[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tristian, trzymając nad głową portfel z częściowo wysuszonymi pieniędzmi. - Nie ma krokodyli - uspokoił go Bentley. - Ale za to mamy węże. - Co jeszcze? - zainteresowała się Marissa z sarkazmem. Nie zauważyli jednak żadnych węży. Napotkali tylko więcej niż kilka insektów. Gdy doszli do wyżej położonego zalesionego terenu, moskity nadleciały chmarami. Dla Marissy było to dodatkowym utrapieniem. Zapytała Tse o malarię i gorączkę denga. - Tu zawsze występuje malaria - odparł Tse. - A gorączka denga? Nie wiem, co, to jest. - Nieważne - rzekła Marissa. Istniało tyle rzeczy, którymi musiała się martwić. Usiłowała myśleć o dobrych stronach sytuacji. - Mieliśmy szczęście, że udało się nam wydostać z tej dżonki. Dzięki Bogu, że zjawiła się ta komunistyczna łódz patrolowa. - Oto właściwa postawa - powiedział Tristian. - A oprócz tego zachowaliśmy nasze zegarki - dodała Marissa. Tristian zaśmiał się, ucieszony, że po wszystkim, co się zdarzyło, Marissa potrafi mieć dobry humor. - Czy poznałeś tego białego, który siedział w łodzi? - spytała. - To był jeden z tych, którzy wrzucali do wody przynętę, kiedy zginęła Wendy. - Niezbyt dokładnie go widziałem - rzekł Tristian. - Chyba znam go z czasów, gdy pracowałem w FCA. Doszedłszy do końca bagien, zaczęli przedzierać się przez gęste zarośla. Z gałęzi zwisały winogrona. Przebycie stu metrów wymagało dużego wysiłku. Pnącza nagle się skończyły, ustępując miejsca poletku ryżowemu. - Już wiem, gdzie jesteśmy - powiedział Tse. - Przed nami jest mała wioska. Może tam pójdziemy i zdobędziemy nieco pożywienia. - Jak zdobędziemy pożywienie? - spytał Tristian. - Użyjemy naszych kart kredytowych czy co? - Skorzystamy z pańskich pieniędzy. - Ale czy oni przyjmą dolary hongkongskie? - niepokoił się Tristian. - Naturalnie - rzekł Tse. - W całej prowincji Guangdong istnieje czarny rynek waluty hongkongskiej. - A czy nie musimy obawiać się władz w wiosce? - nadal pytał Tristian. - Nie - odparł Tse. - Tam nie będzie policji. Policja będzie dopiero w Shigi. Zwracając się do Bentleya, Tristian zapytał: - Jakie pan widzi główne problemy naszego pobytu w Chinach? Mamy przecież wizy, - Są tylko dwie rzeczy - odrzekł Bentley. Nie macie stempla wjazdowego na dokumentach. Każdy musi mieć deklarację celną. Jest to formularz, który należy przedłożyć przy wyjezdzie z Chin. - Ale nikt nie będzie nas niepokoił, kiedy tu będziemy? Sądziłem, że pierwszy pałkarz, którego spotkamy, nas przymknie. - Co to jest pałkarz ? - zapytała Marissa. - Policjant - odparł Tristian. - Czy spośród nas wszystkich tylko ja mówię po angielsku? Ignorując uwagi Tristiana, Marissa zwróciła się do Bentleya: - A więc możemy się martwić tylko naszym wyjazdem z Chin? - Tak mi się wydaje - odpowiedział. - W Chinach jest wielu turystów zagranicznych, szczególnie w prowincji Guangdong. Nikt więc nie będzie was niepokoił. Jednak bez pewnej pomocy nie będziecie mogli wyjechać ani do Hongkongu, ani do Makao. Bez deklaracji celnej, jak też bez innych rzeczy, które zwykle wożą ze sobą turyści, typu aparaty fotograficzne, zostaniecie uznani za przemytników i wtrąceni do więzienia. - Przynajmniej tam będziemy bezpieczni - zażartował Tristian. - Ale w tej chwili nie musimy się niczego obawiać, chodzmy więc do wsi i spróbujmy zdobyć trochę wyżerki. - Jedzenia! - przetłumaczyła Marissa. Okazało się, że Tse miał rację. Wieśniacy z chęcią przyjęli dolary hongkongskie. Za sumę, którą Tristian uznał za grosze, otrzymali dla całej czwórki suche ubrania i obfity posiłek. Z wyjątkiem ryżu Marissa nie potrafiła rozpoznać żadnej z pozostałych potraw. Podczas jedzenia przypomniała sobie zdanie Wendy, że Chińczycy lubią się gapić. Rzeczywiście, wydawało się, że cała wioska zbiegła się do wiejskiej świetlicy, aby się w nich wpatrywać z rozdziawionymi ustami. - Czy ma pan jakiś pomysł, jak byśmy mogli się wydostać z Chin? Może pan wie, jak zdobyć kilka deklaracji celnych? - Po skończonym posiłku Tristian zwrócił się do Tse. - Nigdy takiej deklaracji nie wdziałem - odparł Tse. - A jeśli pan takiej nie ma, to obawiam się, że będzie problem. Nasz rząd wymaga formularzy na wszystko, a nasi urzędnicy są z natury bardzo podejrzliwi. Sądzę jednak, że nie powinien się pan udawać na przejście graniczne. Najlepiej, jeśli pojedzie pan do Kantonu. Wiem, że tam mieści się konsulat amerykański. Bywałem tam, usiłując zdobyć książki medyczne. - To jest dobra rada - rzekła Marissa. Tristian skinął głową. - Zastanawiam się, czy jest tam również konsulat australijski. - Jeśli nie ma, to przecież mogę rozmawiać z konsulem amerykańskim i prosić, by ci pomógł - obiecała Marissa. - Jak zorganizujemy naszą podróż do Kantonu? - spytał Tristian. - Przypuszczam, że stąd to długi marsz. Tse się uśmiechnął. - Bardzo długi marsz zgodził się. Ale niedaleko stąd jest miasteczko, nieco większe niż ta wioska. Któregoś wieczoru byliśmy w tym mieście razem z Chiang i stąd wiem, że jest tam przychodnia podobna do tej, w której ja pracowałem. Przypuszczam, że mają zorganizowany transport do Shigi, gdzie znajduje się szpital okręgowy. Stamtąd możemy pojechać do Forshan, które jest dużym miastem. - W porządku - stwierdził Tristian. - Co ty o tym sądzisz, Marisso? - Brzmi zbyt dobrze, aby było prawdziwe - rzekła Marissa. Podoba mi się pomysł, aby amerykański urzędnik wdawał się w rozmowy z komunistyczną biurokracją. Tak jak mówi Tse, jest to znacznie lepsze wyjście, niż udawanie się na granicę i próbowanie szczęścia. Po tym wszystkim, co się zdarzyło, nie wydaje mi się, by
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|