[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tylko że już teraz trudno jej było przypomnieć sobie rysy jego twarzy i jego głos i to, jak dokładnie wyglądał, kiedy wracał z pracy. Zacisnęła powieki. Tak, był duży, miał ciemnobrązowe włosy i zawsze się do niej uśmiechał, boją kochał. Próbowała przypomnieć sobie, jak uczył ją jeździć na rowerku, ale musiał przerwać, nim opanowała tę sztukę, i to mama dokończyła naukę. Nie było go też, kiedy zaprosiła przyjaciółki i na przedstawieniu szkolnym, w którym grała na dzwoneczkach, ale przychodził na niektóre mecze softballu i widział, jak raz wybiła piłkę daleko za boisko. Tak, pamięta! Przypomniała sobie, że wbiegł na boisko, by ją uścisnąć. Nie powinien, mecz się jeszcze nie skończył, ale tak dobrze było mieć go w tym momencie przy sobie, uśmiechał się i był z niej naprawdę dumny. Tę właśnie chwilę miała zamiar zachować na zawsze w pamięci, a zwłaszcza serdeczny uśmiech ojca. Próbowała przypomnieć sobie, co jeszcze było w nim takiego specjalnego. Przytulał ją, lubił lody z orzechami hikorowymi i mówił na nią „Emily", a nie po prostu „Em", jak inni. Pamiętała też, że odchylał głowę, kiedy się śmiał, składała to wszystko w jeden obraz: tata w czapeczce Małej Ligi na głowie, ta czapeczka pomoże jej zapamiętać, kiedy to było, przytulający ją jedną ręką, w drugiej trzymający lody, śmieje się z odchyloną do tyłu głową. Tak, to dobry obraz, więc zamknęła oczy i zapamiętała go tak, jak uczył ją W.S. Nie zapomni Mama zawołała ją, otworzyła więc oczy, powiedziała: - Nic mi nie jest - i wróciła do domu, wołając Phoebe. Usiadła obok babci Helen. - Nigdy nie zapomnę taty - obiecała. Babcia mocno ścisnęła jej rękę. - Jesteś dobrą dziewczynką. Prawdziwy z ciebie Faraday - pochwaliła wnuczkę i znów spojrzała nieprzyjaznie na mamę. Kilka zapiekanek później wrócił W.S. Howie wprowadził go do dużego pokoju, zapełnionego przez współczujących przyjaciół i... Faradayów. - Maddie, pamiętasz W.S. Sturgisa? - spytał w żałosnej próbie stawienia tamy plotkom. W.S. jednak nie miał zamiaru skorzystać z tej pomocy. Ominął go bez słowa, złapał Maddie za ramię, powiedział: - Przepraszamy bardzo. - I wyciągnął ją z pokoju. Zamknął drzwi. - Co ty wyprawiasz?! - rozzłościła się Maddie. - Wiesz, kto tam jest? - Henry dostał pozwolenie na otworzenie waszej skrytki bankowej - przerwał jej. - Pieniądze znikły. Wiesz coś o tym? Popatrzyła na niego ze zdumieniem. - Pewnie Brent je zabrał... - Nie dokończyła zdania. Pieniądze widziała w sobotę po południu, a Brent już wówczas nie żył. Nie zabrał zatem tych pieniędzy. - W ciągu ostatnich dwóch tygodni obydwoje zaglądaliście do depozytów, lecz ty jako ostatnia. Bank to rejestruje. Muszę ci powiedzieć, że czuję się dość głupio, bo nie tak dawno zaklinałem się przed Henrym na wszystkie świętości, że mówiłaś prawdę, całą prawdę i tylko prawdę. Co się stało z tą forsą? Może trafiła do bagażnika mojego samochodu? - pomyślała Maddie. Suma wprawdzie była nieco inna, ale... I nagle zdała sobie sprawę z tego, co właściwie oznaczały słowa W.S. - Mówiłam prawdę! - wykrzyknęła - Nie wzięłam tych pieniędzy. Zostawiłam je na miejscu, bilety i paszport Brenta też. Zabrałam tylko paszport Em. Daję słowo! W.S. patrzył na nią niepewnie, jakby bardzo chciał jej uwierzyć, ale przychodziło mu to z trudem. - Jezu, zaczynam się bać. Maddie, jeśli coś wiesz, to najwyższa pora to powiedzieć. Nie chcę cię stracić przez jakiś głupi błąd Henry'ego, który myśli w tej chwili, że polujesz na mnie. - Co...? - zainteresowała się Maddie. W tej chwili w pokoju pojawiła się Treva. - Cokolwiek robicie, skończcie i wracajcie - powiedziała szeptem. — Zaczyna to wyglądać cholernie śmiesznie, ale Fa-radayowie jakoś nie sprawiają wrażenia rozbawionych. Maddie przecisnęła się obok W.S. i wróciła do dużego pokoju, gdzie usiadła na kanapie koło mamy i Em. Gloria siedziała obok Heleny Faraday; obie powitały ją gniewnymi spojrzeniami. Tylko tego jej teraz potrzeba - sojuszu Glorii i teściowej. Wzięła Em za rękę i ścisnęła ją mocno. Tymi dwiema nie musi się przejmować. Ktoś ukradł klucz do skrytki depozytowej i zabrał pieniądze. Nie wiedziała nawet, że coś takiego jest możliwe. Najwyraźniej jednak jest. Nikt jej teraz nie uwierzy, zwłaszcza jeśli raptem oznajmi, że ma dwieście trzydzieści tysięcy w gotówce. Ludzie uznaliby, że pięćdziesiąt tysięcy po prostu ukradła, a Henry natychmiast by ją aresztował. Powinna była oddać te pieniądze Henry'emu. Em zwinęła się na kanapie i położyła głowę na kolanach matki. Nie może oddać tych pieniędzy Henry'emu. - Trzeba byłoby założyć ten drugi zamek - powiedziała Martha Martindale, kiedy do pokoju wszedł W.S. - Oczywiście - zgodził się i skinął na Em. - Chodź, pomożesz mi. - Wyciągnął do niej rękę. Em ujęła ją, siorbnęła nosem i posłusznie poszła za nim. - Mieliśmy włamanie - oznajmiła mama, na co wszyscy postarali się przybrać jeszcze bardziej współczujący wyraz twarzy, z wyjątkiem Faradayów, którzy promieniowali nie ukrywaną złością. Było to bardzo długie popołudnie. W.S. wyszedł w którymś momencie,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|