[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jej apetytom.
I wśród tych wspomnień bliski już byłem dopuszczenia do siebie tej
słabości ducha, jaką wywołuje wskrzeszenie dawnej i bolesnej miłości
 miłości, którą pojąłem dopiero w dniu, gdy ujrzałem jasne warkocze
kołyszące się na wodach przeklętego stawu  kiedy zacny Ortwin oderwał
mnie od tych szarpiących wspomnień, pozwalając opaść swej dłoni na
moje ramię.
Choć nie uważam się za słabowitego, a tym mniej kogoś, kto się z
sobą cacka, przyznam, że ten odruch jego mało ekspansywnej natury
wywołał we minie taką reakcję, jak gdyby zamiast ręki opadła na moje
ramię maczuga większych niż normalne rozmiarów, nagle i z wielką
gwałtownością. Uderzenie to wstrząsnęło więc nie tylko łagodnym i
tak niebezpiecznym odurzeniem, któremu zacząłem się poddawać, lecz
wszystkimi moimi ścięgnami (od szyi do pięty po tej stronie ciała). Z tej
samej przyczyny, z której nie zwykły jęczeć z bólu konie, nie zrobiłem
tego i ja, ale gdyby doszło do tego wybryku natury, całym zamkiem
wstrząsnąłby nie jęk, lecz niewiarygodny ryk boleści. Powstrzymałem
się mimo wszystko, tak jak szlachetne zwierzęta powstrzymują swe
wzruszenia. I nagle, po tym radykalnym przecięciu wszystkich refleksji
na temat natury mego pana, mojej własnej i mojej pani, uleciały także
z mej głowy melancholijne medytacje i wspomnienia i myślałem już
tylko o tym, by słuchać kogoś, kto w sposób tak oczywisty żądał ode
mnie uwagi. A że w mowie był powolny i drobiazgowy i potrzebował
czasu, by rozpocząć  dopóki się nie zdecydował, zdążyłem pomyśleć, że
jedna tylko osoba na zamku uchroniła się przed jadem, którym wszyscy
zatruwali prawdziwy rodzaj stosunku tak prostego i ojcowskiego, jaki
łączył Barona ze mną. I chociaż ramię uginało się pod ciężarem coraz
bardziej dotkliwym, trzeba mi było to uszanować, gdyż wiele myśli i
pomieszanych uczuć musiało wrzeć w niewzruszonym Ortwinie, aby w
ten sposób naruszył moją zwykłą sztywność i niechęć do ich objawienia.
I nietrudno było, obserwując jego zaczerwienioną twarz i jego oczy w
zielone i żółte cętki, podobne do dojrzałych jagód winogron, odgadnąć
przyczynę tego wzburzenia: niewątpliwie wynikało ono z przykrości, jaką
mu sprawiały dochodzące zewsząd nieprzystojne szepty zniesławiające
ze wszech miar uczciwą postawę Barona wobec mnie.
Jako odwet (czy usprawiedliwienie) dla tych, którzy opowiadali
wszelkiego rodzaju plugawe historyjki na ten temat, muszę zaznaczyć,
że bardziej niż prawdziwą złośliwość i chęć zniesławienia zdradzały
one chęć zabłyśnięcia rzekomą bystrością czy też czymś, co uważano
za najczystszy ton dworski (choć dowcipy wysmażone w ich tępych
czaszkach zawstydziłyby najbardziej nieokrzesanego i pijanego żołnierza
z gwardii swoją głupotą i nieuczciwością).
Oczekując na słowa, niełatwo wychodzące z ust Ortwina,
stwierdziłem, że bardzo wytężał swój mózg w tym momencie. Tam, w
głębi, daleko za zmarszczonym i zaczerwienionym czołem, trudziła się
jego myśl nad doborem słów, jakich miał użyć. Niewątpliwie zastanawiał
się nad tym wyborem, tak jakby grzebał w głębinach ukrytego lamusa czy
skrzyni z rupieciami, zamierzał bowiem uporządkować i przygotować jak
najstaranniej jakąś ważną wiadomość, którą mi chciał przekazać. I nagle
jakaś zupełnie nieoczekiwana złość opanowała dwie jagody winogron, do
których podobne były jego oczy.
 Nie zwracaj uwagi i nie pozwól, aby cię dotknęły  powiedział 
nikczemne plotki, które krążą wokół twojej osoby i Barona. Nie marnuj
nawet twojej pogardy, rzucając jej okruchy tym, co szerzą takie brednie
lub głodnym językiem wyskrobują dno nieczystego rondla niesławy. Bo
wiedz dobrze, że to wszystko, co wypieka zawiść w garnku leniwych
mózgów, mogłoby cię zadziwić zarówno swoją obfitością, jak i zjełczałym
smakiem takiej strawy, zwłaszcza zważywszy nędzne rozmiary, zły stan i
gorszy jeszcze wyrób podobnego naczynia.
Zdumiał mnie doskonały układ i oszczędność środków, jakimi
posłużył się Ortwin, by ostatecznie wyrazić kwintesencję swoich
myśli: z taką samą starannością i dokładnością, jaką poświęcał na to,
by wybrać odpowiednią sztukę garderoby. Ale zauważyłem, że Ortwin
nie wypowiedział jeszcze najważniejszej części swoich refleksji czy
rad: gdyż pewne rozciągnięcie jego ściśniętych warg zniekształconych
cięciem, które mogło nieomal uczynić go niemym (skoro musiał połknąć
połowę swej brody, by temu przeszkodzić), zapowiadało próbę uśmiechu.
I choć prawdę mówiąc niewiele dla mnie znaczyły zarówno pochwały, jak
przytyki, które mogły zaważyć na mojej reputacji, i chociaż nic nowego
nie dodał do mojej własnej opinii i sądu w tych sprawach, przyjąłem z
szacunkiem jego radę i czekałem w milczeniu, aż wolno puści wodze
wszystkiemu, co chce objawić. I zdążyłem nawet stwierdzić, że taka sama
obojętność owego oczekiwania kierowała moje kroki do komnaty barona
Mohla, gdzie z pewnością czekali już na mnie rycerze mający udzielić
mi wskazówek co do nakazanych obyczajem obrządków wtajemniczenia:
w tym samym stanie ducha miałem nazajutrz zostać włączony do świata
rycerzy lub włóczęgów, do którego w sumie należą wszystkie stworzenia.
Miałem przyjąć owe święcenia z rąk Mohla i pozostać w tym świecie do
końca życia, od chwili gdy ten człowiek, który był zarazem moim ojcem,
moim opiekunem i podopiecznym, uderzy płazem miecza moje ramię. Bo
tak pojmowałem to wówczas: i wszystko, co mógł budzić ktoś taki jak ja
w takim panu jak on, było nie czym innym, tylko skrytym pragnieniem
obrony czy wsparcia dla jego licznych słabości i sprzeciwów.
Kiedy Ortwin dalej podjął swoje przestrogi czy zwierzenia  nie
wiedziałbym, jak to nazwać  zauważyłem w jego głosie coś w rodzaju
zniechęcenia: jak gdyby uznawał siebie za ofiarę jakiegoś nieugiętego
prawa, które go skazało  od niepamiętnych czasów i zarania dziejów 
na rozczarowanie światem, w jakim wypadło mu żyć.
 Znam od dawna Mohla  powiedział tak powoli jak zwykle.  Długi
czas byłem u jego boku, zarówno w bitwach, jak i w czasie pokoju.
Dlatego też mogę powiedzieć, że znam go dobrze, I może zauważyłeś,
że możemy porozumiewać się w sposób bardzo rzeczowy, bez wszelkich
upiększeń lub czczej gadaniny, bo nie potrzebuje otwierać ust, jeden jego
gest wystarczy, abym mu podał rękawicę, którą chce włożyć, zbroję czy
płaszcz. Reszta jest między nami zbyteczna. Toteż bardzo jasne jest dla
moich oczu wszystko, co się dzieje w jego umyśle i sercu.
Skrzywienie Ortwina zamgliła jakaś dziwna melancholia i było w tym
coś tak niezwykłego, że zimny podmuch zmroził mnie nagle do kości.
 Ty wiesz  powiedział w końcu  jak niewielką różnicę czyni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl