[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wystąpiłaś w roli mojego adwokata. Szkoda tylko, że nie wierzysz w ani jedno słowo, które powiedziałaś, broniąc mnie tak zaciekle. - Wierzę, że Jane kocha męża - powiedziała półgłosem Lou. - I wierzę, że nie macie romansu. - Dziękuję ci bardzo. - Twoje prywatne życie to twoja sprawa, nie moja. - Bo sama tak wybrałaś! 102 Sarkazm w jego głosie głęboko ją dotknął. Resztę drogi do samochodów pokonali w milczeniu. - Drew bardzo kochał swoją żonę. - Zatrzymali się przy jej fordzie. - Do tej pory nie pogodził się z jej śmiercią i nadal spędza święta z teściami, bo wydaje mu się, że dzięki temu jest bliżej niej. Niedawno zapytałam go, jak by się czuł, gdyby zakochała się w nim jakaś kobieta. Wiesz, co odpowiedział? %7łe byłoby mu jej żal. - I co z tego? - To - odwróciła się, by spojrzeć mu w oczy - że wciąż nie pogodziłeś się ze stratą Jane. Dopóki tego nie zrobisz, nie będziesz w stanie pokochać innej. Na razie nie masz nic do dania. I dlatego nie wyjdę za ciebie za mąż. Mocno ściągnął brwi. Nie odzywał się. Nie mógł wykrztusić słowa. - Jane nadal zajmuje ważne miejsce w twoim życiu. Ona zapomniała już o tym, co było, ale ty wciąż nie potrafisz uwolnić się od przeszłości. Rozumiem to. Może pewnego dnia się z tym uporasz. Dopóki jednak to się nie stanie, nie stworzysz dobrego, trwałego związku. Zamyślony przesypywał monety w kieszeni. - Kiedy przyjęli mnie na staż do tego szpitala - zaczął - Jane właśnie zaczynała występować w rodeo. Któregoś dnia spadła z konia i przywiezli ją do mnie. Od razu coś między nami zaiskrzyło. Można to chyba nazwać braterstwem dusz. Zacząłem w wolne dni oglądać ją na arenie, kiedy indziej wychodziliśmy gdzieś wieczorem. Z czasem stała się dla mnie bardzo ważna. Zaprzyjazniłem się z jej ojcem, który bardzo mi pomógł, gdy kupiłem ranczo i stawiałem pierwsze kroki jako hodowca bydła. Jane i ja znamy się bardzo długo. - Wiem. Jest bardzo ładna. Drew twierdzi, że ma dobre serce. - To prawda. - Pojadę już. Położył jej rękę na ramieniu. - Nigdy nie opowiadałem jej o moim ojcu. Zaskoczył ją. Nie sądziła, że mógłby coś ukrywać przed Jane. Spojrzała mu w oczy. Wpatrywał się w nią z takim skupieniem, jakby w myślach rozwiązywał skomplikowane zadanie matematyczne. - To dziwne, prawda? - zastanawiał się na głos. - Jest jeszcze coś bardziej zaskakującego, ale nie jestem jeszcze gotów o tym mówić. Zbliżył się do niej. Chciała się natychmiast odsunąć, powstrzymać go... Nie, wcale nie. Nie protestowała, kiedy zaczął ją całować, bardzo delikatnie i ostrożnie. Ledwie jej dotknął, otoczyła go ramionami, z radością witając znajomy ciężar i ciepło jego ciała. 103 W pewnej chwili coś mruknęła pod nosem. - Co takiego? - szepnął. - Ludzie patrzą... Uniósł głowę i rozejrzał się po parkingu. Rzeczywiście, wszędzie było mnóstwo gapiów. - A niech to... - zirytował się, niechętnie wypuszczając ją z objęć. - Jedzmy do mnie - zaproponował. Natychmiast pokręciła głową. Bała się, że za chwilę jej wola osłabnie. - Nie mogę. - Tchórz! - W porządku, nie mówię, że nie chcę - przyznała - ale tego nie zrobię. A niech cię wszyscy diabli! - rozzłościła się. - Nie wolno wykorzystywać ludzkiej słabości! - Oczywiście, że można - sprostował, uśmiechając się szelmowsko. - No, zrób wreszcie coś szalonego. Zaryzykuj. Postaw wszystko na jedną kartę. Traktujesz swoje życie jak laboratorium. Wszystko musi być zaplanowane, poukładane, przewidywalne. Chociaż raz w życiu przestań być taka ostrożna. - Nie potrafię być lekkomyślna - mruknęła. - I ty też nie powinieneś. - Ze smutkiem spojrzała w stronę wyjścia ze szpitala. Na podjezdzie stało dwoje ludzi: wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna i smukła blondynka. - To dla niej było to przedstawienie? - zapytała, wskazując ich ruchem głowy. - Nie wiedziałem, że tam stoją. - Jasne! - Roześmiała się z goryczą. Bez słowa wsiadła do samochodu i ruszyła w stronę domu. Kolana wciąż miała miękkie, ale wiedziała, że za chwilę znowu stanie na nogach tak pewnie jak zawsze. Wszystko wróci do normy. Trzeba tylko zapomnieć o Coltrainie, który niepotrzebnie burzy jej spokój. Cieszyła ją myśl, że za kilka dni opuści Jacobsville. 104 ROZDZIAA DZIESITY Ledwie zdążyła wejść do domu, zadzwonił telefon. - Jak tam? Ciągle jesteś roztrzęsiona? - dopytywał się Coltrain. Z trudem powstrzymała się, żeby nie rzucić słuchawką. - Czego chcesz? - Nie wiesz? Oczywiście tego, żebyś zaprosiła mnie na obiad w pierwszy dzień świąt. Nie chcę siedzieć sam przed telewizorem i jeść jakiegoś mrożonego świństwa. Wciąż była na niego wściekła, że kolejny raz zrobił z nich przedstawienie. Przez najbliższe tygodnie szpital będzie trząsł się od plotek. Co za szczęście, że będzie musiała znosić to tylko przez kilka dni. - Jedzenie z torebki wyraznie ci służy - stwierdziła z przekąsem. - Ale nie ma to jak domowa kuchnia. Przygotuję sos i sałatkę owocową. Ty upiecz indyka i ciasto. Zawahała się. Marzyła o tym, żeby spędzić z nim świąteczny dzień, jednak rozsądek podpowiadał jej, że jeśli ulegnie tej pokusie, będzie jej trudniej się z nim rozstać. - Nie bądz taka nieugięta - kusił przymilnym głosem. - Przecież tego chcesz. Wyjeżdżasz zaraz po pierwszym, więc to ostatnia szansa, żebyśmy pobyli razem. Co masz do stracenia? Szacunek do samej siebie, honor, cnotę, dumę wyliczała w myślach, głośno zaś powiedziała: - Niech ci będzie. Jakoś to przeżyję. - Pewnie, że tak! - Roześmiał się. - Będę u ciebie o jedenastej. Rozłączył się, zanim zdążyła zmienić zdanie. - Wcale tego nie chcę - mówiła do słuchawki. - Wiem, że robię okropny błąd i że będę tego żałować do końca życia. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że przemawia do kawałka plastiku. Zasmucona pokręciła głową. Naprawdę zaczyna tracić rozum przez tego człowieka. W wigilijny poranek poszła do sklepu po zakupy. Młoda kasjerka była jej pacjentką, więc wybijając ceny, przez cały czas uśmiechała się do niej przyjaznie. W koszyku Lou, oprócz obowiązkowego indyka znalazła się butelka wina oraz wszystko do przyrządzenia świątecznego obiadu. - Spodziewa się pani gości w święta? - zagadnęła ją dziewczyna. Lou zarumieniła się lekko. Kobieta, która za nią stała, leczyła się z kolei u Coltraina, wolała więc nie wchodzić w szczegóły. 105 - Nie, będę sama. Upiekę indyka, a to, czego nie zjem, zamrożę - tłumaczyła się. - Aha. - Dziewczyna nie kryła rozczarowania. - I sama pani wypije całą butelkę wina - oburzyła się ta za nią, zaglądając jej przez ramię do koszyka. - Pani jest lekarzem!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|