[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wiązywano większej wagi do widoków, dlatego podłużny budynek miał od tej strony tylko dwa małe okienka. - Dobrze - odparła cicho Lily. Machinalnie sięgnął po jej łokieć, by ją poprowadzić po wyboistej ścieżce, ale ona poszła przodem, jakby chciała mu przypomnieć, że od lat radzi sobie sama. 67 S R Zajęła miejsce na jednym końcu ławki, a on na drugim, zwrócony do niej przodem. Czy nareszcie usłyszy odpo- wiedzi na dręczące go od tylu lat pytania? - Jestem ci winna przeprosiny - bez wstępu powiedziała Lily. - Jest tyle spraw, o których chciałam pomówić z tobą po przyjezdzie, ale najpierw musiałam porozmawiać z sy- nem. - Rozumiem. Potwierdziły się jego przypuszczenia, że będzie chciała rozmawiać z nim o plotkach na temat tego, kto jest ojcem Jordana. Ogarnęło go przykre uczucie zawodu. Z drugiej strony, czego się spodziewał? Wyznań dozgonnej miłości? Oczyma wyobrazni ujrzał Lily, klęczącą u jego stóp i błagającą, by ją znów przyjął, ale natychmiast odpędził od siebie tę wizję. - Udał ci się chłopak. A co u niego? - zapytał. Na jej czole zarysowała się głęboka zmarszczka. - Jest, oczywiście, zdezorientowany. Ma dwanaście lat, więc siłą rzeczy rozumie, o co chodzi, ale nie wszystko. Na pewne sprawy jest jeszcze za młody. - Kurczowo zacisnęła dłonie. - Jestem ci wdzięczna, że nic mu nie powiedziałeś, tylko odwiozłeś go do domu. Steve wzruszył ramionami. - Oboje wiemy, że mnie to nie dotyczy. Lily zacisnęła usta i odwróciła wzrok. Lekki wietrzyk rozwiewał jej włosy. Steve przypomniał sobie, jak uwiel- biał przeczesywać palcami ich jedwabiste pasma i ukrywać w nich twarz. - Przepraszam cię za wszystkie przykrości, jakich ci 68 S R przysporzyłam - wyznała drżącym głosem. - To nie było z mojej strony fair. Boże, jakie to trudne. Był pewny, że dawno mu wy- wietrzała z głowy, a tymczasem ogarnęła go nieprzeparta chęć, by jej dotknąć. Zły na siebie, spróbował skupić się na rozmowie o chłopcu, który nie jest jego synem. - Nic z tego, co się wtedy wydarzyło, nie było fair - przyznał. - Dlaczego wyjechałaś bez pożegnania? - Pytanie to nękało go od lat. Lily zacisnęła powieki. Spod jej długich czarnych rzęs spłynęła pojedyncza łza. O, nie! Nie z nim takie sztuczki! Zacisnął usta i patrzył, jak łza stacza się po jej delikatnym policzku. Przypomniał sobie, jak kiedyś scałowywał jej łzy po kąśliwej uwadze koleżanki. - To było tak dawno - odezwała się po chwili. - Nie ma sensu do tego wracać. Ta odpowiedz jeszcze bardziej go wzburzyła. - Nie ma sensu?! - Chwycił ją za ramiona i przyciągnął tak blisko, że niemal stykali się nosami. - Przez tyle lat próbowałem doszukać się w tym jakiegokolwiek sensu - rzucił przez zęby. - Jak śmiesz?! Uważasz, że takiemu pro- stakowi jak ja nie warto niczego tłumaczyć? Za kogo ty się masz? Zobaczył, jak zdumiona, szeroko otwiera oczy i usiłuje się odsunąć. Przez myśl przemknęło mu, że może nie jest do końca w porządku. Jednak ona nie ma prawa tak go traktować, gdy domaga się paru należnych mu wyjaśnień! Złamała mu przecież serce i podeptała jego dumę. Dlaczego to zrobiła, dlaczego?! - Puść mnie... - wyszeptała drżącymi wargami. 69 S R Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że zachowuje się jak skończony gbur, czego nienawidził. Przecież strasząc ją, niczego nie osiągnie. Ale właściwie, co ma do stracenia? Nie, nie puści jej. Za nic na świecie. Ulegając pokusie, która w nim narastała od chwili, kie- dy ujrzał Lily wchodzącą do baru, nachylił się i zaczął ją całować. 70 S R Rozdział 5 Steve położył dłonie na obnażonych ramionach Lily. Gdy dotknął ustami jej warg, wzdrygnęła się, zaszoko- wana. Chciała się wyrwać, wygłosić kąśliwą uwagę, ale on, jakby odgadując jej zamysły, przytrzymał jej podbródek, musnął ustami delikatną skórę, a potem językiem rozchylił jej wargi. Znajomy zapach i smak pocałunku obudziły w Lily dawno stłumioną namiętność. Niezdolna oprzeć się gwał- townej fali uczuć, zarzuciła mu ręce na szyję. A potem, wczepiona palcami w jego włosy, zaczęła z zapamiętaniem oddawać pocałunki. Z jego gardła wyrwał się zwierzęcy pomruk. Odgłos ten podziałał na Lily jak wiadro zimnej wody. Co się z nią dzieje? Co ona najlepszego wyprawia? Przerażona, że tak łatwo mu uległa, odskoczyła, wy- swobadzając się z uścisku. Policzki jej płonęły. - Co ty sobie właściwie wyobrażasz? - Roztrzęsiona, ze- rwała się na równe nogi i otarła dłonią usta, jakby chciała zmyć z nich ślady jego warg. 71 S R Zamierzona obelga okazała się celna. Steve wstał i spoj- rzał na nią z góry. - Nie zamierzam przepraszać. - Przeszył ją wzrokiem. Przecież to widać, że rozpaczliwie pragniesz być całowana. Rozwścieczył Lily po części dlatego, że rzeczywiście trafił w sedno. - Może i tak, ale na pewno nie przez ciebie - odcięła się. - Czyżby mężczyzni w Kalifornii przestali ci się podo- bać, bo żaden nie sprostał twoim wymaganiom? - rzucił złośliwie. - Przyznam, że mnie to dziwi. Dotknięta do żywego, uniosła dumnie głowę i oznaj- miła dobitnie: - Wręcz przeciwnie. Ja i mój syn poznaliśmy tam wspa- niałego mężczyznę. Gdyby nie jego niespodziewana śmierć, nadal bylibyśmy razem. Zobaczyła błysk zaskoczenia w jego oczach, zanim je przymknął. - Lily, przepraszam - powiedział cicho. - Nie wiedzia- łem. - Bo i skąd miałbyś wiedzieć? - rzuciła gniewnym to- nem, nie zwracając uwagi na rękę wyciągniętą do zgody oraz jego szczere współczucie. - Przecież mnie nie znasz. I niech tak lepiej zostanie. Zwłaszcza po tej twojej de- monstracji brutalnego męskiego szowinizmu. Miała świadomość, że oskarża go niesłusznie, bo całą sobą uczestniczyła w tym pocałunku. Jeżeli teraz się nie wycofa, gotowa popełnić jeszcze większe głupstwo, na przykład rzuci mu się w ramiona. 72 S R - Trzymaj się z daleka ode mnie i od mojego syna! - ostrzegła i odeszła zdecydowanym krokiem. Zniknęła za rogiem budynku. Dopiero gdy dotarła do samochodu, zerknęła dyskretnie przez ramię, ale Steve'a już nie było. Może skoczył z rozpaczy do zatoki, powie- działa ironicznie sama do siebie. Palce drżały jej tak, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|