[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kurzu. Wyszedłem na dwór, wylałem dawną wodę na zamarzniętą gnojówkę i naciągnąłem nowej wody ze studni, co w ogródku była. Kiedy kręciłem korbą, a linka nawijała się na wałek, pomyślało mi się zdrowo, nie jest ze mną tak zle, więc pomyślało mi się zdrowo, żeby się umyć tu, na dworze. Przy studni. I tak co dzień. Co rano. Chyba, żeby hulała zawieja albo sypał gęsto śnieg. Skoczyłem po mydło i ręcznik, i szybko wróciłem. Wiadro z wodą odstawiłem trochę na bok, żeby nie nachlapać przy studni i nie robić przy niej ślizgawicy. Zdjąłem sweter i powiesiłem go na korbie, zakasałem wysoko rękawy koszuli, podwinąłem kołnierz na szyi, pierś dzielną szeroko odsłoniłem, mocno, że tak powiem, rozdekoltowałem i zacząłem się myć nachylony nad wiadrem. Po chwilce wyprostowałem się, zdjąłem całkiem koszulę i znowu nachyliłem się nad wiadrem. Najpierw pochlapałem się wodą, woda lodowata była, potem namydliłem się, potem znowu się chlapałem, nacierając ostro skórę. Parskałem przy tym, ach, uch, tururum ła, brrr, prychałem rozgłośnie i inne wydawałem te słynne rytualne dzwięki przy ceremonii przepięknej mycia się porannego w zimnej lodowatej wodzie. Potem nabrałem powietrza, wsadziłem mordę, czy jak kto woli: oblicze, do wiadra i wypuściłem powietrze, tak jak się to robi, prychając ustami; powietrze bąbelkami wyskakiwało na powierzchnię, woda wychlapywała się z wiadra, potem wyprostowałem się i zacząłem się mocno wycierać ręcznikiem, parskając cały czas, achając, uchając, tururając i tak dalej, i tak dalej, i akurat przypomniało mi się fantastyczne i na zawołanie, sztuczne kichanie Zdzicha, szliśmy ulicą i ja mówiłem: kichnij no, Zdzichu, bo coś smutno, i Zdzich jak nie kichnie, to ludzie wychodzili na balkony, czasami ładne dziewczyny i sto lat , sto lat sypało się na nas z góry jak kwiatów deszcz, więc przypomniało mi się akurat to i do tego wszystkiego jeszcze śmiać się zacząłem, ech, Niagara, nic tylko w tych kaskadach zastygnąć. Wytarłszy się do czerwoności, do purpurowości kardynalskiej, że aż skóra bolała, pogoniłem szybko do chałupy, założyłem koszulę, na to sweter, na to bluzę duglasówkę i zaszedłem do Babci Oleńki, żeby zrobić sobie gorącej herbaty i zjeść coś, bo głodny był ten, który to tutaj wyznaje. Na budziku stojącym bokiem na komodzie była, niech no się przypatrzę, za piętnaście dziewiąta. To już ta godzina? mówię. Nie. Za piętnaście ósma gdzieś będzie. Może trochu dalej. On mnie coś markieruje ten budzik. Aha ahnąłem. I tylko na boku on chodzi. Jak go postawić równo na nogi, to zarutko przestaje tykać. Taki on już jest. Zrobiłem sobie gorącej herbaty i przyniosłem prowiant. Otworzyłem puszkę, nakroiłem chleba i zabrałem się do jedzenia. Ranek był nowego dnia. Za oknem biało było i czarno ! było, gdzie nie leżał śnieg i czarno biało, gdzie jedno z drugim przemieszane. Tu, w izbie, ciepło. W piecu trzaska ogień, przy piecu na łóżku siedzi Babcia Oleńka z rękami splecionymi na brzuchu, kiwając się lekko do przodu i do tyłu. Cichutko też jest. Muchy nie bzykają, bo nie ma much. Zima. Wczoraj zasnął jak kamień odezwała się Babcia Oleńka. Zmęczony był. Kiwnąłem głową, bo miałem akurat pełną gębę śledzia w tomatnom sosie, więc nie mogłem otworzyć ust, boby mi ryba uciekła. O, tak. To prawda. W lesie robota ciężka powiedziała Babcia Oleńka, jakby przyznając komuś rację. A ja wczoraj poszła na pierzaczki. W dziesięć bab my darły i nadarły my jakieś pięć kilo. To dobra pierzyna mówię. Duża pierzyna. Bo tak to cztery kilo wystarczy. Na poduszkę chyba dużo mniej trzeba? Na poduszkę tyle samo trzeba, co na pierzynę. Pierzyna większa, ale poduszka twardsza musi być. Ubita. Aha achnąłem. Nie myślałem, że tyle samo trzeba pierza na poduszkę, co na pierzynę. To jest dla mnie bardzo ważna wiadomość. Dużej wagi. Podjadłem sobie, wypiłem drugą herbatę i jeszcze zrobiłem sobie herbaty i przelałem do butelki po lemoniadzie, naszykowałem sobie też pajdy chleba ze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|