[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przytrzymała je, aby Luke mógł wynieść ciało Briony na zewnątrz. Delikatnie ułożył je na
trawie. Teraz przynajmniej może zobaczyć gwiazdy, pomyślał i nagle uświadomił sobie, że to
bez sensu. Briony przecież nic nie widziała. I już nigdy nie zobaczy-
Za nimi rozległy się odgłosy kroków. - Tu nie wolno wchodzić zawołał strażnik w
skafandrze ochronnym. - Zresztą od dawna obowiązuje godzina policyjna. Powinniście być w
domu.
Luke odsunął się, aby strażnik mógł zobaczyć ciało.
- Znalezliśmy ją kościele, jestem synem pastora. Przyszedłem zabrać parę rzeczy z plebani, a
potem wstąpiliśmy na chwilę do kościoła. - Przełknął ślinę. - Leżała na podłodze. - Kłamstwo
spłynęło z jego ust z łatwością, która go zaskoczyła.
- Już wezwaliśmy karetkę - dodała Eve.
- Odejdzcie od niej. Ale już! - rozkazał strażnik. - Najprawdopodobniej to ofiara epidemii, a
wy nie jesteście w żaden sposób zabezpieczeni. Zejdzcie na chodnik i nałóżcie maski. -
Wręczył im trzy maseczki, dokładnie takie same jak te, które Eve dostała od mamy.
Luke wzdrygnął się na myśl o zostawieniu Briony z nieznajomym, ale nie miał wyboru.
Razem z Eve i Jess wykonał polecenie.
- To już drugi raz dzisiaj - powiedziała Jess, gdy na końcu ulicy błysnęły niebieskie światła
ambulansu, - Wydaje mi się że dopiero co wzywałam ich do Seana. Usiadła na krawężniku ze
zwieszonymi smętnie ramionami.
- Dobrze ci się wydaje - stwierdziła Eve. - Przygotujcie się na przesłuchanie. Jest też
radiowóz.
Luke'owi nie było łatwo po raz drugi opowiedzieć tę historię. Gdy dotarł do momentu, w
którym natknęli się na Briony w kościele, poczuł się tak, jakby wrócił do krypty i znów ją
odnalazł, czuł ciężar jej zimnego, sztywnego ciała w ramionach. Wtedy jego głos się załamał.
Musiał kilka razy przełknąć ślinę, aby móc kontynuować. Jess zaczęła płakać, a Eve owinęła
się ciasno ramionami, jakby się bała, że zaraz rozpadnie się na kawałki.
- To na razie wystarczy - stwierdził policjant, gdy Luke podał podstawowe fakty. |Zawiozę
was do domów. Jest już po godzinie policyjnej, Rodzice na pewno was szukają. - Otworzył
drzwi do radiowozu, a Luke, Eve i Jess wsiedli do środka.
Nie było szans, żeby zdołali się wymknąć tej nocy. A to oznaczało, że przez kilka kolejnych
godzin Amunnic będzie się żywił nie niepokojony. Luke poczuł mdłości, gdy sobie to
uświadomił. Czy demon zabije kolejną osobę przed świtem?
Jess, wyglądasz jak śmierć. Eve musiała się ugryzć w język, żeby nie wypowiedzieć tej myśli
na głos, gdy następnego ranka dotarła do domu przyjaciółki. Na de bladej twarzy róż i
szminka Jess wyglądały jaskrawo jak makijaż klauna, a w jej oczach nie było ani śladu
zwykłego ożywienia.
- Gdzie jest Luke? - zapytała od razu. - Musimy się brać do roboty. - Już się zabieramy!-
uspokoiła ją Eve. - I Luke też. Pomyślał, że możemy najpierw potrzebować trochę czasu tylko
we dwie. Wiem, że wizyta u Setha była okropnym przeżyciem.
Jess kiwnęła głową.
- Tak jak odnalezienie Briony. Czy Luke dobrze się czuje? A ty?
- Na tyle, na ile to możliwe.
- Muszę się napić soku. Nie jestem w ogóle głodna, ale gardło wyschło mi na wiór, Chcesz
trochę? Albo nie, może to dzień gorącej czekolady? - To tydzień gorącej czekolady -
powiedziała Eve, idąc za przyjaciółką do kuchni.
- Boże, Peter. Jeszcze nie ma dziesiątej, a ty już jesz Jody? - zawołała Jess, Jej młodszy brat
siedział przy kuchennym stole, pałaszując wiśniowy przysmak prosto z kartonu.
- Muszę - odparł Peter. - A jeśli odetną prąd? Nie przerywał pakowania lodów do ust.
- Jak chcesz. - Jess podeszła do spiżarki, w której stały chyba wszystkie możliwe produkty
spożywcze, i wyjęła puszkę meksykańskiej czekolady. Pycha. Gorąca czekolada była
najlepszym lekarstwem na chandrę. Meksykańska czekolada, ciemna i intensywnie
cynamonowa, była po prostu najlepsza na wszystko.
- Gorąca czekolada, gdy na zewnątrz jest ponad trzydzieści dwa stopnie. A zachowujesz się
tak jakbym to ja miał świra. - Peter przesadnie pokręcił głową.
Eve usiadła obok niego. Na środku stołu leżał plik błyszczących broszur biura podróży Ich
matki postanowiły zaplanować tym razem podwójne rodzinne wakacje. Dzieliły ich od tego
jeszcze cale miesiące, ale mamy stwierdziły, ze dobrze im zrobi jeśli będą mieć miłą
perspektywę, gdy w Deepden dzieją się te wszystkie straszne rzeczy.
- Peter! - Na progu pojawiła się mama Jess. Potrzebuję twojej pomocy. - Miała nieco zaspany
głos. Pomachała na niego ręką - Do sklepu. Natychmiast.
- Idę, idę. - Pieter chwycił lody i łyżeczkę i powoli wyszedł z kuchni, U wyszedł z kuchni,
przystając tylko na chwilę, aby poklepać Eve przyjacielsko po głowie.
- Och, zaczekajcie! - zawołała Jess. - Mamo, nie wzięłaś torebki. Daleko nie zajedziecie bez
kluczyków.
Pani Meredith wróciła do kuchni niepewnym krokiem.
- Ach, tak. - Torebka leżała na blacie, ale mama Jess tego nie zauważyła. Eve podniosła torbę
i jej podała. Pani Meredith zacisnęła palce na pasku, zamiast przewiesić go przez ramię, a
potem wyszła, nawet nie mówiąc im do widzenia.
- Oby mama nie zachorowała - powiedziała Jess. - Dziwnie się zachowuje, nie sądzisz?
Eve zgadzała się w pełni, ale nie chciała jeszcze bardziej straszyć przyjaciółki. Wystarczy, że
Seth się zaraził.
- Może troszkę - powiedziała swobodnie. -Pewnie się nie wysypia. Tak jak moja mama.
Bierze strasznie dużo nadgodzin w szpitalu, a kiedy wraca do domu, w ogóle nie potrafi się
zrelaksować. Nie może usiedzieć w miejscu.
Jess nalała mleka do rondelka.
- A jak ci się mieszka z Lukiem? Czy to ... Przerwał jej dzwonek do drzwi. - Już jestem -
krzyknął Luke. - Mogę wejść? - Jasne, Jesteśmy w kuchni - zawołała Jess. - Pózniej ci
powiem -ucięła temat Eve. Jej wzrok powędrował w kierunku broszur -Będzie wspaniale -
powiedziała na głos. - Willa w Praiano. Zapierające dech w piersiach wybrzeże Amalfi. Taras.
Prywatna plaża. Piec do pizzy. I może nawet przekonamy
rodziców, żeby zabrali nas do Paryża. Chociaż na weekend.
- Rany, to geny - oznajmił Luke, ignorując fakt, ze Eve go ignoruje. Gdy wychodziłem od
Eve, wasze mamy dyskutowały dokładnie o tym samym. Chociaż skłaniały się chyba ku
Argentynie. Mówiły coś o winnicach.
- Co? - zapytała Eve.
- Teraz? - Jess zmarszczyła brwi.
- No. Powiedziały, że zamierzają spędzić całe pół godziny na planowaniu wakacji i na ten
czas całkiem zapomnieć o epidemii. Niezły pomysł. - Ale ... - zaczęła Jess.
- To nie była mama Jess. Ona dopiero co stąd wyszła -| wtrąciła Eve.
- Znam mamę Jess - utrzymywał Luke. - To była ...- Urwał nagle.
Eve cała krew odpłynęła z twarzy.
- Mama Jess nie mogła być w dwóch miejscach naraz.
Jess chwyciła słuchawkę i wykręciła numer. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl