[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szczeniakiem? Tylko tego mi brakowało. Znowu miałam ochotę się rozpłakać, ale się
powstrzymałam.
Za szybami oranżerii pojawił się księżyc. Był przeogromny i jasny. Ileż to razy słyszałam
stwierdzenie, że jesteśmy niczym, a teraz je sobie przypomniałam. Schroniłam się między
dwiema wielkimi roślinami o tropikalnym wyglądzie i odniosłam zdumiewające wrażenie, że w
każdej chwili ich wielkie liście oplotą mnie i pożrą. Miały w sobie coś ludzkiego, wydawały
dźwięki, jakby oddychały. Nie było to przywidzenie. Tempo oddechu przyspieszyło, a ja się
odwróciłam i zobaczyłam przyglądającego mi się uważnie Węgorza. Światło księżyca
uwydatniało potwornie błyszczące oczy. Zadrżałam i podeszłam w stronę stołu, na którym leżały
prezenty, żeby się od niego oddalić, ale stało się coś przeciwnego. Całym ciałem musiałam otrzeć
się o niego, żeby ominąć kaktus, miałam wybór, jakimi kolcami wolę się zranić. On się nie
poruszył, obserwował, jak to robię, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. Szkoda, że nie
mogłam stać się niewidzialna, zniknąć, nie, dalej musiałam tu być.
– Dlaczego tutaj zostałaś? Nie wypijesz kieliszka?
Psiak zaskomlał głośno i ni stąd, ni zowąd zaszczekał z całych sił.
– Nie mogę pić alkoholu.
Skoro tylko to powiedziałam, od razu pożałowałam, stałam się zbyt podatna na zranienie.
Nie podobał mi się sposób, w jaki jego śliskie oczy spojrzały w dół na mój brzuch. Nie musiałam
mu tego mówić i zacisnęłam wargi, nie zamierzając więcej ich otworzyć. Jego nie obchodziło,
czy zostanę, czy nie w oranżerii. Wyjęłam Kuleczkę z koszyka i przysunęłam ją do twarzy, a ona
mnie polizała. Należała jej się butelka. Liczyłam na to, że Karin zajmie się jego potrzebami,
myślałam, że pies dostarczy jej rozrywki, a teraz okazało się, co na siebie samą sprowadziłam.
– Lubisz psy? – zapytałam go.
– Popełniłaś straszne głupstwo – odparł – i sądzę, że nawet tego nie wiesz. Kto ci doradził
podarowanie tego psa Karin?
Już powiedziałam więcej, niż powinnam. Ani w głowie mi było wspomnieć Juliána.
– To był przypadek. Ten mi się najbardziej podobał. A teraz okazuje się, że Karin nie lubi
zwierząt. I nie wiem, co mam z nim zrobić.
Patrzył na mnie, starając się zrozumieć, o co mi chodzi. A ja wyjęłam kwiat, który wpięłam
we włosy, dość miałam kwiatów. Wrzuciłam go do jakiejś doniczki.
– Wyświadczę ci przysługę, zabiorę psa, ja go wychowam, a w zamian pewnego dnia
umówisz się ze mną, okey?
Co było trudniejsze, zaopiekować się szczeniakiem, czy znosić przez całą kolację jego
towarzystwo i te oczy przed sobą?
Oddałam mu psa w koszyku.
– Poczekaj – powiedział, odchodząc lekkim krokiem.
Niemal nie miałam czasu, żeby zastanowić się nad sytuacją, gdyż zaraz wrócił z mlekiem w
miseczce. Kuleczka wypiła je, a mnie niemal było żal się jej pozbywać. Pomyślałam, że
najpewniej jutro już mnie nie będzie w tym domu.
– Nie skrzywdź go – powiedziałam.
– Za kogo ty mnie masz? – Spojrzał na zegarek. – Zrobiło się późno.
Skierował się do wyjścia z koszykiem zwisającym w ręce i po chwili usłyszałam silnik
samochodu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl