[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rezultacie narażać się na potępienie ze strony Lewisa i Caroline. Skoro jednak sir Thomas życzył sobie ją widzieć, owa tajemnicza sprawa najwidoczniej była ważna na tyle, że przysłał po nią własny powóz. Podeszła do okna i odchyliła zasłonę. Rzeczywiście, przy drzwiach wejściowych stał powóz z herbem Kentonów, a stangret trzymał lejce i rozmawiał z jednym z tutejszych stajennych. Lavender puściła zasłonę, która opadła na swoje miejsce. - W takim razie dobrze. Powiedz temu człowiekowi, że za dziesięć minut będę gotowa. Nabazgrała kilka słów do Caroline i Lewisa, zaznaczając wyraznie, że jedzie na zaproszenie sir Thomasa, nie dla kaprysu, po czym pobiegła na górę, żeby umyć ręce i wziąć świeży czepek. Fiołkowa sukienka miała plamę w okolicy kolan, która zrobiła się, kiedy uklękła, aby wydostać szkicownik ze strumienia, uznała jednak, że nie ma czasu na zmianę stroju. Kiedy wyszła przed dom, konie niecierpliwie przebierały nogami na wyżwirowanym podjezdzie i ledwie wsiadła do powozu, wyruszyli w drogę bez zbędnych ceregieli. Dopiero kiedy zbliżali się do Kenton, Lavender z całą ostrością uświadomiła sobie niestosowność swego postępku. Ostatnim razem towarzyszyła jej Frances, co z pewnych względów było bardzo złe, ale tym razem nie zabrała ze sobą nawet pokojówki. Przyzwyczajona do długich, samotnych przechadzek po Hewly i okolicach, od lat chadzała, gdzie jej się żywnie podobało, i rzadko zastanawiała się, że może ściągnąć na siebie niebezpieczeństwo, teraz jednak, zdesperowana, w duchu zadawała sobie pytanie, kiedy wreszcie nauczy się zachowywać jak przystało. Wskutek podenerwowania doszła do wniosku, że zaproszenie mogło być częścią intrygi mającej na celu porwanie, i właśnie wyobrażała sobie czekające ją najstraszliwsze okropieństwa, kiedy powóz skręcił we wrota Kenton Hall i wjechał na podjazd. Natychmiast zorientowała się, że w rezydencji już zaczęto wprowadzać zmiany. Widać było pierwsze efekty podjętych prac - trawa pod drzewami została ścięta, a podjazd oczyszczony z zielska, jednakże tego sennego popołudnia ogrody były równie ciche, jak w ubiegłym tygodniu. Pojazd zatrzymał się przed głównym wejściem i stajenny z szacunkiem przytrzymał drzwiczki, czekając, aż Lavender wysiądzie. Rozejrzała się wokół w poszukiwaniu sir Thomasa, lecz zamiast starszego pana zobaczyła jego wnuka, który szedł od strony stajni z zawiniętymi rękawami koszuli, co sugerowało, że kiedy przyjechała, był zajęty pracą. Lavender utkwiła w nim wzrok. - Pan tutaj! Myślałam... Pojazd zjechał w głąb dziedzińca, a Barney podszedł bliżej i wziął Lavender za rękę. - Dziękuję, że tak szybko odpowiedziała pani na moje zaproszenie, panno Brabant. - Przepraszam, nie bardzo rozumiem. Myślałam, że to sir Thomas przesłał mi wiadomość. Barney z wdziękiem wzruszył ramionami. - Obawiam się, że mego dziadka nie ma w tej chwili w domu. To ja panią tu sprowadziłem, podając się za niego. Przyznaję, że to wstrętne oszustwo, ale miałem poważne obawy, że pani odmówi, jeśli będzie wiedziała, że zaproszenie pochodzi ode mnie. Przytrzymał jej drzwi i po chwili Lavender weszła za nim do domu. Tutaj, tak samo jak na zewnątrz, zaszły gruntowne zmiany. Przez otwarte okna do środka napływało chłodne jesienne powietrze, meble wyczyszczono na wysoki połysk, a wszystkie zasłony i dywany zostały wytrzepane. - Mój dziadek uznał za stosowne zarządzić w domu wiosenne porządki, na przekór jesieni - wyjaśnił Barney z pewnym zakłopotaniem. Lavender uśmiechnęła się. - Może doszedł do wniosku, że mimo końca roku nadszedł czas na nowy początek. - Być może. - Barney odpowiedział jej uśmiechem. - Chciałaby pani obejrzeć dom? Lavender zgodziła się, aczkolwiek z wahaniem. Była ciekawa, dlaczego Barney zwabił ją do Kenton, i ku swemu zaskoczeniu uświadomiła sobie, że nie ma mu tego za złe. Wręcz przeciwnie, zrobiło jej się dziwnie ciepło na sercu, kiedy go zobaczyła, wychodzącego jej na powitanie. Widok Barneya naprawdę ją ucieszył, nie mogła zaprzeczyć. Po ich ostatniej kłótni czuła się całkiem wytrącona z równowagi i nie miała pojęcia, czy kiedykolwiek zdoła dojść do siebie. Bez niego była zła i poirytowana, nie chciała jednak, żeby się o tym dowiedział - w każdym razie nie teraz. Obejrzeli bibliotekę, w której część portretów została już odkurzona, po czym powoli wyszli przez oszklone drzwi na taras, a następnie do ogrodu. Było tu jeszcze spokojniej niż poprzednio. - A wiec pańskiego dziadka nie ma w domu, a gdzie się podzieli służący? - spytała Lavender, rozglądając się wokół. - Tyle tu zrobiono, że spodziewałam się, iż zobaczę ich przy pracy. Barney roześmiał się. - Dałem wszystkim wolne popołudnie. Tak jak pani zauważyła, pracują na tyle ciężko, że z pewnością za służyli na odpoczynek. - Pan też ciężko pracuje, sądząc po tym, jak tu wszystko wygląda. - Lavender uśmiechnęła się. - Mieszka pan tutaj, w Kenton? - Tak, mieszkam z dziadkiem - Barney wciąż wypowiadał to słowo z pewnym wahaniem - od trzech dni. Zaproponował mi, żebym wprowadził się do Kenton na stałe, kiedy tylko będę miał takie życzenie. Muszę się sporo nauczyć o zarządzaniu posiadłością i farmami i... - Barney przerwał, kręcąc głową. - Wciąż wydaje mi się to dość niezwykłe. - Lubi pan sir Thomasa? - spytała Lavender z wahaniem. - Kiedy widzieliśmy się ostatnio, powiedział pan, że tak. Barney nieoczekiwanie błysnął zębami w uśmiechu. - O, bardzo. Prawdę mówiąc, nie byłem zbyt zachwycony moją nową sytuacją - po tych słowach spojrzał na nią z ukosa - co było jednym z powodów, dla których zachowałem się tak niewdzięcznie, kiedy wyskoczyła pani z tą informacją o moich rodzicach. Miałem tyle planów związanych ze studiowaniem farmacji i nie chciałem z nich rezygnować. W każdym razie, sir Thomas uważa, że nic nie powinno mi w tym przeszkodzić i że mogę kontynuować swoje prace w Kenton, a więc może ostatecznie uda mi się zrealizować marzenie i pewnego dnia zostanę członkiem Królewskiego Towarzystwa Farmaceutycznego. Przyznaję, z prawdziwą ulgą myślę, że nie będę wyłącznie próżnował, jak na arystokratę przystało, i że moja praca może się na coś przydać! Lavender roześmiała się. - I pomyśleć, że tak wielu ludzi panu zazdrości, u pan skrycie tęskni za swoimi eksperymentami i studiami. Barney zrobił zabawną minę. - Oburzająca niewdzięczność, wiem o tym. Ale tak ciężko pracowałem i zawsze chciałem zasłużyć na sukces. - Godne podziwu - przyznała Lavender. - Mam jednak nadzieję, że z tego powodu nie zrezygnuje pan ze swego dziedzictwa? - Nie. - Barney uśmiechał się. - Byłoby prawdziwą głupotą nie dostrzegać płynących stąd korzyści i nie ma powodu do niepotrzebnego buntu. Poza tym nie mógłbym tego zrobić sir Thomasowi - odnalazł wnuka dopiero u schyłku życia i nie zasługuje na to, by tracić go po raz drugi. Lavender zamrugała, zawstydzona łzami, które zakręciły jej się w oczach. - Tak się cieszę, bo to miły starszy pan. - Uśmiechnęła się. - Jak pański wuj przyjął wiadomość o pana szczęściu? - Och, jest wprost zachwycony! Szczerze mówiąc, mam powody sądzić, że żałuje, że cała sprawa nie wyszła na jaw wcześniej, bo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|