[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Droga pani Babbacombe - zagadnął ją lord Dewhurst - czy słyszała pani, że na jutro Marguerite zapowiedziała poszukiwanie skarbów? - Poszukiwanie skarbów? - powtórzyła Lucinda. Zastanowiła się, czy tego rodzaju zabawa, w tym towarzystwie, może mieć niewinny charakter. Nie wypowiedziała jednak żadnego komentarza. Korzystając z tego, że ktoś podsunął jej słodki sos, sięgnęła po niego z pogodnym uśmiechem na twarzy. Czyniąc to, zauważyła spojrzenie Harry'ego. Pomimo odległości, jaka ich dzieliła, wyczuwała jego irytację i napięcie - poznawała je po sposobie, w jaki trzymał kieliszek. Z promiennym uśmiechem odwróciła się w stronę pana Ormesby'ego. Obiad się skończył i damy udały się do salonu. Dżentelmeni, którzy nie mieli ochoty pić portwajnu we własnym gronie, podążyli za nimi. - Pierwszy wieczór jest zwykle bardzo spokojny - poinformował Lucindę pan Ormesby. - Pozwala to gościom... poznać się nawzajem, jeżeli pani rozumie, co mam na myśli. - Tak właśnie jest. - Lord Asterley przyłączył się do nich. - Jutro oczywiście całe towarzystwo będzie bardziej ożywione. Planujemy zacząć od wiosłowania na jeziorze, a potem przejść do poszukiwania skarbów. Marguerite wszystko zorganizowała. Poszukiwanie odbędzie się oczywiście w ogrodzie. - Tu uśmiechnął się niewinnie do Lucindy. -Jest tam mnóstwo zakamarków, w których można znalezć skarby. Zaczynamy naturalnie dopiero po południu. Zniadanie jest o dziesiątej, dzięki czemu wszyscy mogą się porządnie wyspać. Lucinda zakonotowała sobie, że tuż po dziesiątej musi już być w drodze. Nie wiedziała jeszcze, jak się wytłumaczy, ale postanowiła, że coś wymyśli jutro rano. Konwersacja obracała się wokół czekających całe towarzystwo rozrywek, naturalnie tych wspólnych. A co do innych, to Lucinda coraz wyrazniej uświadamiała sobie, że w związku z nimi obecni wymieniają znaczące spojrzenia, spoglądając równocześnie w jej stronę. Czynili to zwłaszcza pan Ormesby, lord Asterley oraz lord Dewhurst. Po raz pierwszy od przyjazdu poczuła się nieswojo. Przy czym nie tyle obawiała się o własną cnotę, ile bała się niewygodnych sytuacji, w których może się znalezć. W pewnym momencie, gdy Marguerite odwołała pana Ormesby'ego i lorda Asterleya, prosząc, by pomogli jej częstować gości herbatą, Lucinda znalazła wolne krzesło w sąsiedztwie szezlonga, na którym siedziała dama w jej wieku. Lucinda przypominała ją sobie mgliście z jakiegoś przyjęcia w stolicy. - Jestem lady Coleby... to znaczy Millicent. - Kobieta podała Lucindzie filiżankę. - Miło mi powitać nową członkinię naszego kółka. Lucinda w odpowiedzi uśmiechnęła się niepewnie, zastanawiając się równocześnie, czy przypadkiem nie powinna była wyjechać stąd już trzy godziny temu, nie zwracając uwagi na szum, jaki by powstał wokół jej wyjazdu. - Czy dokonała już pani wyboru? - zapytała lady Coleby, unosząc pytająco brwi. Lucinda zamrugała, nie rozumiejąc. - Wyboru? - Spośród dżentelmenów - wyjaśniła lady Coleby z szerokim gestem dłoni. " Lucinda miała zakłopotaną minę. - Ach... zapomniałam. Pani jest tu nowa. - Lady Coleby pochyliła się w jej stronę. - To jest bardzo proste. Dama decyduje, który z dżentelmenów podoba jej się najbardziej. Może to być jeden z panów albo dwóch czy trzech, jeżeli ktoś sobie życzy. A potem trzeba im dać znać... dyskretnie oczywiście. Nie trzeba robić niż więcej... to wszystko jest cudownie zorganizowane. Lucinda upiła łyk herbaty. - No cóż... nie jestem pewna. - Proszę się nie wahać zbyt długo, bo najlepsi zostaną zaangażowani. - Lady Coleby dotknęła rękawa Lucindy. Ja mam oko na Harry'ego Lestera - wyznała, wskazując Harry'ego dyskretnym ruchem głowy. - Bardzo dawno tu nie był, chyba od roku. Ale ta jego wykwintna elegancja, ten jego zabójczy czar... - Lady Coleby upiła łyk herbaty. - Nigdy bym nie pomyślała, że ten zuchwały, impulsywny Harry zmieni się w tak wykwintnego dżentelmena. Nie przypomina młodzika, który mi się przed laty oświadczył. Lucinda znieruchomiała. - Oświadczył się pani? - Tak. Choć nigdy nie doszło do oświadczyn oficjalnych. Było to ponad dziesięć lat temu. - Milady zachichotała. -Był potwornie zakochany. Wie pani, jak to bywa z młodymi mężczyznami. Po prostu szalał za mną. - Odrzuciła pani jego oświadczyny? - Oczywiście, że je odrzuciłam! Lesterowie byli biedni jak mysz kościelna. - W oczach lady Coleby pojawił się nagły| błysk. - Jednak teraz, kiedy Coleby nie żyje, a Lesterowie siej tak wzbogacili... - Lady Coleby przerwała, a potem dodała: Mają teraz ogromny majątek, moja droga. Tak słyszałam. Więc, cóż, sądzę, że powinnam odnowić starą znajomość. Lady Coleby wstała i odstawiła filiżankę. - I zdaje się - powiedziała - że nie będzie na to stosowniejszej chwili. Proszę mi wybaczyć, moja droga, że się oddalę. Lucinda skinęła jej głową, wzięła obie filiżanki, jej i swoją, i odniosła je na stolik. Harry patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami. Jak dotąd żaden z dżentelmenów nie zamanifestował, że uzurpuje sobie do niej jakieś prawa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|