[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Poczekaj! - szepnął chrapliwym głosem. Nic nie było w stanie ukryć jego erekcji. - Zrób coś z tym! - Jo? - odezwał się znowu Alan. - Chwileczkę, Alanie. - Zmusiła się do spokoju. - Zaraz kończymy. - Jo! - John pokręcił głową z niedowierzaniem. - Czy ty myślisz, że wystarczy powiedzieć abrakadabra, i już? Muszę przestać myśleć o tobie. - No więc!? - Nie mogę przestać myśleć o tobie, kiedy tu jesteś. Prawdę mówiąc - nigdy nie mogę przestać. Tego już było za wiele. Jo wypadła do holu, zamykając za sobą drzwi. Na widok Alana ogarnęło ją poczucie winy i wielki wstyd. - Cześć. - Podszedł do niej i pocałował w policzek. - Nowa woda kolońska? - Cześć. - Sztywna ze strachu pomachała dłonią z obrzydzeniem. - Mój klient wylał na siebie tyle tego świństwa, że omal się nie udusiłam podczas prezentacji. - Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyszedłem wziąć cię na lunch. Hattie nie było w biurze... - Alan przerwał, bo w drzwiach stanął John. Jo z ulgą zauważyła, że udało mu się przestać o niej myśleć. - Dzień dobry. John Sterling. - Wyciągnął rękę do Alana. - Alan Parish. Obaj mężczyzni badali się wzrokiem. %7ładen z nich nie chciał ustąpić z terytorium, które w duchu uznał za swoje. - Jak rozumiem, interesuje się pan przyjaciółką Jo, Pam? - Alan skapitulował pierwszy. - Niespodziewanie dla mnie Savannah okazało się pełne pięknych kobiet - powiedział znacząco John. 114 RS Alan przenosił wzrok z Johna na Jo i z powrotem. - Podobno ma pan aż troje dzieci? - rzucił z chytrym uśmiechem. - Dwu-, sześcio- i dziewięcioletnie. - John spokojnie pokiwał głową. Jo wiedziała, że musi wkroczyć pomiędzy nich. - Alanie, John i ja musimy jeszcze podpisać kontrakt. Poczekaj, proszę, w biurze Hattie. Przez kilka długich sekund mężczyzni mierzyli się spojrzeniami, a potem Alan skinął głową na pożegnanie. Jo oparła się o drzwi pokoju konferencyjnego. Pod bluzką czuła luzne końce nie zapiętego stanika. Dlaczego robi to sobie i Alanowi? I dlaczego, na litość boską, sprawia jej to aż taką przyjemność? - Miły chłopiec - odezwał się John. - Alan nie zasłużył na takie lekceważące określenie. Ani na to, co mu przed chwilą zrobiłam. - Jo! Nie musisz wiązać się na całe życie z człowiekiem, którego nie kochasz. - Kto powiedział, że nie kocham Alana? - warknęła. - O ile mnie pamięć nie myli - ty sama. Swoimi rękami i całym ciałem. - To, że czuję do ciebie fizyczny pociąg, nie musi oznaczać, że nie kocham Alana. Dwa przeczenia w jednym zdaniu. Boże, mówi już jak własna matka! - Zresztą - dodała - mój związek z Alanem jest prywatną sprawą moją i jego, nie uważasz? John patrzył na jej usta, a ona wbrew swojej woli rozchyliła je zapraszająco. - Nie - powiedział spokojnie. - Nie, skoro między tobą a Alanem jestem ja. Do zobaczenia w piątek. - Szybko napisał coś na tekście kontraktu i wyszedł. Jo drżącą ręką podniosła do oczu papier. Ponieważ nie nastąpiła oczekiwana propozycja małżeństwa, negocjowana suma zostaje podwojona. Podpisano - John Sterling". 115 RS - Jo? Dobrze się czujesz? - Hattie wetknęła głowę do pokoju Jo. - Zwietnie, a bo co? - Jo zmusiła się do szerokiego uśmiechu. - Nie, nic. - Hattie obrzuciła ją bacznym spojrzeniem. -Wydawało mi się, że umówiłaś się dzisiaj w domu Sterlingów z krawcową. - Boże! - Jo zerwała się na równe nogi. - Pół godziny temu. Aamiąc wszelkie możliwe przepisy, Jo w kilkanaście minut znalazła się na miejscu. Dopiero tam przesłuchała automatyczną sekretarkę telefonu komórkowego i zastała informację o przesunięciu spotkania o dwie godziny. %7łeby nie marnować czasu, postanowiła sama wymierzyć okna. Wysiadła z samochodu i przez chwilę podziwiała dom. Białe ściany, ciemnozielone okiennice, kolumny u wejścia nadawały mu charakter typowych rezydencji z południa kraju. Tylko ogród raził banalnością. Wyobraziła sobie pergole oplecione amarantowymi różami i kępy azalii pod starymi dębami. Przestań! skarciła się w duchu. Nie ty tu mieszkasz! To John Sterling zdecyduje, jak ma wyglądać jego ogród. Wyjęła klucz spod wycieraczki i zdziwiona zatrzymała się w progu. Najwyrazniej dzieci nie zgasiły telewizora przed wyjściem do przedszkola. Rozejrzała się, poszukując zródła dzwięku, i wtedy w pokoju pojawił się John, ubrany jedynie w ciemnobordowe spodnie od piżamy, ze słuchawką przy uchu i plikiem papierów w ręku. Rozpromienił się na jej widok i na migi dał znać, że zaraz kończy. Poczuła suchość w ustach i pulsowanie w skroniach. Nie mogła oderwać oczu od muskularnego torsu pokrytego rudawymi włosami, które wyraznie ciemniały w okolicach płaskiego jak deska brzucha. Nie! Stanowczo nie powinno przytrafić się jej coś podobnego zaledwie w kilkanaście godzin po wczorajszym spotkaniu! To za wcześnie, żeby zapanować nad sobą. Wycofała się do holu i z udaną skwapliwością zaczęła wyjmować narzędzia z torby. Gdyby jeszcze miała na sobie coś stosowniejszego niż krótka trykotowa spódnica i kusy żakiecik! Z chęcią włożyłaby na siebie kilka warstw ubrań. 116 RS - Co z miła niespodzianka - usłyszała. - Byłam umówiona z krawcową. Przepraszam, że nie zapukałam. Nie miałam pojęcia, że jesteś w domu. - Już wczoraj zostawiłem klucz pod wycieraczką. Wchodz, kiedy chcesz, chociaż - spojrzał na nią kpiąco - muszę cię lojalnie ostrzec, że czasami możesz mnie zastać w niekompletnym stroju. - Czy coś się stało? - zignorowała jego żart. Bardzo się pilnowała, żeby trzymać wzrok dokładnie na linii jego ramion. - Stan wyjątkowy. Pracuję od piątej rano. Nawet sobie nie wyobrażasz, co się tutaj działo, zanim zjawiła się pani Harris i zawiozła dzieci do przedszkola.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|