[ Pobierz całość w formacie PDF ]

skrzywdzi.
- Nie boję się o siebie - szepnęła, nie chcąc zwracać
niczyjej uwagi. - Po prostu chodzmy stąd, zanim ktoś inny
wpadnie na pomysł obcięcia ci włosów.
Zaśmiał się, co było reakcją najmniej pasującą do
okoliczności, które jej towarzyszyły.
- Nikt nie obetnie mojego warkocza, bahini. Nawet Sang
Phala nie odważył się na coś takiego, choć zmuszały go do
tego przekonania silniejsze niż uprzedzenie do golenia mi
głowy.
- No, ale ktoś w końcu się odważył - odparła, rozglądając
się nerwowo po barze z nadzieją, że Kit nie będzie miał
ochoty na dalszą awanturę. Jeden rzut oka wystarczył, by
zauważyć, że są obserwowani i to w bardzo nieprzychylny
sposób.
- Tak - powiedział Kit, uśmiechając się szeroko. - Turek
to zrobił. Polował na moją głowę, ale przez pomyłkę dostał
mu się warkocz. Czasami bogowie mają nas w swojej opiece,
prawda?
Ten człowiek przesadzał, a Kristine była odpowiednią
osobą, aby mu to uświadomić.
- Jesteś teraz w Ameryce, Kit, a my tu nie mamy tylu
bogów, ilu wy w Nepalu - powiedziała jednym tchem. - Mamy
tylko jednego Boga, a, biorąc pod uwagę wszystko to, co się w
tej chwili dzieje w świecie, On może mieć zbyt dużo roboty,
aby pilnować ciebie i sprawić, byś opuścił ten bar cały i
zdrowy. Więc dlaczego sami nie wyjdziemy stąd o własnych
siłach, póki jeszcze możemy. A wracając do warkocza - jeśli
sprawia ci tyle kłopotu, to dlaczego sam go nie obetniesz?
Iskierki gniewu pojawiły się w cynamonowych, głębokich
oczach i natychmiast pożałowała swego niewyparzonego
języka.
- Czy nie rozumiesz, Kreestine, co to znaczy możność
wyboru?
- Rozumiem, przepraszam - powiedziała kręcąc głową.
Nie interesowała jej długość włosów Kita, poza tym to
niczego nie zmieniało. Wizja własnych dłoni wplecionych w
kasztanową jedwabistość wypełniła jej myśli i przeszyła
słodkim bólem. Powróciła do niej chwila, kiedy trzymał ją w
objęciach w swoim pokoju, i to wspomnienie kusiło, by
dotknąć go, rozwiązać rzemyk i czuć kosmyki włosów Kita
prześlizgujące się przez palce, jak wtedy, kiedy zbliżał usta do
jej warg.
- Wychodzę - powiedziała nagle. - Ty możesz...
- Zrozum mój wybór - przerwał chwytając ją za
nadgarstek. - Przez sześć lat mnisi golili mi głowę. Przez sześć
lat było to znamię mego niewolnictwa. Karali nas wszystkich,
ale mnie najdotkliwiej. Moja miseczka nigdy nie była pełna
ryżu, pracowałem dłużej, medytowałem w nieskończoność,
ponieważ nie byłem mnichem.
Z wolna wstał i ze stoickim spokojem odsunął krzesło
Kristine.
- Już nigdy więcej.
- Przykro mi - powstrzymała go ruchem ręki.
Puścił jej dłoń, ale na twarzy nadal nie malowały się żadne
uczucia.
- Nie ma powodu do smutku. Zdobyłem to, czego inni nie
znalezli przez całe życie. Chodz. Położył jej rękę na plecach i
wyprowadził z baru. Po raz kolejny poczuła ukojenie,
spowodowane jego
dotykiem. Noc była chłodna i gwiazdy błyszczały na
niebie. Właśnie wzeszedł księżyc. %7łwir zgrzytał pod stopami
Kita. Szedł nadal spięty. Kristine wiedziała, że nie ma prawa
gniewać się na niego. Mieli wspólnie pracować, a tymczasem
dali się wplątać w osobisty związek, którego oboje nie byli w
stanie kontrolować.
Pociągało ją w nim wszystko. Kiedy ją obejmował, nie
czuła chłodu, była bezsilna. Jak by to było kochać się z
mężczyzną, który umie czytać w myślach? Krępująco? Chyba
tak. Spotkało ją już dostatecznie wiele niepowodzeń w życiu
seksualnym. Niebezpiecznie? Może. Nigdy, choć miała już
dwadzieścia dziewięć lat, nie zdradzała skłonności do
niebezpiecznych przygód. Polegała na szybkich osądach i
decyzjach, ale nie lubiła prawdziwego ryzyka, nawet jeśli by
się miało wiązać z Kitem.
Niesamowity. To słowo przemknęło jej przez głowę jak
błyskawica i rozlało się drażniącym ciepłem po całym ciele.
- Zaczekaj - powstrzymał ją Kit, naciskając ręką na plecy.
Spojrzała na niego, przerażona własnymi myślami i
odczuciami rodzącymi się pod wpływem jego dotyku.
- To nic - powiedziała, szukając wzrokiem samochodu. -
Naprawdę nic takiego, myślałam o tym, jak gorąco było w
barze i...
- Ciii, bahini - pomału odwrócił się na piętach bacznie
obserwując parking, a Kristine wyczuła, że coś wisi w
powietrzu.
- Co... - zaczęła, ale nie dokończyła pytania.
Nie zauważyła, jak kilku mężczyzn wyszło z baru i
odcięło im drogę powrotną ustawiając się w niesymetrycznym
kole pomiędzy samochodami a ciężarówkami. Teraz było za
pózno. W pierwszym odruchu oparła się o Kita, a następnie
chciała uciekać, ale powstrzymał ją zdecydowany zakaz, który
wyczuła w jego dotyku.
Ludzkie cienie przesuwały się pomiędzy pojazdami i w
ciągu tych kilku chwil Kristine zupełnie wyschło w ustach.
- Może powinniśmy biec do samochodu? - odezwała się
schrypniętym szeptem.
- Nie, Kreestine, nie biegnij - obrócił ją i pocałował w
czoło.
Teraz już nic nie rozumiała. Pocałował ją, kiedy była
bliska paniki. Przenosząc wzrok z jednej ciężkiej postaci na
drugą, naliczyła ich pięć, o cztery za dużo, aby dać Kitowi
równą szansę, i za dużo o pięć, jeśli by chodziło o nią samą.
Wizja gangu półgłówków z lokalnego baru, którzy śledzili ich
na parkingu i wyraznie szukali zaczepki, rozwścieczyła ją. Kit
nie da rady im wszystkim.
- Nie dasz im rady.
Ona sama nie poradziłaby nawet jednemu.
- Uważam, że powinniśmy uciekać. Nigdy nie przeszłam
kursu samoobrony a ostatnia osoba, którą uderzyłam, była
znacznie mniejsza ode mnie. Była to moja siostra i naturalnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl