[ Pobierz całość w formacie PDF ]

— Przyjrzyj się uważnie — powiedziała April. — Wyobraź sobie tę twarz z siwymi
włosami i małą bródką.
— Ach! — zawołała Dina. — Pan Cherington!
— Tak jest: Carleton Cherington III — uroczyście obwieściła April.
Dina. patrzała na nią oszołomiona.
— To nie ma sensu. Cóż on takiego zrobił?
April przebiegła szybko wzrokiem całą wzmiankę.
— Ukradł moc pieniędzy. Piętnaście tysięcy dolarów. Stało się to pięć lat temu, sądząc
z daty gazety.W pierwszej chwili wmawiał, że kasa w biurach sztabu została okradziona
przez włamywaczy, ale potem okazało się, że to on wziął te pieniądze, nie wiadomo na
co, bo nigdy ich nie znaleziono. Sąd wojskowy wykluczył go z armii.
Wzięła do ręki drugi wycinek, przyczepiony do pierwszego:
— Aresztowano go i uwięziono. Wyrok: cztery lata. Tu piszą o nim takie różne histo-
rie, że chlubnie skończył szkołę wojskową w West Point i odznaczył się bohaterstwem
na froncie podczas wojny światowej i że ojciec jego był szanowanym oficerem, itd.
— Cztery lata? — zastanawiała się Dina. — Ależ oni mieszkają tu już bez mała od
trzech lat!
— Poczekaj chwileczkę — rzekła April czytając trzeci i ostatni wycinek, bardzo krót-
114
ki. — Wypuszczono go na słowo z więzienia.
— Aha — zrozumiała Dina. — I wtedy zmienił nazwisko, i tutaj się osiedlił. Nazwi-
sko zresztą wybrał sobie piękne!
— To już na pewno wymyśliła ona: pani Carleton Cherington III! — wydeklamowa-
ła April. — Ale widzisz, nie porzuciła męża w nieszczęściu. Ciekawam, co zrobił z tymi
pieniędzmi.
— Wydał pewnie dawno — rzekła Dina.
— Na co? — spytała April. — Proszę cię, użyj tego, co przez grzeczność nazywamy
w rodzinie twoją inteligencją. Zamieszkali tu zaraz po zwolnieniu go z więzienia. Nie
mogli przez ten czas wydać takiej sumy. Domek wynajęli maleńki i skromny. Założę się,
że nie wydają na siebie dwóch tysięcy rocznie. Ona chodzi wiecznie w tych samych sta-
rych sukniach. Nie najmują sprzątaczki nawet raz na miesiąc. Jedyną ich rozrywką jest
hodowla pięknych róż.
— Może musiał spłacić długi karciane? — powiedziała Dina.
— On? — krzyknęła April. — Pan Cherington? Czyli pułkownik Chandler... Czy tak
wygląda karciarz?
— No, nie — zgodziła się Dina. — Nie, nie mam pojęcia, na co mógł wydać taką
sumę. I wiesz, April, w głowie mi się nie mieści, żeby ten uroczy starszy pan...
— Nie jest wcale stary — powiedziała April. — Przyjrzyj się tej fotografii. Pięć lat
temu nie miał pięćdziesięciu lat. — Zmrużyła oczy. — Jest tylko jedno wytłumaczenie
zagadki tych pieniędzy: pani Sanford szantażowała go.
— To wydaje się logiczne — rzekła Dina. Patrząc na stos papierów rozrzuconych na
kołdrze, dodała: — Bierzmy się do roboty, April, nie możemy tu siedzieć nad tym do
wieczora.
Prawie wszystkie notatki, listy i wycinki naznaczone były u góry nazwiskiem, wypi-
sanym niebieskim atramentem, drobnym, ostrym charakterem. April wybrała, paczkę
opatrzoną nazwiskiem Desgranges.
Mała kolekcja, poświęcona Pierre’owi Desgranges, składała się z kilku listów podpi-
sanych imieniem Joe, a w nagłówku adresowanych:„Kochana Floro!” Było w nich mnó-
stwo osobistych, błahych wzmianek, jak: „Cieszę się, że odezwałaś się do mnie znowu...”,
„Jak się bawiłaś w Kalifornii?”,„Czy pamiętasz doskonały koniak u Raviela?”,„Czy wciąż
jesteś zadowolona ze swego małżeństwa?”, „Czy nie zapomniałaś uroczego wieczoru
spędzonego w Coney Island?” Listy pisane były na firmowym papierze jednego z no-
wojorskich czasopism.
Bez trudu jednak można było wybrać zdania, odnoszące się do Pierre’a Desgranges,
ponieważ ktoś podkreślił je wszystkie grubo niebieskim atramentem.
„...Tajemniczy artysta, o którym wspominasz, mógłby być, sądząc z rysopisu, Arman-
dem von Hoehne, który przed paru laty nielegalnie dostał się zza granicy do naszego kraju
115
i jest odtąd daremnie poszukiwany przez policję... Jeśli to on, nic dziwnego, że podaje się za
Francuza. Miał bowiem matkę Francuzkę i wychował się w Paryżu. Uzbieraliśmy sporo da-
nych o nim z okresu poprzedzającego jego zniknięcie z horyzontu. Proszę, napisz mi wszyst-
ko, czego się o nim dowiesz, może będzie sensacyjny reportaż dla gazety...”
W drugim liście: „...jeżeli ten Desgranges jest Armandem von Hoehne, to ukrywa się nie
przed F.B.I., lecz przed agentami nieprzyjacielskimi, którzy go poszukują od dawna, mając
rozkaz sprzątnąć tego człowieka. Jeśli to on, miał powody, by zapuścić brodę”.
W następnym z kolei: „...tak, von Hoehne rozporządza dość znacznymi pieniędzmi.
Wiadomo, że uciekając z Europy wywiózł cenną, biżuterią odziedziczoną po matce...”
Potem znów: „...Nie, fotografii tego von Hoehne nie posiadamy, lecz można go zidenty-
fikować po znaku szczególnym. Ma mianowicie na lewym przedramieniu długą, skośną bli-
znę, od łokcia do napięstka, ślad po pojedynku. Napisz mi koniecznie zaraz, gdyby ten Des-
granges okazał się poszukiwanym Armandem von Hoehne. Byłoby to dla gazety wielkim
sukcesem, gdybyśmy pierwsi rozwiązali zagadkę...”
Wreszcie: „...Szkoda, że ten artysta nie jest, jak stwierdziłaś, Armandem von Hoehne!
Straciłem sensacyjny reportaż! Ale skoro nie ma blizny na ramieniu, to rzecz oczywista, po- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl