[ Pobierz całość w formacie PDF ]

oskarżonego przemawiały okoliczności zdarzenia.
Nie bez znaczenia było więc przekonanie opinii publicznej, a obecnie chy-
ba nikt w promieniu stu kilometrów od Biloxi nie miał najmniejszych wątpliwo-
ści, że Patrick rzeczywiście kogoś zamordował, żeby upozorować własną śmierć
i w ukryciu poczekać na dogodną okazję zgarnięcia dziewięćdziesięciu milionów
dolarów. Z pewnością dałoby się znalezć ludzi, którzy mu szczerze zazdrościli,
gdyż sami bardzo by pragnęli rozpocząć nowe życie ze zmienionym nazwiskiem
i kupą forsy na koncie. Niewielkie były jednak szanse, że tylko tacy zasiądą w ła-
wie przysięgłych. Większość mieszkańców stanu, jak należało wnioskować z plo-
tek krążących wśród prawników oraz opinii wyrażanych w barach i kawiarniach,
gotowa była uznać Lanigana za winnego i wysłać go do więzienia. Na szczęście
tylko nieliczni optowali za karą śmierci, gdyż ta była niejako zarezerwowana dla
gwałcicieli czy zabójców gliniarzy.
Niemniej bardzo ważnym problemem wydawało się teraz bezpieczeństwo Pa-
tricka. Teczka z dokumentami na temat Lance a, którą poprzedniego wieczoru
Leah przekazała mu w innym pokoju hotelowym, pozwalała stworzyć sobie ob-
raz niepozornego raptusa z wyraznymi skłonnościami do stosowania przemocy.
Uwielbiał się bawić bronią palną, w przeszłości został postawiony w stan oskar-
żenia za bezprawny handel rewolwerami na czarnym rynku, tyle że w toku do-
chodzenia wycofano stawiane mu zarzuty. Oprócz trzyletniego wyroku za prze-
myt narkotyków ciążył na nim wyrok dwóch miesięcy aresztu za udział w brutal-
nej bójce w jakimś barze w Gulfport, którego wykonanie zawieszono z powodu
braku wolnych miejsc w więzieniu. Ponadto był jeszcze dwa razy aresztowany,
najpierw za udział w innej bójce, pózniej za prowadzenie samochodu w stanie
nietrzezwym.
A z drugiej strony przystojny Lance odznaczał się olbrzymim urokiem osobi-
stym. Potrafił być szarmancki, czym zjednywał sobie serca kobiet. Umiał się ele-
gancko ubrać i prowadzić rozmowy w towarzystwie dystyngowanych osób. Wy-
glądało jednak na to, że jego przystosowanie do życia w społeczeństwie okreso-
wo zanika. Sercem był chyba zawsze na ulicy, w mrocznych i brudnych zaułkach,
gdzie mógł obcować z lichwiarzami, bukmacherami, paserami czy handlarzami
narkotyków, a więc średnią klasą lokalnego świata przestępczego. Tam miał swo-
172
ich przyjaciół, najczęściej tych, z którymi wychowywał się od wczesnej młodości.
Nimi również Patrick się zainteresował, w teczce bowiem znalazło się kilkanaście
dosyć obszernych biografii jego najlepszych kumpli, a wszyscy mieli kryminalną
przeszłość.
Sandy, początkowo traktujący lęki Patricka jako objaw paranoi, zaczynał teraz
podzielać jego obawy. Mało jednak wiedział o świecie przestępczym, chociaż spe-
cyfika wykonywanego zawodu kilkakrotnie zmuszała go do nawiązywania kon-
taktów z kryminalistami. Mimo to był dogłębnie przekonany, że za pięć tysięcy
dolarów rzeczywiście można wynająć płatnego zabójcę. Tu, na południowym wy-
brzeżu, cena prawdopodobnie była jeszcze niższa.
Nie ulegało zaś wątpliwości, że Lance bez trudu może zdobyć owe pięć tysię-
cy. Miał też idealny wręcz motyw do usunięcia Patricka. Polisa ubezpieczeniowa,
na mocy której Trudy uzyskała dwa i pół miliona dolarów, obejmowała wszyst-
kie rodzaje zgonu z wyjątkiem samobójstwa. A zatem śmierć wskutek umyślnego
zabójstwa musiała zostać potraktowana tak samo jak poniesiona w wypadku sa-
mochodowym czy też z powodu ataku serca.
Sandy nie czuł się najlepiej w tej części stanu. Nie znał tutejszych szeryfów
i ich zastępców, sędziów, urzędników sądowych oraz kolegów z palestry. Podej-
rzewał jednak, że między innymi właśnie z tego powodu Patrick wybrał jego.
Podczas rozmowy telefonicznej szeryf Sweeney potraktował go dość obceso-
wo. Rzekł wprost, że jest bardzo zajęty, a rozmowy z prawnikami to najczęściej
zwykła strata czasu. Zgodził się jednak poświęcić mu parę minut o wpół do dzie-
siątej. Sandy przyjechał nieco wcześniej, toteż poczęstował się kawą z wielkiego
ekspresu stojącego obok lodówki. Wokół niego krzątali się funkcjonariusze biura
szeryfa, z aresztu na tyłach budynku dobiegały różne hałasy. Sweeney wpadł na
niego w korytarzu i poprowadził szybko do swego gabinetu, spartańskiego poko-
iku umeblowanego podniszczonymi, najtańszymi sprzętami, z szeregiem wybla-
kłych fotografii polityków na ścianie.
 Proszę usiąść  rzucił, wskazując mu rozchwierutane krzesło.
Sandy ostrożnie przysiadł na brzeżku. Sweeney zajął miejsce za biurkiem.
 Pozwoli pan, że będę nagrywał?  Nie czekając na odpowiedz, włączył
wielki szpulowy magnetofon stojący pośrodku biurka.  Rejestruję wszystkie
rozmowy.
 Proszę bardzo  mruknął Sandy, gdyż nie miał wyboru.  Dziękuję, że
znalazł pan dla mnie czas.
 Nie ma za co.
Nawet się nie uśmiechnął. Zarówno każdy jego gest, jak i mina świadczyły
dobitnie, że jest bezgranicznie znudzony. Przypalił papierosa i pociągnął łyk pa-
rującej kawy z plastikowego kubeczka.
173
 Przejdę od razu do rzeczy  zaczął Sandy, jakby chciał dać do zrozumie-
nia, że mógłby podjąć dyskusję o pogodzie.  Dostałem anonimową wiadomość,
iż życie Patricka jest prawdopodobnie zagrożone.
Brzydził się kłamstwem, lecz w tych okolicznościach musiał realizować plan
ułożony przez jego klienta.
 A komu by zależało na informowaniu pana o tym, co może grozić pańskie-
mu klientowi?
 Korzystam z pomocy prywatnych detektywów przy zbieraniu materiałów.
Pochodzą stąd, znają więc mnóstwo ludzi. I jeden z nich przekazał mi plotki, jakie
wpadły mu w ucho. Nie ma w tym niczego nadzwyczajnego.
Sweeney przyjął wyjaśnienie z kamienną twarzą. W zamyśleniu palił papie-
rosa. W ciągu ubiegłego tygodnia on sam słyszał dziesiątki przeróżnych plotek
na temat wyczynów Lanigana, w końcu ostatnio ludzie prawie nie mówili o ni-
czym innym. A wiele z tych plotek dotyczyło także ewentualnego zamachu na
życie Patricka. Szeryf doszedł jednak do wniosku, iż znacznie lepiej zna miejsco-
we środowiska przestępcze od adwokata, zwłaszcza że ten pochodził z Nowego
Orleanu. Postanowił więc oddać mu inicjatywę.
 Padło jakieś nazwisko?
 Tak. Człowiek nazywa się Lance Maxa. Zapewne zna go pan.
 Owszem.
 Zajął miejsce Patricka u boku Trudy zaraz po pogrzebie.
 Można by powiedzieć, że to Patrick na krótko zajął miejsce Lance a 
wtrącił Sweeney, uśmiechając się wreszcie.
W jego przekonaniu Sandy rzeczywiście niewiele wiedział, na pewno mniej
od niego.
 Domyślam się, że zna pan historię związku Trudy i Lance a  odparł nieco
ośmielony McDermott.
 Zgadza się. Jest ona znana chyba wszystkim tutejszym mieszkańcom.
 Tak myślałem. Zatem wie pan również, że Lance to nieciekawy typek,
a według plotek szuka obecnie płatnego zabójcy.
 Za ile?  rzucił sceptycznie szeryf.
 Tego nie wiem, w każdym razie ma pieniądze, podobnie jak doskonały
motyw.
 Do mnie też dotarły podobne wieści.
 To świetnie. I co pan zamierza?
 W jakiej sprawie?
 Zapewnienia memu klientowi bezpieczeństwa.
Sweeney westchnął głośno, jakby z trudem się pohamował od wybuchu złości.
 Przecież Lanigan przebywa na terenie bazy wojskowej, jest pod ochroną
dwóch moich ludzi oraz agentów FBI. Nie sądzę, aby potrzebne były ostrzejsze
środki bezpieczeństwa.
174
 Wcale nie zamierzałem dyktować, jak powinien pan wykonywać swoje
obowiązki, szeryfie.
 Naprawdę? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl