[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Spróbuję słowo rzucić, ale to będzie groch o ścianę... nie moja rzecz... Pukało wstał z krzesła. To tak zawołał sądzono, sądzono, aby oczy moje patrzały na ruinę tego domu, na zgubę... niechże będzie wola Pańska! Ale nie przeżyję ja tego, ojcze mój! Ten dom, jakby mój rodzicielski własny; ten chłopiec, to jakby dziecko moje; ten majątek, jakby ojcowizna. Wżyło się tu, wrosło, pracowało, aby pomnożyć, aby utrzymać, a tu fantazja jednej kobieciny wszystko w proch obraca... Fantazja, mówię jegomości krzyknął głośniej bo ja temu nie wierzę, żeby chora była i tęskniła, jeśli męża kocha. Mąż dla niewiasty światem, wszystkim, ale to, z pozwoleniem, Półdiablę Weneckie! Chwycił za czapkę w pasji, chcąc wyjść, gdy go proboszcz za ramię ujął. Kochanie, Pukało, z żalu ci się w głowie wywraca? A toż po chrześcijańsku, a toż po oj- cowsku tak sierdzić się na to biedne dziecko? Ha? myślisz, że jemu też serce nie boli opusz- czać dom, kraj, rodzinę, a uchowaj Boże, by się jej co stało... dobrze by mu było nosić trupa na sumieniu? Wstydz się, stary, zmów pacierz i uspokój się, a za grzech porywczości powtórz po pacierzu siedem razy: Bądz wola Twoja... Pukało zmiękł, proboszcza w ramię pocałował, łzę otarł i mrucząc, wyszedł z plebanii. Piękna była noc wiosenna, a w krzewach ogrodowych na zabój śpiewały słowiki... w dali słychać było szum fali jeziora, jakby ruch kołyski, co dziecinę usypia; wiało zewsząd wonią młodości, kwiatami, liśćmi, trawami... a świat ten wyglądał tak cudnie, że Pukale aż się na płacz zebrało. I taki to mając kąt własny, trzeba im się tłuc po obcym świecie...! Z cicha wlókł się popod ogrodowym parkanem; księżyc pasami spomiędzy drzew starych smugami światło po darniach rozrzucał, a wysokie topoli wierzchy w ciemnych kędyś tonęły niebios błękitach... W krzakach ledwie się liść ruszył niekiedy, taki był spokój i cisza. Dalifur poglądał w ten ogród, wyobrażał już sobie, jak w nim obcy gospodarzyć będą, i żółć mu się burzyła. Wtem stanął. Na ławce pod kasztanami zobaczył siedzącego Konrada, który, głowę ująwszy w dłonie, żegnał się ze swoją siedzibą. Wśród ciszy wieczora Pukało dosłyszał led- 74 wie pochwyconego jęku i żal mu się zrobiło znowu tego człowieka jak własnego dziecka. Przeszedł na palcach, szanując tę chwilę boleści, a gdy minął kasztany, rzekł sobie: Mea culpa!... cóż mnie staremu narzekać, kiedy on cierpi! Mnie ulżyć mu ciężaru, a nie dodawać go jeszcze... Stań się twa wola Panie... Pukało wiernym będzie do ostatka sługą... a płakać zawsze czas i potem dodał w duchu. Gdy już do wyjazdu rozkazy były wydane, od- żyła biedna Cazita; teraz wszystko jej było piękne, weselem ożywiła się twarz, błysnęły oczy, uśmiechnęły się usta, rzuciła się na szyję Konradowi. Corradino mio, angelo caro! tyś dobry, tyś kochany, tyś święty! I z wielkiego wzrusze- nia do nóg mu padła. O! tak! ja czuję, jam ciebie niewarta zawołała ja nie miałam siły tak ci wszystkiego poświęcić, jak ty mnie; jam biedne słabe dziecko! grzesznica! jam roz- pieszczona jedynaczka... Ty mi przebacz! ja bym tu była umarła i to powietrze mnie dusiło, zabijało! I ojciec! ojciec! ja jednego w świecie mam ojca, a on tak mnie kochał, i on tam ginie z tęsknicy za niewdzięczną... tylko mnie dowiez do niego. Niech ja go zobaczę, niech on mnie uściśnie. Jam mu potrzebna, niech się pocieszy, żem szczęśliwa! Corradino mio! powrócimy tu i ja już... nie zatęsknię ci więcej, będę posłuszną, będę wesołą, będę tylko twoją... Jakże się było oprzeć temu gwałtownemu uczuciu? Konrad nadto ją kochał, aby mógł to uczynić, rozkazał przyśpieszyć przygotowania odjazdu. Obawiał się Pukały, ale i stary naza- jutrz po tym wieczorze był bardzo zmieniony, do niepoznania. Chcącej gderać Murzynowskiej zamknął usta, a sam z troskliwością ojca wziął się do wyboru w podróż panicza. Tylko, gdy w ganku przyszło mu się z nim pożegnać, gdy sobie padli w ramiona, piastun stary, sługa wierny i wychowanek serdeczny, rozpłakali się oba płaczem wielkim, nieutulo- nym, długim i słowa już do siebie rzec nie mogli. Proboszcz przeżegnał landarę. Deus vos... ducat, reducat szeptał, a łzy mu ciekły po policzkach. Płakali wszyscy... a gdy dwór z oczów zniknął, Cazita rzuciła się znów na szyję mężowi. Tyś anioł rzekła jam niewdzięcznica. I jej łza pociekła, lecz wiatr wiosenny prędko ją osuszył. Inaczej teraz dopływali do miasta, które dziecię jego tak chciwie ujrzeć pragnęło, wiosna to była znowu, ale powietrze chłodne, burzliwe, pora wietrzna; niebo okryte porozrywanymi na szmaty obłokami, spoza których ukazał się czasem rożek lazurowy wiekuistej obsłony skle- pienia, ale natychmiast pokrywały go gęste, lecące od lądu tumany. Wicher i rozkołysane fale nie potrafiły powstrzymać Cazity spragnionej domu, niecierpliw- szej coraz im się bardziej do niego zbliżała. W Trieście dom ciotki zastali pustym i nic od nikogo w nim o Padre Antonio i jego panu dowiedzieć się nie mogli; staruszka wyjechała była do krewnych. W porcie mało było stat- ków, a i te, co stały na kotwicy, czekały pogody, nie chcąc się puszczać na morze rozzłosz- czone i niebezpieczne. Ale Cazita płakała, Konrad musiał pójść szukać jakiejś łodzi, bodaj rybackiej nieco większej, aby ją nająć do Wenecji. Podróż obiecywała być długą, przykrą, ba, nawet niebezpieczną, ale Wenecjanka śmiała się z postrachów tych i utrzymywała, że żaden prawdziwy marynarz wiosennych się wichrów nie lęka. Niebo się jakoś rozpogodziło, choć niezupełnie; łódz znalazła z pomostem dość niewygod- nym, padrone statku ofiarował się jechać natychmiast, ugodzono się więc z nim do Wenecji. W mieście zaręczono za kapitana, że był doskonałym żeglarzem i starym doświadczonym sternikiem, że znał brzegi, mielizny, niebo i wodę jak swoją kieszeń. Wyglądał też na czło- wieka, który suchary jadł nie z jednej beczki (bo nie można o nim było powiedzieć, że chleb jadał z niejednego pieca). Ogorzały, czarny, ze skórą wyprawną od słot i słońca, zarosły jak niedzwiedz, w osmolonej kurcie podobniejszym był do korsarza niż do uczciwego kapitana 75 statku, trudniącego się przewozem towarów, a w wolnych chwilach rybołówstwem. Kilku ludzi równie dziwnie dobranych składało całą załogę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|