[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nicy, aż w końcu z kilkoma wspólnikami wykupili grupę starych budynków, które
odnowili, przemieniając je w skromne, ale korzystne cenowo osiedle. Po jakimś
czasie nie potrzebował już wspólników.
- Historia jak z bajki - wymamrotała.
- Tak - przytaknął.
Znowu szli w ciszy, zatopieni w swoich myślach.
Sukces to nie wszystko, pomyślała Rhiannon.
- Twój ojciec nie wygląda na szczęśliwego - zauważyła.
- To prawda - przyznał. - Jeśli sprawia wrażenie poirytowanego, to dlatego że
S
R
denerwuje się tymi pismakami. Zawsze chciał wszystkim naokoło udowodnić, że
zasługuje na swoje bogactwo, i ma wrażenie, że najdrobniejsza skaza na reputacji
może pokazać otoczeniu, skąd tak naprawdę pochodzi. Poza tym ostatnio miał nie
najlepszy okres...
- On umiera, prawda? - spytała cichym głosem.
Zesztywniał i obrócił się do niej zaskoczony.
- Skąd wiesz?
- Powinnam była sobie zdać z tego sprawę już wcześniej. Jestem pielęgniarką
i pracuję w hospicjum. Widziałam wielu ludzi w podobnym stanie co on. Na po-
czątku założyłam, że mówi tak wolno, bo uważa mnie za głupią, ale on po prostu
ma problem ze znalezieniem słów, prawda?
Lukas kiwnął głową.
- Lekarze dali mu maksymalnie kilka miesięcy życia. I dzięki Bogu na razie
choroba jakoś strasznie go nie dotknęła, ale czasami zapomina pojedynczych słów.
Czasami nie pamięta całych wydarzeń. To frustrujące, bo on zdaje sobie z tego
sprawę.
- Bardzo mi przykro - wyszeptała. - Wiem, jak trudno jest poradzić sobie z
umierającym na twoich oczach rodzicem.
- Wiesz, naprawdę? Opowiedz mi o sobie, Rhiannon.
- Moi rodzice umarli trzy lata temu - zaczęła, próbując nie okazać, że została
wytrącona z równowagi nagłym zwrotem w rozmowie. - Opiekowałam się nimi aż
do końca. To nie było łatwe.
- Tak, z pewnością... A potem?
- Poszłam na kurs pielęgniarski i zaczęłam pracować w hospicjum. Po do-
świadczeniach z moimi rodzicami to miało najwięcej sensu.
- Prowadziłaś raczej samotne życie.
- Wcale nie - odparła poirytowana jego oceną. - Czuję się dzięki temu wyjąt-
kowa. Pomagam potrzebującym, których większość ludzi najchętniej by zignoro-
S
R
wała.
- Bez wątpienia. Chodziło mi tylko o to, że spędzając większość czasu z
ludzmi dwa razy od siebie starszymi, ciężko ci utrzymywać kontakty towarzyskie z
rówieśnikami.
Rhiannon tylko wzruszyła ramionami. Rzeczywiście, nie mogła się z tym nie
zgodzić. Praktycznie nie miała życia towarzyskiego.
- Po co tu przyjechałaś, Rhiannon? - spytał zamyślonym głosem. - Większość
kobiet postawionych w takiej samej sytuacji nie zrobiłaby takiego wysiłku. Wysła-
łyby list albo skorzystały z pośrednictwa prawników. Ale żeby przyjechać tu oso-
biście, wejść na przyjęcie i próbować mnie przekonać, że jestem ojcem dziecka... -
Potrząsnął głową z uśmiechem.
- Przyznaję, że nie było to zbyt mądre... - powiedziała przez zaciśnięte gardło.
- Zdawało mi się, że bezpośrednia konfrontacja będzie najbardziej skuteczną meto-
dą przedstawienia ci Annabel.
- Masz na myśli: pozbycia się jej?
Zatrzymała się i odwróciła do niego.
- Masz dziwne spojrzenie na tę sprawę - odrzekła. - Chciałam ją przekazać
ojcu, jej rodzinie. Gdybym tego nie zrobiła, oznaczałoby to, że zignorowałam od-
powiedzialność, która została na mnie nałożona. Gdybym zatrzymała dziecko dla
siebie, to byłby czysty egoizm.
Lukas przez chwilę milczał.
- Rozważałaś zatrzymanie jej?
- Oczywiście, że tak!
- Wcześniej wspomniałaś, że byłaby dla ciebie kłopotem.
Posłała mu ostre spojrzenie.
- Powinieneś pamiętać też, że powiedziałam, że wszystkie dzieci to w jakimś
sensie kłopot. Ale kłopot wart zachodu.
- A więc chcesz ją, ale jednocześnie chcesz ją oddać?
S
R
- Chciałam ją oddać. Ale teraz to wygląda inaczej. Chciałam ją oddać, gdy
wierzyłam, że to ty jesteś ojcem i że mógłbyś ją pokochać. Ale teraz... Nie wiem,
jak to zrobisz, ale musisz znalezć mi miejsce w rodzinie, którą zamierzasz dla niej
stworzyć. Nie zamierzam jej tak po prostu porzucić. Lukas zmierzył ją wzrokiem, a [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl