[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zrobić...
- Bardzo bym chciała. - Jennifer zwraca się w stronę matki. - Chcę, żeby było
tak, jak ona powiedziała. Tak właśnie chcę.
Pani Harris przenosi spojrzenie z sukni na córkę i z powrotem. A potem
śmieje się krótko i mówi:
- No dobrze! Jak sobie chcesz! Jeśli to wypadnie taniej niż nowa suknia...
- Tak - wtrąca się madame Henri. - Będzie taniej, oczywiście. Jeśli młoda
dama zechce pójść ze mną do przymierzalni, od razu wezmiemy miarę do przeróbek...
Jennifer potrząsa włosami i bez jednego słowa idzie za madame Henri do
przymierzalni.
- Och! - woła pani Harris, zerknąwszy na zegarek. - Muszę wyjść i dorzucić
drobne do parkometru. Przepraszam bardzo...
Szybkim krokiem wychodzi z zakładu. Jak tylko zamykają się za nią drzwi,
monsieur Henri obraca się w moją stronę i pokazuje trzymaną w rękach pożółkłą
suknię, a potem mówi z wahaniem:
- Bardzo dobrze radzisz sobie z, hm, klientkami.
- Och! - wzdycham skromnie. - Cóż, z tą poszło łatwo. Wiem dokładnie, co
czuła. Sama mam starsze siostry.
- Rozumiem. - Monsieur Henri spogląda na mnie bystro. - Jestem ciekaw, czy
igłą pracujesz równie skutecznie, jak językiem.
- Przekona się pan - mówię i zabieram suknię z jego rąk.
ROZDZIAA 9
Nic nie przemieszcza się prędkością większą niż światło,
może za wyjątkiem złych nowin, które rządzą się własnymi prawami.
Douglas Adams (1952 - 2001), brytyjski pisarz i autor sztuk radiowych
Recepcjonistka?
Tak właśnie reaguje Luke, kiedy dzielę się z nim nowinami. Raz wreszcie to
on wrócił do domu wcześniej niż ja i szykuje obiad - coq - au - - vin. Jedna z wielu
zalet posiadania chłopaka, który jest pół - Francuzem, to jego umiejętności kulinarne
znacznie wykraczające poza hamburgera z serem. Poza tym umie całować.
- Dokładnie tak - mówię. Siedzę na wyściełanym jedwabiem stołeczku w
korytarzyku między kuchnią a salonem połączonym z jadalnią.
- Ale... - Luke nalewa nam po kieliszku cabernet sauvignon, a potem podaje
mi kieliszek. - Czy ty... Nie masz przypadkiem zbyt wysokich kwalifikacji, żeby
pracować jako recepcjonistka?
- Jasne. Ale w ten sposób będę mogła popłacić rachunki i nadal zajmować się
tym, co kocham, a przynajmniej przez część dnia. Skoro nie poszczęściło mi się,
kiedy próbowałam znalezć jakieś płatne zajęcie w tej branży.
- To zaledwie miesiąc - powiada Luke. - Może powinnaś była dać sobie nieco
więcej czasu na szukanie.
- Hm. - Jak mam mu to wyjaśnić, nie ujawniając faktu, że jestem bez grosza
przy duszy? - No cóż, daję sobie czas. Jeśli znajdzie się coś lepszego, oczywiście, że
będę mogła odejść.
Tyle że wcale nie chcę. A przynajmniej odchodzić z pracy u monsieur
Henriego. Bo zaczyna mi się tam podobać. Zwłaszcza teraz, kiedy wiem już, kim jest
Maurice - rywalem wśród  dyplomowanych specjalistów od sukien ślubnych i
właścicielem niejednego, ale czterech zakładów w całym mieście, który podkrada
klientów monsieur Henriemu, mamiąc ich obietnicami nowych chemicznych
środków, które potrafią usunąć plamy po tortach ślubnych i winie (żadne takie środki
nie istnieją), i który liczy klientom zbyt wysokie ceny nawet za najprostsze przeróbki,
a za mało płaci swoim dostawcom i pracownikom (chociaż nie wiem, jak miałby
płacić im mniej, niż monsieur Henri płaci mnie).
Co gorsza, Maurice wyciera sobie gębę monsieur Henrim i każdej pannie
młodej w mieście opowiada, że Jean Henri chce przejść na emeryturę i wyjechać do
Prowansji, więc w każdej chwili może zdecydować się zamknąć zakład, który i tak
podupada - w czym jest zresztą sporo prawdy, jak wnioskuję z prywatnych rozmów
państwa Henrich, które rozumiem, chociaż oni nie są tego świadomi.
Jak by tego wszystkiego było jeszcze mało, do państwa Henrich dotarła
plotka, jakoby Maurice planował otwarcie w mieście kolejnego zakładu... I to
naprzeciwko ich pracowni, po drugiej stronie ulicy! Z eleganckimi czerwonymi
markizami i dopasowanym do nich czerwonym chodnikiem przy frontowym wejściu
(tak!), z czym państwo Henri nijak konkurować nie mogą... Nie przy tych prostych, a
przecież gustownych wystawach we frontowych oknach i skromnej fasadzie domu.
Nawet gdyby jutro zadzwonili z Instytutu Kostiumu Historycznego,
zamierzam zostać u monsieur Henriego. Za bardzo się zaangażowałam, żeby odejść.
- No cóż. - Luke ma powątpiewającą minę. - Jeśli to cię uszczęśliwi...
- Owszem - mówię. A potem odchrząkuję. - Wiesz, Luke, nie każdy jest
stworzony do takiej tradycyjnej pracy od dziewiątej do piątej. Nie ma nic złego w
przyjęciu pracy, do której ma się zbyt wysokie kwalifikacje, jeśli możesz za to
opłacić rachunki i zająć się w wolnym czasie robieniem tego, co cię naprawdę
pociąga. O ile rzeczywiście będziesz się zajmować tym, co lubisz, i nie przeznaczysz
całego wolnego czasu na oglądanie telewizji.
- Słuszna uwaga - kwituje Luke. - Spróbuj tego i powiedz mi, co o tym
myślisz.
Wyciąga łyżkę, na której jest odrobina sosu spod coq - au - vin.
- Przepyszne - mówię, a serce chyba mi pęknie z radości. Mam chłopaka,
który mnie kocha... I który jest rewelacyjnym kucharzem. A ja mam pracę, którą
uwielbiam. I znalazłam sposób, żeby zapłacić czynsz za to wypasione mieszkanie, w
którym mieszkam.
Nowy Jork okazuje się wcale nie taki zły. Może nie stanę się jednak kolejną
Kathy Pennebaker z Ann Arbor.
- Aha. W sobotę wieczorem spotykamy się z Chazem i Shari. %7łeby uczcić
moją nową pracę. A poza tym od wieków ich nie widzieliśmy. Może być?
- Może być - odpowiada Luke - i to jak najbardziej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl