[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rzucił niecenzuralne słowo do spadającego na ziemię mikrofonu. - Przepraszam - powiedziała Lacy. - To była siostra Archer - oznajmił burmistrz, wyjmując z kieszeni białą chusteczkę, którą osuszył sobie czoło. - Czy zechce pani powiedzieć kilka słów do naszych słuchaczy? - Co? - Zakasłała. - Nie mogę... Protestowała na darmo, burmistrz wyszedł z namiotu w poszukiwaniu świeżego powietrza i soku wiśniowego. - Jesteś na antenie - szepnął Jack. Energicznie pokręciła głową i popchnęła mikrofon do Jacka. Ten oparł się wygodnie, wziął szklankę z sokiem i zaczął pić. - Cisza w eterze - powiedział w końcu. - Niedobrze. Lacy popatrzyła na mikrofon, jakby był to Wilbur, szykujący się do ataku. W końcu pochyliła się nad nim. 135 RS - Cześć. Mówi Lacy Archer - wybąkała. Jack wypił następny łyk i podniósł kciuk. - Zastępuję chwilowo burmistrza Lamberta. Jestem pielęgniarką. Przyjmuję pacjentów od poniedziałku do piątku od dziewiątej rano do piątej po południu. - Nabrała powietrza i przysunęła bliżej mikrofon. - Zawsze jestem do dyspozycji w nagłych wypadkach, to znaczy, mieszkam w przychodni. Zresztą wiecie o tym, bo pomagaliście wyremontować budynek... także moje mieszkanie, za co jestem wam bardzo wdzięczna. - Wytarła pot z czoła. - Aha, dziękuję wszystkim za jedzenie. Muszę wziąć... wziąć od was przepisy, chociaż rzadko gotuję... - Możecie mi przynieść te przepisy - sparodiował ją Jack. - Zwietny tekst. Lacy ponownie otarła spoconą twarz i puściła mikrofon ślizgiem w stronę Jacka. Ku jej zdumieniu, Jack nie cofnął się. - A jak pani sobie radzi z tym potwornym upałem, siostro Archer? Nie poci się pani? - spytał, przekazując jej mikrofon z uśmiechem. - Używam talku. - Popatrzyła wrogo na Jacka. -Noszę luzne ubrania... z cienkiej bawełny. - A jeśli wystąpi pokrzywka? - Istnieją skuteczne środki do stosowania miejscowego. - Posłała Jackowi triumfalny uśmiech. - A teraz doktor Sutton powie wam parę słów na nasz ulubiony letni temat, na temat komarów. Doktorze? - Mikrofon pojechał do Jacka i przewrócił szklankę z sokiem. - Skóra pogryziona przez komary swędzi - zaczął Jack. -I piecze, jeśli ją podrapiemy. - Co więc pan radzi? - spytała lekko ochrypłym głosem. 136 RS - Nie drapać - odparł Jack. - A jak można nie drapać, skoro swędzi? Jego twarz rozjaśnił uśmiech. - Są takie swędzące miejsca, które trzeba podrapać albo nas wpędzą w szaleństwo. Nie można przestać o nich myśleć i nie ma na nie lekarstwa. - A zatem trzeba się poddać? - Zależy od tego, co nas dręczy. - Jak by pan sobie poradził... - Nagle wysiadł prąd I w namiocie zapadła ciemność. - Co jest? - spytała. - Chyba komuś nie przypadła do gustu nasza dyskusja. - Tak, Jack, musimy porozmawiać - powiedziała Lacy, odstawiając mikrofon. - Zrobiłam coś, o czym powinieneś wiedzieć. - Czy to ma coś wspólnego z moimi ulubionymi czarnymi stringami? Lacy podniosła się z krzesła i usiadła Jackowi na kolanach. - Mogłoby mieć, gdybyś chciał mnie widywać w nich codziennie. Z każdą minutą w namiocie robiło się goręcej, wentylatory przestały działać, kiedy wysiadł prąd. - Rozbierz się, pokażę ci nowe ćwiczenia - powiedziała. - Tutaj? W samym środku Dnia Założyciela Miasta? To trochę zbyt śmiałe, nie wydaje ci się? Jak na prowincję. - Pojęcia nie masz, do czego zdolne są dziewczyny z prowincji. - Pocałowała go. - Potrafię dużo więcej, i jak tylko znajdziemy się w wannie albo dojedziemy do Chicago, bo nie wiem, co będzie pierwsze, udowodnię ci to. - Chicago? - Przyjęłam pracę w Chicago. Nie w twoim szpitalu, ale.... 137 RS - To niemożliwe! - rzucił gwałtownie. - Lacy, nie możesz jechać do Chicago. Poczuła się, jakby dostała policzek. Oczy miała pełne łez, które zaczęły spływać po policzku, mieszając się z kropelkami potu. - Głupia jestem, co? Ja naprawdę myślałam, że to coś więcej niż seks. Chociaż to był najlepszy seks, jaki pamiętam. Poderwała się i szykowała się do wyjścia, ale było tak ciemno, że nie mogła tam trafić. - Lacy, zaczekaj! Nie możesz jechać do Chicago, bo ja tam nie jadę. - Co? - wykrztusiła. - Właśnie zrezygnowałem. Tam już nie ma tego, czego pragnę. - Wyciągnął ręce, żeby ją znalezć i wziąć w ramiona. - Kocham cię. - Zostajesz w Sunstone? - Przesunęła się ostrożnie w kierunku, z którego dochodził jego głos. - Kochasz mnie? - Od dawna, odkąd popatrzyłem w twoje oczy. - Ja też cię kocham, Jack. Dlatego mogę z tobą jechać do Chicago. To znaczy, nie powinieneś tu zostawać, jesteś chirurgiem.... - Jestem chirurgiem, mam nową pracę w Louisville. Byłem tam, kiedy przyjechałaś z Sally, chciałem wszystko ustalić. Na razie będę miał niepełny wymiar godzin i czas dla naszej przychodni. - Zrobił krok i wpadł na stolik. -I znalazłem kilku wariatów, którzy pragną zobaczyć, jak wygląda praca wiejskiego doktora. Oczywiście, jeśli chcesz pracować z lekarzem z miasta. - Mogę pracować z każdym, jeśli to cię tutaj zatrzyma. - Wreszcie znalazła go w ciemności. - To fantastycznie, Jack. - Czyli wyjdziesz za mnie? Ty, Bubba i kociaki. - Pochylił głowę, żeby ją pocałować. - Masz na sobie te czarne... ? 138 RS - No. Na zewnątrz spontaniczny chóralny okrzyk przerwał wieczorną ciszę, Jack i Lacy wstrzymali oddech. - Chyba nie... - Jack postukał w mikrofon. - Test, raz, dwa, raz, dwa... Myślisz, że to jest włączone? Kolejny radosny okrzyk wystarczył mu za odpowiedz. - Czym sobie zasłużyłeś na ten piknik? - spytała Lacy, idąc z Jackiem na łąkę. - Byłem rano u Emmy Cathart, jak tylko wyszedłem od ciebie. - Mam nadzieję, że tym razem nie byłeś dla niej przesadnie przyjacielski - zaśmiała się, wieszając się na jego ramieniu. - To prywatna sprawa między mną i moją pacjentką. Ale dostałem kanapki z indykiem. A kiedy wpadłem zobaczyć Milli Ballard, uparła się, żebym wziął świeży placek brzoskwiniowy. - Jack zatrzymał się i rozłożył koc. - Mrożoną herbatę zrobiłem sam. - Sam? - spytała z niedowierzaniem. - No, zaniosłem termos do knajpy i sam go napełniłem. - Pokazał jej plastikową torbę. - Kelnerka kazała mi dodać cytrynę. - I na pewno dałeś jej za tę radę ekstra napiwek. Byli tydzień po ślubie, Jack wrócił do stołu operacyjnego, przychodnia coraz bardziej przypominała tę z marzeń Lacy. Ich mieszkanie na piętrze stawało się prawdziwym domem, a wieczorami, po ciężkiej pracy, kładli się razem do łóżka. - Myślisz, że dziesięć dolarów to za wysoka zapłata za radę, która utrzyma mnie w twoich łaskach do końca życia? - Nalał herbatę i wcisnął do niej cytrynę. 139 RS Lacy czuła ciepło ramion Jacka i promieni słonecznych. Zrobiła tak, jak radziła Willie Pearl - dokonała wyboru, doskonałego wyboru. - Naprawdę uważasz, że tu wytrzymasz? Co z twoją awersją do wiejskiej medycyny? - Polubiłem prowincję. - Na pewno? - Na pewno. - Wolną ręką otworzył koszyk i wyjął kanapkę. -I niezłe tu mają żarcie. - I co jeszcze? - Bubba. Potrzebuje dwojga rodziców. Zwłaszcza ojca, żeby go nauczył grać w bejsbol i łowić ryby. - To cielak - roześmiała się. Jack uniósł palec wskazujący do ust. - Ciii. Jeszcze usłyszy, co o nim mówisz - ostrzegł. - Będzie mu przykro. - I co jeszcze cię zatrzymuje? - Gęsi na przykład. - Jakie gęsi? Nie mamy żadnych gęsi. - Nie mówiłem ci? Zatrzymałem się wczoraj po drodze u Wilsonów, by zobaczyć, jak tam Charlie, i dał mi... - Gęsi. - Lacy przechyliła głowę, zmrużyła oczy przed słońcem i wlała do gardła strumyk mrożonej herbaty. Sunstone, Jack, Bubba i Sissy Sutton. To teraz jej dom i jej rodzina. Usłyszeli charkot starego pikapa. 140 RS - Doktorze! - wołał Ham, stojąc na tyłach przychodni. - Wiem, że wam przeszkadzam, ale zajmę panu tylko minutkę. Mam w samochodzie świnię, gdyby pan na nią rzucił okiem... 141 RS
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|