[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zrozumiałem dobrze? - Pan mnie dobrze zrozumiał - powiedział Samsonow. Dobranoc. Odszedł; wróciłem do swego pokoju i rozpakowałem walizko. Miałem tam obraz Madonny, na którym Wuj Józef napisał kiedyś: Kochanemu Grzegorzowi na pamiątko wspólnie spędzonych nory i dni w Górnej Galilei - Maria." Dedykacji nie dało się niczym zmyć. Powiesiłem obraz na ścianie i położyłem się, lecz długo jeszcze nie mogłem usnąć. Wciąż jeszcze było gorąco i słyszałem tę pieśń o pilotach dochodzącą do mnie przez okno, a kiedy je zamknąłem, nie było wcale lepiej; a potem nagle spadł deszcz i usnąłem. Obudziłem się następnego dnia dość pózno, szybko dokonałem ablucji i wyszedłem na podwórze. Samsonow stał w cieniu drzewa i patrzył w niebo, a poszedłszy za wzrokiem jego, zobaczyłem klucz odchodzących na południe ptaków. - Odlatują już - powiedział Samsonow. - Za miesiąc nie będzie ani jednego. - Nie - powiedziałem. - Tym razem potrwa to dłużej. Myślę, że aż do pazdziernika. Lato było gorące. Samsonow nalał sobie herbaty, po czym podał mi kartkę wydartą z notatnika. - Zna pan dobrze Wrocław? - zapytał. - Mieszkałem tutaj. - Pojedzie pan na Parkową dwa. Tu jest nazwisko tej osoby. Przeczytałem: Weronika Rackmann. - Niemieckie nazwisko - powiedziałem. - Zabawne. Pan ma rosyjskie, ta pani niemieckie, moje także nie jest polskie. - Proszę uważać na panią Rackmann. Pije za dużo. - Czy to ona będzie prowadzić wóz? - Pan. Mimo to proszę uważać. Ona będzie chciała z panem pić. - Skąd pan to wie? Pani Rackmann nie widziała mnie nigdy na oczy. - Będzie tak, jak ja mówię. Czy pan wie, gdzie jest miasto B.? - Znam drogę. - Wieczorem pan wróci. I proszę powiedzieć pani Rackmann, że od dzisiaj pan ją będzie wozić, o ile ona sobie tego życzy. Z tym, że oczywiście ja będę panu płacił. Wsiadłem do samochodu i paląc papierosa czekałem, aż rozgrzeje się silnik. Samsonow patrzył na mnie uśmiechając się tym swoim dziwnym uśmiechem. - Dlaczego pan chciał zostać aktorem? - zapytał nagle. - %7łeby się ukryć między ludzmi. - Byłby pan chyba niezłym aktorem. - Mam zły głos. Tego się nie dało naprawić. - Proszę już jechać. Dzień jest ładny, szkoda czasu. I proszę jej koniecznie powiedzieć, że od dzisiaj pan ją będzie wozić, a nie ja. To bardzo ważne. Nie zapomni pan? - Nie - powiedziałem. Wyjechałem; jadąc powoli, patrzyłem na drzewa, które były jeszcze zielone, i oczywiście zabłąkałem się; tak, iż musiałem przystanąć i spytać o drogę. Wreszcie znalazłem ulicę Parkową. W narożnym kiosku kupiłem parę gazet i idąc poprzez ulicę zobaczyłem zabawną 27 Marek Hłasko Sowa, córka piekarza scenę; chodnikiem naprzeciw siebie szło dwóch ślepców i zderzyli się ze sobą, ale żaden z nich nie powiedział ani słowa; poczęli się tylko ostukiwać laskami i rozeszli się bez słowa. .Znalazłszy dom, wszedłem po schodach i zadzwoniłem; nikt jednak nie odpowiadał. Musiałem zmrużyć oczy, gdyż światło padające przez okno klatki schodowej oślepiało mnie. Czekałem przez długą chwilę; wreszcie zadzwoniłem po raz drugi. Wtedy nagle otworzono drzwi sąsiedniego mieszkania; jakiś staruszek popatrzył na mnie i szepnął: - To pan? To pan? - Tak, to ja - powiedziałem. Każdy człowiek na moim miejscu powiedziałby tak samo. Tylko Wuj Józef nie. Wuja Józefa nakryła kiedyś ciotka z inną kobietą w łóżku i Wuj Józef powiedział, że to po prostu nie on. Ten staruszek znów popatrzył na mnie. - To pomyłka - powiedział. - Pan, rzecz prosta, zechce mi wybaczyć. Wrócił do siebie zatrzasnąwszy drzwi. Zadzwoniłem po raz trzeci i otworzyła mi dziewczynka. - Dzień dobry, Małgosiu - powiedziałem. - Chciałbym mówić z panią Rackmann. - Skąd wiesz, że nazywam się Małgosia? - Na ścianie ktoś napisał: Małgosia to skarżypyta." Stoję tu już od pięciu minut i przeczytałem wszystko, co napisane jest na ścianach. A teraz idz i poproś panią Rackmann. Małgosia odeszła; usłyszałem kroki na korytarzu i jakaś kobieta stanęła w drzwiach, ale nie widziałem jej twarzy, gdyż słońce padające z boku oślepiało mnie. - Pani Rackmann? - zapytałem. Nie odpowiedziała, a ja stałem rozkraczony, ze zmrużonymi oczami i pamiętałem o tym, że ona mnie widzi, i nie wiem dlaczego myślałem o tym filmie, w którym jakiś dezerter zginął w obronie dziewczyny, której nikt nie znał i nikt nie kochał; a potem myślałem o ornym jeszcze filmie, w którym jakiś buntownik ginął o sto kroków od statku, na którym uciec miał z Irlandii; więc odszedłem jeszcze o krok w tył, aby jej nie widzieć i aby ona mogła zobaczyć mnie lepiej, i zapytałem: - Czy to pani Rackmann? - Tak - powiedziała. - Proszę wejść. Wszedłem za nią i przyjrzałem jej się; była młoda i dość nawet ładna, lecz zdziwiło mnie jej uczesanie; tak czesały się kobiety przed pięcioma laty. Nie wiedziałem, ile ma lat; przypuszczałem, iż wygląda na starszą, niż jest. Nie mogłem tego wiedzieć; Wuj Józef uczył, że o kobiecie nie wie się niczego, jeśli nie patrzy się na nią przez mężczyznę, z którym żyje. - Przysłał mnie tutaj pan Samsonow - powiedziałem. - Samochód jest na dole. Inżynier Samsonow powiedział, że mam z panią jechać do miasta B. Nie odezwała się; stała przypatrując mi się w milczeniu i trzymała w palcach pasmo włosów, tarmosząc je tym samym ruchem, jak to czynił Samsonow. - Myślałem, że pani na mnie czeka. - Tak panu powiedział inżynier Samsonow? - yle się wyraziłem. Myślałem, że pani czeka na Samsonowa. Pan Samsonow powiedział mi, że pani czeka na niego, więc myślałem, że pani czeka na mnie czekając na Samsonowa, ponieważ nie mogła pani wiedzieć, że zamiast Samsonowa, na którego pani czekała, przyjadę ja; więc myślałem, że czeka pani na mnie. Czy wyrażam się jasno? - Pan pracuje dla niego? - Od wczoraj. - Proszę, niech pan wejdzie do pokoju. Przeszedłem z korytarza do pokoju; było tam jeszcze nie posprzątane, ale nie to mnie zdziwiło; ten czysty i biały pokój nie pachniał kobietą, a przecież widziałem nie zasłane jeszcze łóżko, a ona stała o krok ode mnie i nie czułem wcale jej zapachu, i tego mi 28 Marek Hłasko Sowa, córka piekarza brakowało. Nad łóżkiem wisiała jakaś fotografia; ktoś tam wypinał pierś pokrytą medalami, ale nie przyjrzałem się temu bliżej. - Proszę, niech pan przejdzie do drugiego pokoju - powiedziała. - Ja tu tymczasem posprzątam. - Pojedziemy do miasta B.? - zapytałem. - Tak. Muszę się tylko przygotować. - Nie musi pani brać płaszcza. Dzień jest ładny. Możemy nawet opuścić dach. Przeszedłem do następnego pokoju i usiadłem w fotelu, a za chwilę weszła Małgosia i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|