[ Pobierz całość w formacie PDF ]

które miało mu towarzyszyć w drodze do baru Foleya.
Martin i Peter wymienili spojrzenia.
- Dobra robota, Paddles - pochwalił Peter.
- Nie może go pan porządnie nastraszyć, doktorze? Nie może mu pan
powiedzieć, że niedługo siądzie mu wątroba? Bo pewnie i siądzie.
- Nie mogę, Paddles. Widywałem go tu codziennie od niepamiętnych
czasów i nie mam do tego prawa. Ty chyba też nie, bo sprzedawałeś mu
alkohol. %7łyjemy na dziwnym świecie, gdzie nikt nie ponosi za nic
odpowiedzialności.
Paddles mruknął coś pod nosem i poszedł obsłużyć klienta po drugiej
stronie barowej lady, gdy nagle drzwi otworzyły się gwałtownie i w progu
stanęła pani Hickey z tacą w ręku. Na tacy leżało coś w najwyższym
stopniu niepokojącego.
- Co to jest, pani Hickey? - spytał zatrwożony Paddles.
- Przecież to głowa owcy, Paddles. Pomyślałam sobie, że zechcesz ją
sobie obejrzeć, ty i twoi klienci.
Przez salę przetoczył się niespokojny pomruk. Bar był niski, ciemny i
bardzo surowy w wystroju. Z pewnością nie było to miejsce, gdzie
zaglądają damy, nie wspominając już o damach z owczą głową na białej
rzeznickiej tacy.
- Hm, no tak... Dziękuję, pani Hickey, bardzo pani dziękuję.
248
- Przejdę się z nią po sali, żeby każdy mógł się napatrzeć - oświadczyła.
W jej oczach błyszczało szaleństwo. Nikt nie chciał jej zdenerwować, czy
choćby tylko wdać się z nią w rozmowę. Wszyscy oglądali łeb owcy,
kiwali głowami i wydawali z siebie niewyrazne pomruki aprobaty. - Tak
właśnie wygląda John, kiedy co wieczór wraca stąd do domu. Ma ten sam
wyraz i kolor twarzy. Pomyślałam sobie, że pozbawić was tego miłego
widoku to grzech.
- Hm, Johna akurat tu nie ma... - zaczął niepewnie Paddles. - Ale jak tylko
go zobaczymy, to... - reszta zdania rozpłynęła się w powietrzu.
- Nie warto mu o tym mówić - odparła wyniośle. - Chciałam tylko, byście
mieli świadomość tego, co się dzieje.
- Dziękuję, pani Hickey - rzekł poważnie Paddles, dając wszystkim do
zrozumienia, że przedstawienie dobiegło końca.
- Zamieniłbyś Lough Glass na inne miejsce na ziemi? - zapytał Petera
Martin, kiedy pani Hickey i jej taca wybyły z baru.
Peter Kelly miał najświętszy zamiar zaatakować społeczność, w której
żyli, ludzi, którzy mówili mu, że śmierć dziecka jest najlepszym wyjściem,
tak, tak, najlepszym, bo przecież nie miało ojca. Oburzało go, że
bogobojną moralność można aż tak przeinaczyć, że można twierdzić, iż
śmierć bękarta jest lepszym rozwiązaniem niż wychowanie go w miłości w
jakiejś maleńkiej górskiej wiosce. Ale miał przed sobą Martina
McMahona, człowieka beztroskiego i pokojowo nastawionego do świata,
dla którego wszystko w Lough Glass było zabawne i cudowne. Nie, nie
mógł zadręczać go swym bólem.
- Masz rację, Martinie - powiedział z wysiłkiem. - Mamy w Lough Glass
wszystko prócz cyrku z trzema arenami. Maura twierdzi, iż tu jest więcej
życia niż w całym Dublinie.
Kit wróciła do domu i zastała Ritę bielącą podwórko.
- Pomóc ci? Masz drugą szczotkę?
- Może byś się raczej pouczyła?
- O Boże, Rito, ty też? Czekaj, zacznę od drugiego końca.
249
- Najpierw ściągnij szkolny mundurek. - Kit natychmiast się rozebrała,
zostając tylko w staniku i w majtkach. Rita parsknęła śmiechem. - Nie to
miałam na myśli. Chciałam, żebyś włożyła na siebie coś starego.
- A po co? Zanim dojdę na górę, zanim się przebiorę i zejdę na dół,
skończysz całą robotę. Poza tym kto mnie tu zobaczy? Chyba tylko
Farouk.
Stary kocur spoglądał na nią sennie i obojętnie. Niełatwo było obudzić w
nim ciekawość.
Pokryte szarymi zaciekami mury przeszły na ich oczach szybką
transformację. Podwórze pojaśniało i wyglądało pogodnie jak przed
rokiem, zanim oszpeciły je sine liszaje wilgoci.
- Wiesz, czasem nie rozumiem, po co zadajemy sobie tyle trudu -
stwierdziła Kit. - Przecież mur znowu poszarzeje, a i tak nie zauważy tego
nikt oprócz nas.
- Twoja mama zawsze powtarzała, że od wyglądu ważniejsza jest sama
dbałość - odparła Rita.
- Naprawdę? - Kit na chwilę odłożyła szczotkę.
- Tak. Mówiła, że powinniśmy być dumni z domu wyłącznie dlatego, że
jest naszym domem, a nie dlatego, że sąsiedzi widzą coś czy nie widzą.
- Mama lubiła ładne otoczenie, prawda?
- Tak, lubiła.
- Szkoda, że nie miała ogrodu takiego jak u Kellych. Z jednej strony ulica,
a z drugiej łyse podwórko. Musiało jej być ciężko.
- Mówiła, że jej ogrodem jest jezioro - odparła Rita. Nie była zażenowana
swymi słowami. Nie zastygła bez ruchu i nie zakryła dłonią ust, jakby
nagle przypomniała sobie, iż Helen McMahon się utopiła. - Mówiła, że
nikt nie ma piękniejszego ogrodu przed domem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl