[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie była do końca jego \oną. - No więc posłuchaj, co postanowiłem. Zabieram cię do Jade Lake. Zostaniemy tam a\ do czasu sprzeda\y akcji. - Do Jade Lake? To tam, gdzie mieszka twoja macocha, wuj i ciotka? - Tak, Jedna wielka kochająca się rodzina. Jeśli będziemy mieli szczęście, mo\e wpadnie tam te\ moja siostra z mę\em. - Jeśli tak bardzo nie lubisz swojej rodziny, to dlaczego mamy spędzić z nimi trzy tygodnie? - O ile pamiętam, powiedziałaś, \e chcesz ich poznać. Poza tym, mam tam w domu własne biuro. Nieczęsto z mego korzystam, bo rzadko tam je\d\ę, ale przynajmniej będę mógł trochę popracować przez te parę tygodni i cały ten czas nie zostanie kompletnie zmarnowany. Angie usiadła gwałtownie, podciągając nerwowo ramiączko peniuaru. Spostrzegła, \e wzrok Owena spoczął na jej piersiach, i wiedząc, \e sutki muszą prześwitywać przez cienki jedwab, przygarbiła się, \eby to ukryć. - Poczekaj no - powiedziała. - Chyba nie masz zamiaru wpakować mnie na trzy tygodnie do obcego domu, a sam zagrzebać się w pracy? - To najlogiczniejsze wyjście z sytuacji. Będziesz miała okazję poznać moją rodzinę i czas, którego się domagasz na podjęcie decyzji. Da nam to tak\e mo\ność zejścia ludziom z oczu, dopóki akcje nie wpłyną na giełdę. - Nie jestem pewna, czy mi się to podoba. Podejrzewam, \e postanowiłeś usunąć mnie w cień, z obawy \e mogę narazić na szwank twoje interesy. Ludzie zaczną kwestionować trwałość spółki i stracą zainteresowanie akcjami, jeśli rozejdą się pogłoski, \e nasze mał\eństwo się nie układa, tak? Wzruszył ramionami. - Istnieje taka mo\liwość. - No właśnie. A jeśli będą kwestionować spółkę, zakwestionują te\ wartość akcji. I gdy zakwestionują wartość akcji, ty i tata nie dostaniecie za nie odpowiednio dobrej ceny. A jeśli akcje nie sprzedadzą się wysoko, nie zdobędziecie kapitału potrzebnego na rozwój. - Nic dodać, nic ująć - skwitował Owen krótko. - Jak widzisz, nie jestem tak naiwna w tych sprawach, jak się wszystkim wydaje - oznajmiła Angie z nutą dumy w głosie. Owen z ironią skinął głową, ale jego oczy pozostały zimne. - A co najwa\niejsze, nie \yczę sobie, \ebyś przez następne trzy tygodnie biegała po świecie dając na prawo i lewo wywiady. - Nie zamierzam udzielać \adnych wywiadów - powiedziała Angie z wściekłością. - Dziennikarze i konkurenci bran\owi mają swoje sposoby, \eby wyciągnąć z takich niewiniątek jak ty, co tylko zechcą. Gdybyś była jaśniejącą szczęściem oblubienicą, przekonaną, \e poślubiła księcia z bajki, to co innego. Stanowiłabyś \ywy dowód na to, \e miłość wszystko zwycię\a. Ale w twoim obecnym nastroju nie mam zamiaru ryzykować. Wolę trzymać cię pod kluczem, dopóki cała transakcja nie zostanie przeprowadzona do końca. - Trzymać mnie pod kluczem! - Figura retoryczna. Powiedzmy, \e chcę, abyśmy te trzy tygodnie spędzili sami w spokoju i odosobnieniu. Mój dom rodzinny le\y na wyspie na środku jeziora. Mo\na się tam dostać tylko łódką i wyjść na brzeg tylko za zaproszeniem. A mo\esz mi wierzyć, \e nie będziemy nikogo zapraszać. - Doprawdy, trzeba nie lada bezczelności, \eby w ten sposób do mnie przemawiać. Jeśli choć przez chwilę myślisz, \e dam się zamknąć na jakimś odludziu, dopóki nie rozprowadzisz swoich akcji, to chyba postradałeś zmysły! - Angie... - W ka\dym razie w jednym na pewno masz rację: nie jesteś księciem z bajki. Owen rzucił się ku niej z szybkością błyskawicy, chwycił ją za nadgarstek, odsunął poduszki i przyciągnął do siebie. Oczy płonęły mu gniewem. - Jesteś mi to winna, Angie, za to wszystko, co przez ciebie znoszę. Zaczynam chyba rozumieć, jak doszło do waśni między naszymi rodzinami. Najwidoczniej Townsendowie mają niemiły zwyczaj niewywiązywania się z danych obietnic. Ja, jak dotąd, zostałem pozbawiony \ony, nocy poślubnej i miesiąca miodowego. - Chwileczkę, Owen... - Niech mnie diabli, jeśli pozwolę na dokładkę zepsuć sobie jeszcze interes giełdowy. Je\eli nawet nie masz ochoty zrobić tego dla mnie, pomysł o własnej rodzinie. Ma tyle samo do stracenia co ja. Pojedziesz na wyspę Jade Lake i zostaniesz tam przez cale trzy tygodnie. Zrozumiano? - Dobry Bo\e, nie brak ci tupetu, co? - Po prostu próbuję za\egnać nadchodzące niebezpieczeństwo. To się nazywa obrona przeciwawaryjna. Jesteś chodzącą bombą zegarową zarówno dla Sutherlandów, jak i dla Townsendów. A poniewa\, przynajmniej wedle litery prawa, jesteś teraz moją \oną, muszę wziąć odpowiedzialność za ciebie na swoje barki. - Dziękuję bardzo. - Jej oczy błyszczały łzami bezsilnej wściekłości. - Jeśli ju\ mam być trzymana w ukryciu, dlaczego nie odwieziesz mnie raczej do mojej rodziny? Na pewno czułabym się tam szczęśliwsza, a oni te\ by dopilnowali, \ebym nie rozmawiała z nikim niewłaściwym. Rzucił jej drwiące spojrzenie. - Gdzie twoje poczucie dumy, Angie? Czy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|