[ Pobierz całość w formacie PDF ]

prądem.
Rebeka klasnęła w dłonie z uznaniem, a jemu od razu poprawił się nastrój.
Przez chwilę brodził w strumieniu, uważając, żeby trzymać zranione ramię wysoko nad
powierzchnią. Tak, to było cudowne! Woda na wierzchu okazała się ciepła, lecz poniżej
bioder ogarniał go aksamitny chłodek. Zanurzył głowę i wyciągnął ją, parskając;
namydlił włosy i twarz. Zanurzył się jeszcze raz, rozradowany niczym ptak w kałuży.
- Koc! - zawołał wreszcie, uszczęśliwiony. Rebeka posłusznie nakryła głowę.
Connor dobrnął do brzegu, otrząsnął się niczym mokry pies, wytarł energicznie ciało i
pospiesznie włożył ubranie.
- Gotowe! - oznajmił.
Rebeka ściągnęła z głowy koc i uśmiechnęła się do Connora spod mokrych włosów,
spadających jej na twarz.
A wtedy Connor, ponieważ nagle wydało mu się to najwłaściwsze, pocałował ją.
Obydwoje się zdumieli. Connor nie miał pojęcia, że ją całuje, póki nie było po
wszystkim. Dziwnie swobodny i lekki, nachylił nad nią głowę, a ich usta się zetknęły.
Rebeka zesztywniała ze zdumienia i zaczerpnęła gwałtownie tchu. Jakiś daleki, slaby,
przerażony głosik wewnątrz niej powtarzał:  Na miłość boską, masz zaraz przestać!"
Jednak było już za pózno. Pocałunek stał się rzeczywistością.
Connor dotknął ustami dolnej wargi, a jej smak i dotyk okazały się zdumiewające; usta
Rebeki były jedwabiste, upajająco słodkie, gorące. Jęknął cicho i ujął dłonią jej twarz,
jakby to miało przywrócić mu równowagę. Jego usta spoczęły miękko na jej wargach,
które drgnęły i rozwarły się zapraszająco. Spróbował wsunąć między nie język, a gdy
odchyliła głowę, sięgnął nim głębiej.
- Rebeko - jęknął cicho.
Musnął dłonią jej twarz. Palce natrafiły na delikatną skórę podbródka. Wyczuł puls.
Potem dotarł do smukłej szyi, do delikatnych kości obojczyka, a wreszcie niżej do piersi.
Och Boże, jeszcze dwa czy trzy centymetry...
Rebeka, westchnęła. Był to najbardziej błogi dzwięk, jaki kiedykolwiek słyszał. Czuł, jak
miękko przywarła do jego zesztywniałego, gorącego ciała. Ręce Rebeki uniosły się, żeby
go dotknąć.
I to nagle go przeraziło.
Z największym wysiłkiem odsunął się od niej. Zachwiała się, zaskoczona.
A potem powoli, z wahaniem, podniosła na niego oczy pełne zdumienia. Dotknęła lekko
swoich warg koniuszkami palców.
Connor patrzył na nią, dysząc jak podczas gwałtownego biegu, z rękami zaciśniętymi w
pięści.
- Przepraszam cię. W końcu jestem tylko mężczyzną - stwierdził z gorzką ironią.
Rebeka patrzyła, jak Connor zbiera resztę odzieży kanciastymi, prawie gniewnymi
ruchami, a potem energicznie dosiada konia.
Nie potrafiła nic powiedzieć, zresztą słowa wydawały się bez znaczenia wobec
pocałunków, z których zdawał się teraz składać cały świat. Nie była w stanie ruszyć się z
miejsca. Chętnie pozostałaby tu na zawsze, jak przykuta do ziemi, żeby upamiętnić to, co
się stało.
Wiedziała już, że to, co w niej pulsowało od jakiegoś czasu, było pożądaniem.
Connor, odjeżdżając, spojrzał na nią jak na kogoś obcego, kogo należało się strzec. Nie
umiała nazwać swoich odczuć słowami, lecz czuła się tak, jakby rozumiała wszystko i
zarazem nic, rozdarta między tymi dwoma biegunami.
Otrząsnęła się z rojeń, a potem, ponieważ Connor najwyrazniej tego sobie życzył,
wsiadła na gniadą klacz. Connor popędził swego konia. Nie patrzył na nią, nic nie mówił,
a jego plecy, które widziała przed sobą, były niczym przegroda uniemożliwiająca
wszelką rozmowę.
Wrócili do myśliwskiego domku, nie mówiąc do siebie słowa.
14
Po kilku dniach sypiania w chłopięcym ubraniu miękka nocna koszula wydała się Rebece
dekadenckim wręcz luksusem. Luzne fałdy w jakiś dziwny, niewytłumaczalny sposób
sprawiały, że coraz więcej uwagi zwracała teraz na kształt własnego ciała. Tkanina
ześlizgiwała się po nim miękko i swobodnie falowała przy byle kaszlnięciu lub ruchu, w
niezdrowy sposób kierując jej myśli ku doznanemu niedawno pocałunkowi, a także ku
nagle sposępniałemu mężczyznie w sąsiedniej izbie.
Sidła spełniły swoje zadanie, a upieczony zając był prawdziwym triumfem, lecz Connor
przez większą część wieczoru odpowiadał Rebece monosylabami, a próby nawiązania z
nim rozmowy wydały się jej samej tak niezręczne, że w końcu dała sobie spokój. Gdy
spojrzała na niego przypadkiem, zobaczyła, że wpatruje się w nią uważnie, chociaż z
zakłopotaniem i miną świadczącą o poczuciu winy. Connor unikał jej wzroku, co było
dokuczliwe, bo Rebeka właśnie pragnęła patrzeć mu prosto w oczy, żeby wyczytać z nich
odpowiedzi na pytania, których nie ośmielała się zadać.
Może zrobiła coś nie tak, jak trzeba? Może poczuł się rozczarowany? Nigdy się przedtem
nie całowała, a to, czego doznała z Edelstonem w ogrodzie o północy, nie liczyło się
wcale. Gdybyż mogła zyskać trochę wprawy.
Nadsłuchiwała, czy z sąsiedniej izby nie dobiega jego równy oddech, bo wiedziałaby
wtedy, że zasnął, ale stamtąd słychać było tylko trzaskanie polan na kominku.
Wreszcie miała już tego wszystkiego dość, odrzuciła koc i z wolna przeszła do drugiego
pokoju.
Connor siedział przy stole i patrzył w ogień. Drgnął na jej widok, a gdy stanęła przed
kominkiem, przymknął oczy, jakby raził go blask.
- Connor...
- Wracaj do łóżka, proszę cię.
- Może dokucza ci ramię? Connor nadal miał zamknięte oczy.
- Nie.
Jedna krótka sylaba.
Ogień trzeszczał, iskry ulatywały w kominku. %7ładen inny dzwięk nie rozlegał się w izbie
i Rebeka nie była w stanie tego wytrzymać.
- Connor... czy ja... zrobiłam coś zle? Dopiero po dłuższej chwili odparł:
- Nie, Rebeko. - A potem, znów takim samym, gorzkim tonem powtórzył: - Ty niczego
nie zrobiłaś zle.
Ogień szumiał i buzował, a chwile ciszy wydawały się przez to jeszcze dłuższe.
Zaczęła ponownie:
- Connor, dzisiejszego popołudnia... kiedy ty... kiedy ty... - Urwała niezręcznie, usiłując [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl