[ Pobierz całość w formacie PDF ]
utopimy, czy do świtu nie po\re nas rekin, barakuda albo jakieś inne licho... Stwierdziłem jednak, \e gdybyśmy uniknęli tych wszystkich nieszczęść, to następnego dnia nie od rzeczy mieć mokry koc jako ochronę przed pora\eniem słonecznym. W nocy jednak nie chciałem go wlec za sobą luzem - mokry i cię\ki jak kamień, działałby niczym kotwica. Stąd pomysł z torbą. Przywiązałem ją do jednego z kanistrów i właśnie skończyłem wrzucać do niego ubrania i papierosy, gdy wróciła Marie. - Ju\ nas nie potrzebują - oświadczyła prosto z mostu. Powiedziała to cicho, spokojnie, bez cienia strachu. - No, to przynajmniej nie trudziłem się na darmo. Mówili, jak nas załatwią? - Owszem. Choć równie dobrze mogliby rozmawiać o pogodzie. Chyba się mylisz co do Flecka, perspektywa zabójstwa wcale go nie martwi. Mówił o tym tak, jak gdyby roztrząsał interesujący problem. Na pytanie Henry'ego, w jaki sposób mają się nas pozbyć, odpowiedział: Załatwimy to cicho, spokojnie i kulturalnie. Powiemy im, \e szef zmienił zdanie i \e mamy ich do niego zawiezć jak najszybciej. Zaproponujemy, \eby puścić wszystko w niepamięć, zaprosimy ich do kajuty na kielicha, dosypiemy im coś na sen, a potem spokojniutko wyrzucimy ich za burtę". - Przyjemniaczek, szkoda gadać. Pójdziemy sobie na dno, a \e nie poczęstują nas kulką, to nawet gdyby wyrzuciło nas gdzieś na brzeg, nikt się tym nie zainteresuje. - Przecie\ sekcja zwłok zawsze wyka\e obecność trucizny czy narkotyków... - Naszą sekcję lekarz przeprowadzi nie wyjmując rąk z kieszeni - przerwałem ponuro. - Je\eli nie nastąpiło złamanie kości, nie sposób ustalić przyczyny śmierci na podstawie czyściutkich, błyszczących szkieletów, bo tylko tyle z nas pozostanie po uczcie mieszkańców głębin. A zresztą nie wiem, mo\e rekiny jadają i kości. - Musisz tak mówić? - spytała zimno. - Próbuję tylko dodać sobie otuchy. - Podałem jej dwa pasy ratunkowe. - Zciągnij szelki tak, \ebyś je mogła zało\yć w talii, jeden nad drugim. Uwa\aj, \ebyś czasem nie odkręciła zaworu dwutlenku węgla. Poczekaj, a\ znajdziesz się w wodzie, i dopiero wtedy je nadmuchaj. - Mówiąc to, sam te\ przypinałem pasy. - Pośpiesz się, z łaski swojej - dorzuciłem widząc, \e się ociąga. - Nie pali się - stwierdziła. - Henry powiedział: Chyba wstrzymamy się z tym ze dwie godziny", na co Fleck odparł: Tak, co najmniej". Mo\e chcą zaczekać, a\ się ściemni? - Albo nie chcą, \eby załoga coś zobaczyła. Mniejsza o powody. Istotne jest to, \e za te dwie godziny prawdopodobnie zamierzają nas utopić. Ale przyjść po nas mogą w ka\dej chwili. Poza tym zapominasz, \e kiedy odkryją naszą nieobecność, natychmiast zawrócą i zaczną nas szukać. Nie uśmiecha mi się wpaść pod szkuner i dać się posiekać przez śrubę okrętową albo robić za tarczę strzelniczą. Im szybciej uciekniemy, tym większa szansa, \e nas nie złapią. - Nie pomyślałam o tym - przyznała. - Za to Bentall myśli o wszystkim, dokładnie jak mówił pułkownik. Widocznie uznała, \e moja uwaga nie zasługuje na komentarz, bo skończyliśmy zakładać pasy w milczeniu. Następnie podałem jej latarkę, prosząc, by mi poświeciła, a sam, z podnośnikiem i dwiema deskami w ręku, wszedłem na drabinkę i zabrałem się do otwierania luku. Jedną deskę poło\yłem na najwy\szym szczeblu, drugą przycisnąłem do pokrywy luku, między nimi zaś umieściłem podnośnik. Słysząc wściekłe bębnienie deszczu o luk, mimowolnie wzdrygnąłem się na myśl, \e ju\ za chwilę przemoknę do suchej nitki, co było o tyle głupie, \e wkrótce czekała mnie du\o bardziej gruntowna kąpiel. Sforsowanie luku poszło łatwo. Albo pokrywa była ju\ stara i wyschnięta, albo te\ wkręty przytrzymujące rygiel zardzewiały, w ka\dym razie starczyło przekręcić kilka razy centralną część podnośnika, wysuwającą przeciwnie nagwintowane śruby, a rozległo się pierwsze skrzypnięcie pękającego drewna. Jeszcze kilka obrotów i pokrywa przestała stawiać opór. Rygiel ustąpił. Droga ucieczki była wolna... zakładając, rzecz jasna, \e Fleck i jego kompani nie zasadzili się na pokładzie, \eby odstrzelić mi łeb, zaledwie wychylę się z ładowni. Znałem tylko jeden sposób, \eby się o tym przekonać, niezbyt mo\e zachęcający, za to logiczny - wysunąć głowę na zewnątrz i zobaczyć, co się z nią stanie. Oddałem Marie deski i podnośnik, sprawdziłem, czy oba kanistry są pod ręką, szeptem kazałem jej zgasić latarkę, uniosłem pokrywę luku o kilka cali i ostro\nie namacałem rygiel. Tak jak się spodziewałem, le\ał luzem na środku pokrywy. Ostro\nie przeło\yłem go na pokład, zgiąłem się wpół, wchodząc o dwa szczeble wy\ej, zacisnąłem palce na krawędzi luku i jednocześnie wyprostowałem ręce i plecy, tak \e umocowana na zawiasach pokrywa odskoczyła do pionu, a moja głowa znalazła się nagle dwie stopy nad pokładem. Diabełek wyskakujący z pudełka nie sprawiłby się lepiej. Nikt mnie nie zastrzelił. Nikt mnie nie zastrzelił, bo nikogo tam nie było, a nie było tam nikogo, bo tylko naprawdę rzadki cymbał mógłby z własnej, nieprzymuszonej woli wyjść na pokład w taką pogodę. A i tak musiałby się odziać w zbroję. Je\eli stojąc u stóp Niagary mo\na powiedzieć, \e pada. to owszem, padało. Nareszcie wiem, jak będzie się czuł ktoś ostrzelany z karabinu maszynowego na wodę, o ile skonstruują kiedyś taką broń. Olbrzymie zimne krople, tworzące niemal litą ścianę, smagały szkuner z niewyobra\alną zaciekłością. Pokłady spływały białą, kotłującą się pianą, gdy te wielkie deszczowe kule armatnie rozpryskiwały się i odbijały wysoko. Bezlitosna dzikość, przytłaczający napór tej nawałnicy bębniącej o moje plecy były przera\ające. W ciągu pięciu sekund przemokłem do suchej nitki. Z najwy\szym trudem pohamowałem przemo\ny odruch, by zamknąć luk i schronić się w tej ciepłej, suchej, nagle bezgranicznie przytulnej ładowni. Pomyślałem jednak o Flecku, jego kroplach nasennych i dwóch czyściutkich, błyszczących szkieletach na dnie morza. W rezultacie odrzuciłem pokrywę do końca, wyszedłem na pokład i cicho zawołałem o kanistry, zanim jeszcze na dobre zdałem sobie sprawę z tego, co robię. Piętnaście sekund pózniej Marie z kanistrami była ju\ na pokładzie, a ja zamykałem luk.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmew.pev.pl
|