[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mówiło wiele o osobie, która je zaprojektowała. Może niekoniecznie
to, co matka z chęcią wyznaje córce.
- Chyba nie znałam cię do końca.
Linda zarumieniła się gwałtownie, Bobbi zaniosła się śmiechem
i objęła ją serdecznie.
- Jesteś niesamowita! Ten dom to cudowna bajka! Zazdroszczę
wujkowi, że tutaj mieszka.
Cóż, w porównaniu z tą rezydencją niewielki pokój gościnny w
jej domu wypadał blado. W dodatku miał zaciek na suficie.
Na dole Rick przyrządził koktajle żurawinowe, Jason zabawnie,
choć bez specjalnych ceregieli, droczył się z Bobbi. Traktował ją jak
młodszą siostrę.
I wtedy nastąpiła chwila, której tak obawiała się Linda.
Zadzwonił dzwonek u drzwi.
- To one - wyszeptała Bobbi.
Linda zerknęła na Ricka. Poruszył bezgłośnie ustami.  Trzymaj
się"? Czy  Kocham cię"? Nie wiedziała, lecz poczuła się pewniej.
Wyprostowała się i wyszła z kuchni, Bobbi podbiegła do drzwi i
otworzyła je na oścież.
Przez chwilę Linda żałowała, że zrezygnowała z poprzedniego
stroju, lecz szybko zmieniła zdanie. Na progu stało dziecko, które
trzymało za rączkę drugie dziecko. Tracy może miała dwadzieścia lat,
lecz wyglądała na znacznie mniej. Nie można było odmówić jej
urody, jednak nie była taką uwodzicielską pięknością jak jej siostra,
151
R S
której zdjęcie Linda widziała w gazecie. Tracy nadrabiała miną, lecz
była wystraszona i spięta. Trzymała za rączkę dziewczynkę, aniołka o
złotych loczkach i błękitnych oczach. Malutka, która pewnie jeszcze
nie skończyła dwóch latek, była wystrojona na przyjęcie. Miała
śliczną koronkową sukieneczkę, dobrane rajstopki i czarne lakierki.
- Och! - wykrztusiła Bobbi. Objęła Tracy, jakby ją znała od
zawsze. - Tak się cieszę, że się poznałyśmy. - Przyklękła i otworzyła
ramiona. - Cześć, siostrzyczko - powiedziała miękko.
Dziecko bez wahania padło jej w ramiona. Może poznała siostrę
po niebieskich oczach, a może serce jej to podpowiedziało?
- Och! - cicho rzekł Jason. - A to kto?
Linda spojrzała na niego. Jason wpatrywał się w Tracy jak ktoś
rażony gromem, kto nagle ujrzał coś, czego w życiu by się nie
spodziewał. Jakby zobaczył Zwiętego Mikołaja wychodzącego z
kominka. Poruszając się jak w transie, wyszedł z kuchni i podszedł do
frontowych drzwi. Ujął dłoń Tracy. Linda niemal czekała, że zaraz się
przed nią skłoni i pocałuje w rękę.
- Jestem Jason - przedstawił się, odrobinę za długo przy-
trzymując jej dłoń.
Tracy nie odrywała od niego oczu.
- Ho, ho - mruknął Rick. Stanął za Lindą. - Nigdy czegoś takiego
nie widziałem.
Podprowadził ją do Tracy. Obawiała się tego spotkania, lecz
poszło niezle, a nawet całkiem dobrze. Dłoń Tracy była zimna jak lód,
biedaczka strasznie się denerwowała. Potem jeszcze raz obeszli dom,
152
R S
tylko tym razem rolę przewodnika pełnił Jason, pławiąc się w
zachwyconym spojrzeniu Tracy, która podziwiała efekty jego pracy.
Mildred zawołała na kolację. Zasiedli za stołem w jadalni, Rick
pokroił indyka. Rozmowa toczyła się gładko, wszyscy byli weseli.
Angelina zapomniała o nieśmiałości i zabawnie paplała do Bobbi. Z
werandy za domem dobiegał cichy skowyt psa. Mildred wspominała
dawne dzieje, a onieśmielona Tracy, zafascynowana Jasonem, ledwie
mogła coś przełknąć.
Tak się najedli, że postanowili poczekać z deserem. Jason
przypomniał sobie, że ma w samochodzie piłkę.
- Wypuścimy już biednego psiaka, niech się z nami pobawi.
Hałaśliwie wytoczyli się na dwór. Linda znalazła się przy
drzwiach sam na sam z Tracy. To nie był przypadek.
- Przepraszam - cicho powiedziała Tracy. - Strasznie mi przykro
z powodu mojej siostry i pani męża.
Zaimponowała Lindzie odwagą. Tracy była w trudnej sytuacji, a
jednak stawiła jej czoło, nie stchórzyła. Choć niewiele starsza od
Bobbi, zdecydowała się przygarnąć osierocone dziecko.
Linda dotknęła jej ramienia.
- Dziękuję.
Taki drobny gest, kilka sekund, kilka słów... a jej serce
otworzyło się szerzej.
Wyszły na zewnątrz. Jesienne liście chrzęściły pod nogami,
promienie słońca przeświecały przez nagie gałęzie. Jason posadził
sobie Angelinę na ramiona i wybrał do swego zespołu Lindę. Grali
153
R S
przeciwko Rickowi, Bobbi i Tracy. Psiak jak szalony gonił za piłką
wraz z nimi i wkrótce stracili rozeznanie, kto wygrywa, kto
przegrywa, czy może jest remis. Zdyszani i roześmiani biegali po
trawie. W końcu Rick wyciągnął rękę do Lindy. Odeszli, zostawiając
młodsze towarzystwo na dworze. Mildred spała na kanapie w salonie.
- Posprzątamy kuchnię? - zasugerowała Linda.
- Pózniej.
Trzymając się za ręce, usiedli na bujanych fotelach na
werandzie. Przyglądali się, jak zmęczeni gracze kończą grę. Bobbi i
Angelina usiadły na stercie liści. Paplały wesoło.
Tracy huśtała się na oponie powieszonej przez Ricka.
- Kiedy zdążyłeś to zrobić? - zapytała Linda.
- Mildred mi kazała.
- Hm, zadziwiasz mnie.
- Pogadaj z Mildred. To ona wszystkim dyryguje.
Popatrzyła na Bobbi bawiącą się z Angeliną, na Jasona
wpatrzonego w Tracy. Z salonu dobiegło chrapanie. Roześmieli się.
Czas stanął w miejscu.
Patrząc na ogród i trzymając dłoń w dłoni Ricka, miała
wrażenie, że świat zasnuwa złociste światło. Nie tak dawno była
pewna, że jej życie się skończyło, że już nic z niego nie będzie. Z niej
nic nie będzie. Jednak teraz, siedząc na werandzie obok Ricka, ciesząc
się tą chwilą, czuła, że kiełkuje w niej nadzieja.
Czyż nie o takim życiu kiedyś marzyła? Zwiąteczne obiady w
rodzinnym gronie, wesołe piski dzieci, razem młodzi i starzy, życie
154
R S
biegnące swym odwiecznym rytmem. Miłość, radość i nadzieja
łączące pokolenia, przeszłość, terazniejszość i przyszłość splecione
razem pod dachem tego pięknego domu, mądrość wynikająca z
doświadczenia i pełen marzeń optymizm młodości.
Angelina wybiegła zza stosu liści, śmiejąc się perliście.
Lindzie łzy napłynęły do oczu, gdy Bobbi chwyciła małą -
dziecko Blaira, swoją siostrzyczkę - i podrzuciła ją wysoko, okręcając [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl