumieniem i podziwem. Nigdy przedtem nie
spotkałam tak pracowitego i kompetentnego człowieka. Nie był to zryw
intensywnej pracy, który trwał parę dni czy tygodni. Tak było zawsze. Nie
wiem, jak wytrzymywał takie tempo, w dodatku palił bardzo dużo
papierosów, odpalał jeden od drugiego.
W ciągu dnia prawie nie jadł. Gdy zakładowy bar w budynku Solidarności
był nieczynny lub wykupiono już wszystkie dania barowe, wówczas biegłam
do pobliskiego baru  Krewetka", w którym wieczorem często udawało mi się
dostać dla paru osób, które najpózniej kończyły pracę w Solidarności, ostatnie
porcje ryb, ziemniaki i surówkę. Leszek zjadał wszystko, nie był wybredny.
Bardzo dbał o to, aby każdy, kto przychodzi do Solidarności, z jakimkolwiek
problemem, był dobrze i uprzejmie przyjęty, żeby każdy czuł, że jego sprawa
jest dla nas ważna. Nie wszyscy, którzy przychodzili do Solidarności, aby
załatwić jakąś sprawę, byli przychylnie nastawieni do Leszka, ale nawet oni,
po bezpośredniej rozmowie, diametralnie zmieniali zdanie na jego temat.
Leszek był dla nas wszystkich, zatrudnionych w Solidarności, wielkim
autorytetem. Do dzisiaj w różnych trudnych sytuacjach zastanawiam się nad
tym, jak by Leszek postąpił w danej sytuacji, co zrobiłby lub czemu by się
sprzeciwił.
Wydobywał z ludzi to, co w nich najlepsze,  ciągnął ich w górę". W
Solidarności pracowało wówczas wiele młodych, niezmiernie
zaangażowanych osób. Niektóre z nich objęły potem ważne stanowiska w
kraju. To również była szkoła Leszka. Doceniał ich potencjał, widział w nich
przyszłych polityków.
Lubił młodzież, lubił dyskusje z nią, chętnie dzielił się swoją wiedzą.
Wszyscy mieliśmy to szczęście, że mogliśmy uczyć się od niego. Czasem
mówił o młodych, dobrze zapowiadających się osobach:  Jestem pod
wrażeniem, że w tak młodym wieku tyle już potrafią, zachowują się tak, jak
zachowałby się doświadczony polityk".
Leszek był nie tylko profesorem, świetnym wykładowcą akademickim,
niezwykłym politykiem, wybitnym prawnikiem specjalizującym się w prawie
pracy (dwa lata temu usłyszałam od osoby z grona prawników, że gdyby nie
został prezydentem, byłby najlepszym prawnikiem w dziedzinie prawa pracy
w całej Polsce), ale przede wszystkim prawym, szlachetnym, wrażliwym
człowiekiem o wielkim uroku osobistym.
Nigdy nie zdradził swoich ideałów i twardo bronił tradycyjnych zasad
moralnych. Był głęboko wierzący. Nigdy nie kłamał, można mu było do końca
zaufać. Kochał wolność i sprawiedliwość, kochał Polskę.
Zawsze stawał po stronie biednych i pokrzywdzonych. Pamiętam, że gdy w
1989 r. była mowa o niezwykle radykalnej reformie Balcerowicza, bardzo
martwił się o jej realizację i mówił, że ludzie tego nie wytrzymają, że trzeba
im stworzyć jakąś ochronę socjalną.
Podziwiałam ogromną wiedzę i wszechstronność Leszka. To on był
mózgiem Solidarności, on wymyślił struktury wszystkich biur Solidarności
oraz zasady ich funkcjonowania. Codziennie przez te biura przewijały się
dziesiątki osób. Każda z nich chciała przedstawić swoje problemy, znalezć
rozwiązanie dla jej konkretnego zakładu pracy. Leszek w lot chwytał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl