[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Być może brało się to stąd, że - równie mocno jak mnie, by ją odizolować zależało jej na tym,
bym nie kontaktowała się z ludzmi nieświadomymi naszych cichych zmagań.
Punktualnie dotarłyśmy do parkingu śmigaczy i stwierdziłyśmy, że wyznaczono nam
miejsce w pojezdzie, w którym oprócz nas miały jeszcze lecieć dwie matki i jedna ciotka. Z
powodu mojego pochodzenia przypadkowe kontakty towarzyskie zawsze sprawiały mi pewną
trudność, a teraz, kiedy byłam cała spięta, ciążyło mi to w dwójnasób. Chyba jednak udało mi
się zachować pozory i dobrze zagrać swoją rolę, bowiem kiedy w odpowiedzi na pytania
kobiet opowiedziałam im o Gusce, wydawały się zadowolone.
Bartare bez zarzutu grała rolę małej dziewczynki, grzecznie zgadzając się na
propozycję jednej z matek, by zapoznała się z jej córką, Nie wypuszczała przy tym z rąk
rejestratora, który uparła się nieść.
Podróż trwała dłużej niż sądziłam. Najpierw lecieliśmy nad terenami rolniczymi,
podzielonymi na sektory i pola, bujnie porośnięte dojrzałymi już niemal roślinami
uprawnymi, potem zaś znalezliśmy się nad obszarem, którego nie tknęła ludzka ręka. Dopiero
tutaj rzucał się w oczy fakt, że Dylan jest z rzadka zaludnionym, pogranicznym światem.
Przez całe życie mieszkałam na zatłoczonej planecie, gdzie jedyne rośliny, które mógł
zobaczyć człowiek, rosły w pieczołowicie pielęgnowanych, od dawna uprawianych i
znakomicie utrzymanych ogrodach. Choć ich projektanci nauczyli się kuglować perspektywą,
dzięki czemu rzeczy małe wydawały się o wiele większe, ogrody te w porównaniu z tym, co
teraz widziałam, były zaledwie okruszkiem.
Tutaj rozpościerał się przestwór, który zdarzało mi się widywać tylko na ekranie.
Widok ten porażał. Wyczuwałam coś budzącego lęk w tych rozległych połaciach bezkresnej
równiny, nad którą lecieliśmy. Ziemia nie była tutaj tak żyzna, jak w pobliżu Tamlinu.
Niewiele rosło drzew, a i te bardziej przypominały krzaki. Teren pod nami zaczął się wznosić.
Pojawiało się coraz więcej skał, przebijających się przez glebę. Przemknęliśmy nad kotliną, z
której unosiła się para z gorących, przesyconych minerałami zródeł. To dziwne miejsce
fascynowało mnie z lotu ptaka, a nie sądzę, bym chciała przemierzać je na piechotę.
Za kotliną wznosiły się poszarpane grzbiety. Słońce błyszczało oślepiająco w
wypełnionych kryształem szczelinach. Ta kraina musiała być ongi rozdarta gwałtownymi
erupcjami wulkanicznymi. A my lecieliśmy do samego serca tych niegościnnych ziem.
Bartare obserwowała okolicę tak uważnie, że aż przycisnęła twarz do plastikowej
osłony okna. Wyglądała jak ktoś, kto wypatruje znaku orientacyjnego, od którego niezmiernie
wiele zależy. Lecz ja nie ufałam moim wrażeniom związanym z Bartare. Tak bardzo byłam
nastawiona obronnie, że każdemu jej zachowaniu z łatwością mogłam przypisać znaczenie
większe niż miało ono w rzeczywistości.
Wylądowaliśmy na równinie tak płaskiej, że stanowiła znakomite lądowisko dla
śmigaczy. Tam zostaliśmy podzieleni na grupy przez strażników i skierowani na wyższe półki
skalne, skąd można było obserwować ługraany.
Przyznaję, że przestałam się tam mieć na baczności - co okazało się fatalne w
skutkach. Bartare stała przy mnie, Oomark zaś w pewnej odległości od nas, ściśnięty
pomiędzy nauczycielem i swoim przyjacielem - właścicielem Griffy ego. Nawet nie spojrzał
w naszym kierunku od czasu, kiedy nas rozdzielono i skierowano w to miejsce. Zwiadomość
tego, że unika nas, bolała mnie, choć być może inni nie zwrócili na to uwagi.
Bartare nie próbowała dołączyć do brata. Kiedy dotarłyśmy na półkę, oddała mi
rejestrator. A ponieważ nie mogłam pozwolić, by domyśliła się, do czego wykorzystałam go
wcześniej, udałam, że przygotuję aparat do nagrywania, kierując obiektyw na to, co działo się
na dole.
Augraany nie okazywały najmniejszego zainteresowania obserwującymi ich ludzmi,
równie dobrze mogliśmy być całkowicie nie widzialni. Nie były humanoidami, choć
poruszały się w pozycji wyprostowanej. Od pulchnego tułowia odcinały się wyraznie
kończyny; górne, długie i szczupłe, i dolne, grube i krótkie, oraz szeroki i mięsisty ogon,
który - kiedy co jakiś czas przystawały przed sobą, jak gdyby prowadząc rozmowę -
wspierały sztywno o ziemię, tworząc wraz z łapami podtrzymujący cielsko trójnóg.
Barwę miały ciemnoczerwoną, ich skórę porastały sztywne, przypominające kolce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl