[ Pobierz całość w formacie PDF ]

błogosławieństwem dla firmy, która już była prawie stracona dla rodziny. Oficjalnie
właścicielem byłem ja, ale przecież sam nic nie mogłem zrobić. Nigdy zresztą nie miałem
specjalnych uzdolnień technicznych i nawet gdybym widział, to i tak pod moim
kierownictwem firma długo by chyba nie przetrwała. W tej sytuacji przepisałem wszystko
na Michaela i Ednę z tą tylko klauzulą, że zapewnią mi wszystko, co trzeba, bym
wygodnie żył. A do tego nie trzeba wiele.
Słońce wzniosło się już dość znacznie na niebie i świeciło przez okna dużego pokoju.
Ptaki w sosnowym lesie śpiewały coraz głośniej. Irsa marzyła o tym, by móc chociaż
stopy wsunąć pod jego kołdrę.
Uszczęśliwiona stwierdziła, że opowiadanie bardzo dobrze zrobiło Rustanowi. Domyślała
się, że nie miał wiele okazji rozmawiać o swoich sprawach.  Rustan nie ma żadnych
przyjaciół , powiedziała gospodyni. Irsa zaczynała wierzyć, że tak było naprawdę.
- Edna jest miła - powiedział, a Irsa rozkoszowała się obserwowaniem jego twarzy. Taka
była pełna wyrazu, zmieniała się nieustannie. - Zbyt miła nawet. Dławi mnie swoją
troskliwością. Chce odpłacić to, że zostawiła mnie, kiedy byłem mały, tak mówi. Twierdzi,
że tak naprawdę nie mogła się z tym pogodzić, poszła za głosem serca, ale nigdy nie
przestała żałować, że nie ma mnie. Edna zawsze wyraża się bardzo literacko. Och, Irsa,
ja nienawidzę tej jej troskliwości! Bezustannie się nade mną rozczula.  Mój biedny
chłopczyk, ile ty musisz cierpieć! Mój Boże, taki krzyż dzwigać przez całe życie! i tak
dalej. Michael jest na ogół all right, taki bardziej rubaszny, co to klepnie w plecy i zapyta:
 No i jak tam dzisiaj z tobą, stary draniu? Krzyczy zawsze zbyt głośno, kiedy się do mnie
zwraca, i nigdy nie wie, jak się odnosić do niewidomego. Natomiast Veronika...
47
Zmarszczył brwi, a na jego twarzy pojawił się wyraz jakby niechęci.
- Veronika też jest przesadnie troskliwa. Wprost uprzedza wszystkie moje pragnienia,
zawsze przynosi rzeczy, które z powodzeniem mógłbym sobie wziąć sam, i odbiera mi
tym sposobem wszelką pewność siebie, wszelką samodzielność. Ale ona...
Rustan zadrżał.
- Co się stało?
Skrzywił się.
- Nie, nic. Nie chcę o tym mówić.
To oczywiście wzbudziło ciekawość Irsy, ale opanowała się.
- W każdym razie wszyscy oni chodzą dookoła mnie niemal na palcach, co sprawia, że
każdy przejaw troskliwości budzi we mnie wściekłość. A mimo to...
- Tak?
- Nie, nie wiem. Ale jest w domu coś, co mnie przeraża. Nie rozumiem, co to jest, może
to uczucie, że żyję w pustce? %7łe nie wiem, jak świat wokół mnie wygląda ani co się
dzieje w tej otaczającej mnie ciszy? Nigdy właściwie nie przyzwyczaiłem się do ślepoty.
Wciąż mam takie chwile, kiedy ogarnia mnie kompletna bezsilność.
- To akurat jestem w stanie zrozumieć. Ale powiedz mi, skąd się wziął w tym wszystkim
Viljo Halonen?
- Jest zatrudniony w fabrycznym laboratorium, a jednocześnie funkcjonuje jako lekarz
przy lżejszych przypadkach. On jeszcze nie ukończył studiów medycznych, więc chorych
z poważniejszymi dolegliwościami odsyła do lekarza miejskiego. Dobrze mi się z nim
rozmawia i to właśnie Viljo zainteresował się moim wzrokiem, porozumiał się ze
Szpitalem Karolińskim i załatwił dla mnie operację. Ale naprawdę nie mogę zrozumieć,
co się teraz stało? Tak daleko od Sztokholmu!
- Mam pewną teorię - oznajmiła Irsa. - Gdybym tylko mogła pożyczyć sobie kawałek
twojej kołdry, żeby okryć stopy, bo już się teraz zrobiły całkiem sine.
- Oczywiście! Siadaj w poprzek łóżka i wsuń nogi pod kołdrę.
Tak zrobiła, usiadła wygodnie, opierając się o drewnianą ścianę. Rustan drgnął, kiedy
stopami dotknęła jego gołych nóg. Nadał siedział na posłaniu, ujął teraz jej stopy i
rozcierał obie jednocześnie.
48
- No to mów, słucham.
- Więc tak - zaczęła Irsa, po czym zrobiła małą przerwę. Zastanawiała się chwilę i
wreszcie podjęła opowiadanie. - Operacja została odłożona, a Hans Lauritsson musiał z
jakiegoś powodu przyjechać tutaj i postanowił cię ze sobą zabrać. Jego interesy wydają
się jakieś mętne, mogło chodzić o szmugiel albo coś w tym rodzaju. Ci dwaj ludzie
czekali na niego, jak było umówione, koło Kruczego %7łlebu. Coś się między nimi stało i
oni zdecydowali się go zamordować. Hans w panice zaczął wołać ciebie i wtedy tamci
zrozumieli, że jest ktoś jeszcze, że nie był sam. %7łe istnieje świadek i muszą się nim
zająć. Nie mogli przecież wiedzieć, że jesteś niewidomy i niczego nie widziałeś.
- Mhm - bąknął Rustan sceptycznie. - Myślę, że oni wiedzą, iż jestem niewidomy. I myślę
też, że wiedzą, iż wciąż jestem gdzieś w okolicy, błąkam się, nie mogąc dać sobie rady.
- Możliwe. Masz rację. Hans Lauritsson im powiedział.
- No a moja fotografia? Dlaczego on ją miał przy sobie i dlaczego ją ukrył przed
śmiercią?
- Dostał ją, oczywiście. Po to, by cię rozpoznać, kiedy po ciebie przyjechał, sam mówiłeś,
że nie było nikogo z rodziny, kiedy się pojawił. A schował ją, bo może nie chciał cię
wciągać w te swoje nieczyste interesy.
Rustan kiwał głową.
- Tak, on był wobec mnie bardzo miły i taki troskliwy przez cały czas... Irsa!
- Tak?
Czuła jego ręce na swoich stopach, bardzo jej się podobało, że tak delikatnie pieści jej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl