[ Pobierz całość w formacie PDF ]

myślenia o brodaczu. Nie był to pierwszy zgon w NW. Pierwszego dnia mojego
dyżuru, kiedy trząsłem się nawet na samą myśl o zetknięciu z pacjentem z lekką
astmą, przyjechała karetka na sygnale. Wyniesiono dwudziestoletniego chłopaka,
któremu załoga karetki robiła sztuczne oddychanie i masaż serca. Stałem na
podjeździe, załamując ręce, mając nadzieję, że ktoś wezwie lekarza. To był
absurd; to przecież do mnie pędzili, przejeżdżając czerwone światło z
narażeniem życia.
Spojrzałem na chłopca i zauważyłem, że jego lewe oko jest rozerwane. Rozwarta
źrenica zwrócona była donikąd. Cholera, co mogłem zrobić z tym okiem? Nie
miałem dużo czasu do namysłu, bo nie oddychał i serce przestało mu bić.
Ratownicy powiedzieli mi w pośpiechu, że nie zrobił najmniejszego ruchu od
czasu, gdy go zabrali po wezwaniu karetki przez sąsiada.
Wtoczyli go na stół do badań i wtedy zauważyłem, że ma ranę z tyłu głowy.
Próbowałem przyjrzeć się dokładniej i spostrzegłem, że kawałek mózgu wydostaje
się przez dziurę o średnicy cala. Zorientowałem się, że chłopak został
zastrzelony, a kula przeszła przez lewe oko i wyszła z tyłu głowy.
Pielęgniarki i ratownicy stali koło mnie, sapiąc z wysiłku, a ja wykonałem
rutynowe czynności.
Nonsensem było odbywać ceremonię ze stetoskopem - na nic by się to nie zdało -
ale nie miałem innego pomysłu, więc przyłożyłem stetoskop do jego klatki
piersiowej. Zastanawiając się, co dalej zrobić, słyszałem tylko moje własne
myśli.
Od stażysty wymaga się zrobienia kilku rzeczy, chociaż chłopak był już zimny.
- Nie żyje - powiedziałem w końcu, badając tętno.
- To znaczy zmarły w chwili przybycia, tak? To nie zatrzymanie akcji serca,
prawda?
Tak, zmarły w chwili przybycia. Medyczny żargon dawał uspokojenie: przynosił
poczucie bezpieczeństwa.
Chłopak z dziurą w głowie to zupełnie co innego niż brodacz. Jasne, że ta
dziura śmiertelnie mnie wystraszyła, ale nie musiałem już się martwić, co
zrobić z jego okiem. Najważniejsze, że miał potężną dziurę w głowie, która
była przyczyną śmierci, dzięki czemu nie czułem brzemienia decyzji.
Z drugiej strony, brodacz, nawet bez prześcieradła, którym był przykryty,
wyglądałby całkiem normalnie, zupełnie jakby spał. To była śmierć z powodu
astmy. Sekcja nie wniesie wiele nowego, chyba że ofiara miała rozległy zawał
serca.
Siedząc w pokoju lekarzy, próbowałem wyobrazić sobie Joyce Kanishiro na
rozkładówce "Playboya". To byłaby duża rzecz. Miała nawet trochę czarnych
włosów wokół brodawek. Musieliby trochę podretuszować zdjęcie.
Joyce pracowała w laboratorium, a harmonogram jej zajęć był tak dziwaczny jak
mój. Nie to było jednak najgorsze. Największym problemem była współlokatorka,
która zawsze tkwiła w pokoju. Kiedy po kilku pierwszych spotkaniach jechaliśmy
z Joyce do jej mieszkania, tamta zawsze siedziała i jadła jabłka albo oglądała
telewizję. Była co prawda sypialnia, ale nigdy się nie składało, żeby tam
wejść. Współlokatorka, nocny marek, gapiłaby się w telewizor nawet wtedy
gdybyśmy wychodzili o piątej rano. Po kilku nocach komedii, wieczornych
wiadomości i późnego filmu wiedziałem, że Joyce i ja musimy zmienić lokal.
Moją zadumę przerwało inne wspomnienie; epizod, do którego doszło późnym
popołudniem, jakieś dwa tygodnie po rozpoczęciu mojego stażu na NW. Typowa
sytuacja - syrena, migające czerwone światła - i facet, który też wyglądał
normalnie. Gdy ratownicy wyciągali go z karetki i zabierali do środka,
powiedzieli mi, że spadł z piętnastego piętra na samochód. Czy się ruszał?
Nie. Oddychał? Nie. Ale wyglądał normalnie, spokojnie, zupełnie jak brodacz,
tylko był znacznie młodszy. Ile czasu trwało, zanim go przywieźli? Około
piętnastu minut. Zawsze podawali krótszy czas, żeby nie można ich było
krytykować.
Zajrzałem mu do oczu za pomocą oftalmoskopu. Chciałem zobaczyć naczynia
krwionośne. Skupiłem się na żyłach i rozpoznałem aglutynaty, które mogły tylko
świadczyć o skrzeplinach krwi.
- Zmarły w chwili przybycia - oświadczyłem. - To nie zatrzymanie akcji serca.
Byłem bardzo zdenerwowany tym przypadkiem, chociaż upadek z piętnastego piętra
na zaparkowany samochód nie dawał żadnych szans na przeżycie.
Później falami zaczęła schodzić się rodzina - nie najbliższa, ale najpierw
kuzyni, wujowie, a nawet sąsiedzi. Wyglądało na to, że facet o nazwisku Romero
stracił oparcie podczas malowania ścian budynku. Po telefonie pielęgniarek do
jego żony, w którym informowały o krytycznym stanie, wieść o wypadku rozeszła
się lotem błyskawicy. Zanim przyszła pani Romero, było już mnóstwo ludzi
chcących się dowiedzieć, jak czuje się ofiara wypadku i kiedy można złożyć jej
wizytę. Przekazałem pani Romero wiadomość o śmierci, starając się zachować
możliwie najspokojniejszy ton głosu. Ale na nic się to nie zdało; kobieta
podniosła ręce i zaczęła lamentować. Pozostali także się rozpłakali. Przez
niemal godzinę byłem świadkiem niesamowitego i przerażającego spektaklu w
wykonaniu rodziny Romero i jego przyjaciół. Snuli się po oddziale i opanowali
cały teren.
Uderzali w ściany, rwali włosy, wrzeszczeli, zawodzili, szarpali się między
sobą i w końcu zaczęli demolować meble w poczekalni.
Nie miałem czasu, żeby dumać nad metafizycznymi implikacjami tego przypadku.
Musiałem się zatroszczyć o własną skórę i resztę personelu. Bywało, że
stażyści ginęli na oddziale nagłych wypadków - to wcale nie jest żart.
W protokole sekcji zwłok przeczytałem, że aorta Romero została przerwana. To
trochę poprawiło mi samopoczucie. Wiedziałem jednak, że patolog nie znalazłby [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl